Pogoda śliczna. Słoneczko świeci, mały przymrozek, ale taki motywujący do chodzenia, więc wyciągnęłam córkę na spacer. Idziemy: ja z przekonaniem, że fajnie, a ona bez przekonania, bo w domu to by sobie posłuchała jak matka czyta kolejną książkę na głos. Ja z przekonaniem, że jak nie pospaceruję to czytanie kolejnej powieści na głos źle się skończy. Pies uradowany, że udało nas się na spacer wyciągnąć. Natrafiłyśmy na kałuże. Zamarznięte. Motywacja w spacerowaniu od razu się zmieniła: Ola z szła z przekonaniem, że musi jak największą ilość kałuż "rozbić", a ja z przekonaniem, że fajnie byłoby szybciej, ale w sumie dobrze wystawić twarz do słońca. Pies wykorzystujący sytuację i dokładnie obwąchujący trawniki, bo poczuł się tak troszkę jak na urlopie: dziecko nie ucieka, gonić nie trzeba, zajęte intensywnie tupaniem to jest czas na wąchanie. Stoimy tak przy kałuży i widzę pędzącego w naszą stronę dużego czarnego psa. Wszelkie scenariusze klęsk mam już w głowie. Kto ma jedne złe doświadczenia związane z psem ten na widok pędzącego ma złe skojarzenia. Trzymam w pogotowiu wózeczek na zakupy z ubraniami na zmianę w pogotowiu. Będzie gryzł to będę bronić do upadłego. Pies podbiega, rozmerdał się cały, uchachany taki i szczęśliwy. Obskakuje Olę, obskakuje psa i mnie i w końcu skupia się na naszym psie, bo fajny, nie szczeka nie gryzie to on sobie go ze wszystkich stron powącha. Tutek asekuracyjnie nie daje wąchać sobie zadka, bo pies zbliżający się do zadka kojarzy mu się z pogryzieniem. Wąchają się, a ja rozglądam za jakimś właścicielem lub właścicielką. Jest, pędzi. Zdyszany łapie swojego psa za ogon i odciąga. Mój pies powarkuje na to. Tamten pies powarkuje.
-Niech pan nie ciągnie za ogon, bo kręgosłup psu złamie.
-Ale pani pies powarkuje.
-Mruczy, że pan krzywdę swojemu psu robi. Niech pan normalnie założy smycz.
-Ale boję się bliżej podejść.
-A puścić psa bez smyczy się nie bał? Niech pan da tę smycz i nie ciągnie już tego psa.
Facet puścił, psy przestały pomrukiwać: jego z bólu, a mój ostrzegawczo, że nie wolno ciągnąć. Założyłam smycz, wręczyłam i wyjaśniłam, że jednak warto prowadzić psa na smyczy nawet jeśli się słucha i nie atakuje. A jak już pies odbiega to mieć coś, czym jest się go w stanie przywołać i przede wszystkim nie ciągnąć za ogon, bo można psu krzywdę zrobić i to niestety nawet na stałe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz