Cały nasz świat to świat doznań sensorycznych,
umiejętności ich odbierania, przetwarzania. Bardzo wiele zależy od tego jak odczuwamy
bodźce dotykowe, słuchowe, wzrokowe, węchowe oraz czy potrafmy utrzymać
równowagę. Zaburzenia neurologiczne dotyczą innego przetwarzania tego, co
płynie do nas z otoczenia. Autyzm też należy do obszaru tych „hipermocy” (jak niektórzy
nazywają większą wrażliwość na wrażenia). Jedni mają wyczulony węch, inni
słych, a jeszcze inni dotyk czy smak. To sprawia, że trzeba nauczyć się żyć z
mnogością atakujących nas bodźców. Trzeba też obserwować dziecko z autyzmem
(ASD) i dostrzegać, jakie bodźce sprawiają przyjemność, a które drażnią.
Ta nadwrażliwość i obserwacja dziecka często prowadzi
do spięć z otoczeniem, które wie, że nie robi nic złego, a my wiemy, że dla
naszego dziecka te zwyczajne rzeczy są krzywdzące. Setki razy tłumaczyłam bliskim
i napotykanym osobom, że nie wolno Oli dotykać bez jej pozwolenia. Nie można było
nawet dotykać jej wózka i zbliżać się za bardzo. Teraz myślę, że tu bardziej chodziło
o węch niż dotyk. Intensywna praca w tym obszarze pozwoliła Oli nauczyć się żyć
z tą nadwrażliwością. Do tego osoby z ASD mają większy obszar tzw. obszaru
intymności. Wchodzenie w niego, zakłócanie przestrzeni intymnej zawsze kończyło
się krzykiem, a czasami nawet autoagresją.
Szybko zauważyłam, że wszelkie lęki i krzyki
mogę w Oli wyciszyć dając jej coś śliskiego do zabawy lub przytulenia. Na każde
dziecko z ASD działa coś innego, coś innego pomaga. Zabawki ze śliskimi wstążkami
ratowały mi życie. Do tej pory Ola bawi się swoim misiem Zdzisiem i króliczkiem
Kickicem oraz kotem Miałchałem (sama wymyślała dla nich imiona) mającymi
śliskie elementy. Pocieranie ulubionych materiałów dawało jej wytchnienie.
Do dziś mam obraz Oli mające 1,5 roku i
pędzącej o 5:00 przez największy trawnik w mieście. Krzyczała i biegła. Nie można
było jej wyciszyć. Zatrzymała się przy kontenerach z ubraniami. Krzyk ustał jak
za dotknięciem magicznej różdżki. Tam leżała śliska narzuta na łóżko. Wtuliła się
w ciemnozieloną płachtę i nie chciała puścić. Włożyłam ją do wózka razem ze
zdobyczą. Chwilę później już spała. Wyprałam, wysuszyłam zdobycz i kierując się
matczyną intuicją dawałam jej w chwilach kryzysu do wyciszenia się. Do czasu. W
naszym życiu pojawili się specjaliści. ASD to coś, o czym ciągle wiemy za mało
i z tego powodu poradzono mojemu mężowi, aby tę śliską narzutę do wyciszania
usunął z Oli życia. Przeciwstawiałam się, ponieważ widziałam jak Ola reaguje,
jak później potrafi pięknie pracować, ale w końcu uległam. To była moja najgorsza
decyzja, dlatego apeluję: słuchajcie swojej intuicji. Ona wam najlepiej powie,
co pomaga dziecku w powrocie do koncentracji, co pomaga dziecku zasnąć,
wyciszyć się, nabrać sił do pracy. Jeśli macie wątpliwości to sięgajcie po książki
Tepmle Grandin, naukowczyni z ASD. Jej spojrzenie na wiele spraw rozjaśniło mi,
jaka drogą podążać i zrozumiałam jak wielkie znaczenie mają bodźce w życiu
każdego z nas, jak bardzo wpływają na rozwój dzieci z ASD.
Nadwrażliwość na bodźce dotykowe sprawiła, że
Ola dążyła do dotykania śliskich rzeczy, jeżdżenia całym ciałem po nich, ale
nie chciała ich nosić. Z ubieraniem było wiele problemu. Kiedy się urodziła
ubraniami, które najchętniej miała na sobie były ubranka po kuzynce. W nowych
się wierciła. Z czasem to się nasiliło tak bardzo, że nawet zakupione i
zaakceptowane przez nią kaloszki z ulubioną bajkową postacią nie były noszone.
Miałam wrażenie, że zgodziła się je kupić, bo już miała dość chodzenia po
sklepach i szukania bucików na deszcz. Za to pewnego dnia wracałyśmy z długiego
spaceru, w czasie którego zaskoczył nas deszcz. Przeczekałyśmy go w sklepie.
Ola rwała się do skakania po kałużach, a ja zauważyłam kalosze na kontenerze.
Były szczelnie zapakowane w folię, więc nienamokły. Sprawdziłam rozmiar. Był
taki, jaki ona potrzebowała. Krzyk z powodu chęci skakania po kałużach sprawił,
że nawet się nie zastanawiałam. Wzięłam, założyłam i… Ola nosiła te kalosze
przez pół roku. Kupione nadal stały w domu. To sprawiło, że więcej ubrań
zdobywałam z różnych źródeł i kupowałam w lumpeksie. Zawsze była to loteria, bo
czasami chciała nosić, a czasami nie. Nowych bardzo długo nie chciała zakładać.
Teraz już nie ma z tym problemu, ale jeszcze dwa lata temu nowiutką sukienkę oddałam
znajomym, bo Ola nie chciała założyć.
Zdobywanie ubrań wiązało się też z chodzeniem
na zakupy. Większość z Was pewnie nie wyobraża sobie robienie tego z dzieckiem
z autyzmem. My robiłyśmy to od czasu, kiedy Ola skończyła pół roku, ponieważ była
ciekawa otoczenia. Poza tym byłam jedyną osobą, której bliskość wówczas
akceptowała, więc nie mogłam jej ot tak zostawić z inną osobą i iść sobie na
zakupy. Musiała być ze mną.
Nasze zakupy zaczynały się od znalezienia w
sklepie niskiego pudełka i wręczenia Oli kredki. Z zacięciem rysowała „ślimaki”
(czy jak to inni nazywają wiry). Siedziała i w skupieniu ćwiczyła swoje ręce.
Pomagały też książeczki wręczane jej do pooglądania. Każdego dnia przybywała nam
nowa lektura. Był to okres, kiedy nawiązałam znajomość ze wspaniałą twórczynią
i Oli ulubioną autorką, Urszulą Kozłowską. Do jej książek do dziś mamy wielki
sentyment, bo zwierzęta znajdujące się na ilustracjach w jej tomikach dla najmłodszych
sprawiały, że Ola ładnie się koncentrowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz