Etykiety

poniedziałek, 17 listopada 2014

jak przyciągnąć wyborców?

Kusiło mnie, oj kusiło, żeby wystartować we wyborach i coś zrobić dla lokalnej społeczności. Później doszłam do wniosku, że ja mogę robić to, co robię. Społeczność skorzysta, a ja nie będę musiała użerać się z wykłócaczami, których na co dzień – dla ułatwienia sobie życia – omijam szerokim łukiem. Brak życzliwego podejścia to z mojej strony brak rozmowy. Nikogo w życiu do niczego nie zamierzam zmuszać. Startowanie i ewentualna wygrana zmusiłaby społeczność do oglądania mnie na posiedzeniach lokalnych władz i obserwowania przez pryzmat lokalnych dziennikarzy i blogerów przepychanek ze mną, a takie byłyby na pewno, bo ja strasznie nie cierpię robienia na „odwalsie”. Jest jeszcze jeden plus: mogę sobie spokojnie robić to, co kocham.
Podczas każdych wyborów wiem jedno: nie mam ochoty na nikogo głosować. Przedwyborcze przepychanki zniechęcają każdego, kto lubi spokój i dyskusje zamiast emocjonalnego wykłócania się, kto ma rację. Unikałam śledzenia tych wyczynów, ale nie do końca się da. Teraz może się wydawać, że nadszedł upragniony koniec sporów. Nic bardziej mylnego. Politycy nie potrafią dyskutować, a w nowym składzie przyjdzie im rujnować region przez kolejne lata. Po nieudanej kampanii wszystkich (to, że ktoś wygrał nie znaczy, że miał udaną kampanię) przyszedł czas na refleksję nad ideałem reklamowania swojej osoby na wymarzone stanowisko.
Jednym najważniejszym błędem, który uniemożliwia poznanie kandydatów jest ich nieprecyzyjny program, a hasła wyborcze sprawiały, że ja zaczynam zastanawiać się, w jakim zostały spisane języku i czy tworzący je wiedział, co ma na myśli i czy ta myśl pokrywała się chociaż minimalnie z realnym znaczeniem użytych zwrotów.
Kandydaci doskonale radzili sobie ze wzajemnym oczernianiu się, podważaniu (wszelkie chwyty dozwolone) wizerunku kontr kandydatów. Współpracy między nimi nie widziałam żadnej. Nie wiem czy to komunizm, czy może jeszcze zabory wyssały z nas ducha jednoczenia się i tworzenia. Nad tym należy przeprowadzić szersze obserwacje.
Do tego widziałam, że kandydaci fruwają gdzieś w próżni i nie wiedzą nic o mieście, dla dobra, którego chcą być zatrudnieni przez mieszkańców. Sposób prezentowania ich pracy na naszą rzecz (za nasze pieniądze są zatrudniani, więc są naszymi pracownikami) był mętny. Wyglądało to tak, jak czasami na rozmowach kwalifikacyjnych w dobrych firmach, do których każdy chce się dostać i przychodzą ci z najlepszym CV, a później jak się ich pyta o pomysły, wizje pracy to milczą lub dukają jak biedny uczeń, który po południu wolał pograć zamiast usiąść z książką i przygotować się do lekcji…
Kandydaci robią łaskę społeczeństwu zarówno przed jak i po wyborach. Wymagania społeczności traktują, jako zbyt duże wymagania mieszkańców. Rozmowa z przeciętnym „Kowalskim” (a jaki jest to wiele osób zdaje sobie z tego sprawę) z naszego powiatu duża ujma na honorze potencjalnego pracownika państwowego zatrudnionego z podatków mieszkańców.
Jak zatem powinien zachowywać się kandydat? Jaka powinna być kampania wyborcza? Jeden z kandydatów trafnie użył hasła przypisywanego Clintonowi: „Gospodarka, głupcze” (It's the economy, stupid) i do tego się ograniczył. Zabrakło mu innych elementów, jakie są powszechne w Stanach podczas zabiegania o wyborcę.
http://remekdabrowski.pl
źródło: http://remekdabrowski.pl
Kandydat powinien umieć słuchać i to nie najbliższych, ale potrafić rozmawiać z obcymi napotkanymi ludźmi. Mijałam rzesze startujących, a aż jeden mi odpowiedział „dzień dobry”. Takich problemów nie mają zwykli ludzie. Widzą uśmiechniętego człowieka życzącego im miłego dnia i odpowiadają tym samym. Kandydaci powinni rozmawiać nawet z tymi, którzy w ich opinii nie zasługują na uwagę, bo… No, właśnie, dlaczego nie zasługują? Niby, że gorsi? Tak samo jedzą i wydalają, mają rodziny i problemy, pragnienia i marzenia. Wyjście do ludzi i umiejętność pokazania, że do swojej przyszłej pracy podchodzą poważnie, pokazania że potrafią służyć ludziom i ich słuchać, a nie jedynie krytykować kontrkandydata. Ośmieszenie to dobre narzędzie, ale za często stosowane budzi niesmak.
źródło: http://remekdabrowski.pl
źródło: http://remekdabrowski.pl
Wyjście do ludzi wiąże się z kontaktem z nimi. Również tym medialnym. Założenie strony internetowej, umieszczenie paru pustych haseł i życiorysu nie przyciągnie. Nie po to wymyślono web 2.0, żeby zamykać się na stronie, na której panuje cisza. Może zamiast strony blog? Obecnie jedno i drugie tak proste w obsłudze, że dzieci z gimnazjum sobie z tym radzą. Wiem, że blogi są takie niepoważne (w końcu sama jestem w regionie nazywana blogerką), ponieważ prowadzą je hobbyści i specjaliści, którzy nie muszą prosić społeczeństwo o zatrudnienie. Do tego dochodzi poziom blogerów odzwierciadlający naszą sytuację edukacyjną, która wcale nie jest niesamowicie lepsza czy gorsza od tej sprzed trzydziestu lat.
O czym pisać na takim blogu by on żył i przyciągał ludzi? O regionie. Chodzić, jeździć, rozmawiać z ludźmi, opisywać, co chce się zmienić i podawać przykłady pozyskania środków czy zastosowania rozwiązań lub pytać o to mieszkańców. Po takiej działalności będziemy mogli śmiało powiedzieć, że znamy miejsce, którym chcemy zarządzać (nie mylić z rządzeniem, jako formą władzy). Ogrom pracy, jaki kandydat wykona przed wyborami będzie skutkował w częściowym urzeczywistnianiu wizji, a to już dużo.
Często mam wrażenie, że wizja wygranych wyborów kandydatom kojarzy się nie z pracą, ale wynagrodzeniem, które na tle regionu jest atrakcyjne. Najgorsze jest to, że społeczeństwo temu bezmyślnie przyklaskuje i wszystkim zwycięzcom gratuluje zamiast życzyć powodzenia we wielki trudzie, jaki ich czeka.
Wszystkim zwycięzcom życzę dużo sił, abyście poprawiali nasze otoczenie.

2 komentarze: