Kusiło mnie, oj kusiło, żeby
wystartować we wyborach i coś zrobić dla lokalnej społeczności. Później doszłam
do wniosku, że ja mogę robić to, co robię. Społeczność skorzysta, a ja nie będę
musiała użerać się z wykłócaczami, których na co dzień – dla ułatwienia sobie
życia – omijam szerokim łukiem. Brak życzliwego podejścia to z mojej strony
brak rozmowy. Nikogo w życiu do niczego nie zamierzam zmuszać. Startowanie i
ewentualna wygrana zmusiłaby społeczność do oglądania mnie na posiedzeniach
lokalnych władz i obserwowania przez pryzmat lokalnych dziennikarzy i blogerów
przepychanek ze mną, a takie byłyby na pewno, bo ja strasznie nie cierpię robienia
na „odwalsie”. Jest jeszcze jeden plus: mogę sobie spokojnie robić to, co
kocham.
Podczas każdych wyborów wiem jedno:
nie mam ochoty na nikogo głosować. Przedwyborcze przepychanki zniechęcają
każdego, kto lubi spokój i dyskusje zamiast emocjonalnego wykłócania się, kto
ma rację. Unikałam śledzenia tych wyczynów, ale nie do końca się da. Teraz może
się wydawać, że nadszedł upragniony koniec sporów. Nic bardziej mylnego.
Politycy nie potrafią dyskutować, a w nowym składzie przyjdzie im rujnować
region przez kolejne lata. Po nieudanej kampanii wszystkich (to, że ktoś wygrał
nie znaczy, że miał udaną kampanię) przyszedł czas na refleksję nad ideałem reklamowania
swojej osoby na wymarzone stanowisko.
Jednym najważniejszym błędem, który
uniemożliwia poznanie kandydatów jest ich nieprecyzyjny program, a hasła
wyborcze sprawiały, że ja zaczynam zastanawiać się, w jakim zostały spisane
języku i czy tworzący je wiedział, co ma na myśli i czy ta myśl pokrywała się chociaż
minimalnie z realnym znaczeniem użytych zwrotów.
Kandydaci doskonale radzili sobie ze
wzajemnym oczernianiu się, podważaniu (wszelkie chwyty dozwolone) wizerunku
kontr kandydatów. Współpracy między nimi nie widziałam żadnej. Nie wiem czy to
komunizm, czy może jeszcze zabory wyssały z nas ducha jednoczenia się i
tworzenia. Nad tym należy przeprowadzić szersze obserwacje.
Do tego widziałam, że kandydaci
fruwają gdzieś w próżni i nie wiedzą nic o mieście, dla dobra, którego chcą być
zatrudnieni przez mieszkańców. Sposób prezentowania ich pracy na naszą rzecz (za
nasze pieniądze są zatrudniani, więc są naszymi pracownikami) był mętny. Wyglądało
to tak, jak czasami na rozmowach kwalifikacyjnych w dobrych firmach, do których
każdy chce się dostać i przychodzą ci z najlepszym CV, a później jak się ich
pyta o pomysły, wizje pracy to milczą lub dukają jak biedny uczeń, który po
południu wolał pograć zamiast usiąść z książką i przygotować się do lekcji…
Kandydaci robią łaskę społeczeństwu
zarówno przed jak i po wyborach. Wymagania społeczności traktują, jako zbyt
duże wymagania mieszkańców. Rozmowa z przeciętnym „Kowalskim” (a jaki jest to
wiele osób zdaje sobie z tego sprawę) z naszego powiatu duża ujma na honorze
potencjalnego pracownika państwowego zatrudnionego z podatków mieszkańców.
Jak zatem powinien zachowywać się
kandydat? Jaka powinna być kampania wyborcza? Jeden z kandydatów trafnie użył
hasła przypisywanego Clintonowi: „Gospodarka, głupcze” (It's the
economy, stupid) i do tego się ograniczył. Zabrakło mu innych elementów, jakie
są powszechne w Stanach podczas zabiegania o wyborcę.
źródło: http://remekdabrowski.pl |
Kandydat powinien umieć słuchać i to
nie najbliższych, ale potrafić rozmawiać z obcymi napotkanymi ludźmi. Mijałam
rzesze startujących, a aż jeden mi odpowiedział „dzień dobry”. Takich problemów
nie mają zwykli ludzie. Widzą uśmiechniętego człowieka życzącego im miłego dnia
i odpowiadają tym samym. Kandydaci powinni rozmawiać nawet z tymi, którzy w ich
opinii nie zasługują na uwagę, bo… No, właśnie, dlaczego nie zasługują? Niby,
że gorsi? Tak samo jedzą i wydalają, mają rodziny i problemy, pragnienia i marzenia.
Wyjście do ludzi i umiejętność pokazania, że do swojej przyszłej pracy
podchodzą poważnie, pokazania że potrafią służyć ludziom i ich słuchać, a nie jedynie
krytykować kontrkandydata. Ośmieszenie to dobre narzędzie, ale za często
stosowane budzi niesmak.
źródło: http://remekdabrowski.pl |
Wyjście do ludzi wiąże się z kontaktem
z nimi. Również tym medialnym. Założenie strony internetowej, umieszczenie paru
pustych haseł i życiorysu nie przyciągnie. Nie po to wymyślono web 2.0, żeby
zamykać się na stronie, na której panuje cisza. Może zamiast strony blog? Obecnie
jedno i drugie tak proste w obsłudze, że dzieci z gimnazjum sobie z tym radzą.
Wiem, że blogi są takie niepoważne (w końcu sama jestem w regionie nazywana
blogerką), ponieważ prowadzą je hobbyści i specjaliści, którzy nie muszą prosić
społeczeństwo o zatrudnienie. Do tego dochodzi poziom blogerów odzwierciadlający
naszą sytuację edukacyjną, która wcale nie jest niesamowicie lepsza czy gorsza
od tej sprzed trzydziestu lat.
O czym pisać na takim blogu by on żył
i przyciągał ludzi? O regionie. Chodzić, jeździć, rozmawiać z ludźmi, opisywać,
co chce się zmienić i podawać przykłady pozyskania środków czy zastosowania
rozwiązań lub pytać o to mieszkańców. Po takiej działalności będziemy mogli śmiało
powiedzieć, że znamy miejsce, którym chcemy zarządzać (nie mylić z rządzeniem,
jako formą władzy). Ogrom pracy, jaki kandydat wykona przed wyborami będzie
skutkował w częściowym urzeczywistnianiu wizji, a to już dużo.
Często mam wrażenie, że wizja
wygranych wyborów kandydatom kojarzy się nie z pracą, ale wynagrodzeniem, które
na tle regionu jest atrakcyjne. Najgorsze jest to, że społeczeństwo temu bezmyślnie
przyklaskuje i wszystkim zwycięzcom gratuluje zamiast życzyć powodzenia we
wielki trudzie, jaki ich czeka.
Wszystkim zwycięzcom życzę dużo sił,
abyście poprawiali nasze otoczenie.
Cała prawda
OdpowiedzUsuńI "kurde" -do kogo ma się uśmiechać ,a do kogo nie."..PS.
OdpowiedzUsuń