„Przypadkowy odwiedzający miałby problem z odróżnieniem chorych od członków
rodziny, którzy wpadli z wizytą. Choroby psychiczne zostawiały piętno pod
skórą, niewidoczne na pierwszy rzut oka. Dlatego otoczenie nie pojmowało, że
ktoś pod maską uśmiechu skrywał ogromy ból. Jeśli starczało sił, to prosił o
pomoc. A zdarzało się, że wybierał rozwiązanie ostateczne. I wtedy orientowano
się, w jakim piekle tkwił”.
„Pójdą do kawiarni, opowie więcej o sobie. Nie wszystko, dobre i złe informacje
trzeba dawkować. Te pierwsze na wypadek, gdyby los nie był wystarczająco
łaskawy, by pozwalać na nie częściej. Drugi zaś, żeby od razu nie zrazić kogoś
do siebie”.
„-Nie wiem, czy dam radę – powątpiewała.
-Dasz, jesteś silna. Nie bez powodu nosisz talizman na ręku.
-Jaki talizman? – Anka dotknęła koralików. – Mówisz o bransoletce od Jadwigi?
-Mówię i bransoletce z nasion indyjskiego tamaryndowca.
-To są nasiona?
-Tak. Dokładnie takie same jak moje. -Przejechał palcami po kuleczkach.
Dostałem je od bramina w Waranasi właśnie. Tamarynd rośnie w tropikach, pod
twardą skorupką znajduje się delikatny miąższ, otaczający czarną pestkę.
-Chcesz powiedzieć, że to jakiś znak z zaświatów? – ożywiła się Anka.
-Bo ja wiem? Aż tak uduchowiony nie jestem. Nie wytrzymałem w AA, bo nadawali w
kółko o Bogu. Mimo zastrzeżenia ‘jakkolwiek go pojmujesz’ nie wyobrażali go
sobie na pewno inaczej niż starca na chmurce. A ja uważam, że trzeźwość
zawdzięczam sobie i terapeutom, którzy ze mną pracowali. Żaden Bóg palców w tym
nie maczał. Tak więc nie wiem, czy to jest jakiś znak od twojej przyjaciółki,
ale myślę sobie, że często poprzestajemy na miąższu, nie docieramy do głębszych
pokładów naszej osobowości. A szkoda, bo można się wiele o sobie dowiedzieć”.
„Każdy z nas w jakimś momencie poczuł, że dotarł do granicy, że którą jest
koniec. Śmierć. I choć wszyscy jej doczekamy, wolelibyśmy, żeby nie zaskakiwała
nas, gdy leżymy we własnych odchodach. Nie myślcie sobie, że jesteście lepsi od
Maxa, bo nikogo nie zabiliście. Katowaliście latami swoje żony, zamęczaliście
dzieci. Wasze matki cierpiały, patrząc na wasze upodlenie. Każdy z nas ma dno
na innym poziomie. Moim celem jest uzmysłowienie wam, że koniec dla wszystkich
jest taki sam. Nie ważne, czy macie się za wysoko funkcjonujących alkoholików,
czy za degeneratów. Ile razy uderzyliście swoją partnerkę, straciliście pracę,
a może robiliście swoje wzorowo i nikt z waszego środowiska nie wiedział, że
cały dzień ustawiacie sobie pod picie? Stąpacie po cienkiej linii. Pamiętam
młodego chłopaka, dwudziestokilkuletniego, który trafił do nas na detoks w
ostatniej chwili. Oj już nie żył. Delirium przez tydzień. Tydzień! Trzęsło nim
przez siedem, kurwa, dni. Ósmego dnia poprosił o rozmowę z psychiatrą. Nie
potrafił ustać na nogach, mięśnie nie były w stanie utrzymać jego wychudzonego
ciała. Stał naprzeciwko lekarza podtrzymywany przez pielęgniarkę i zażądał
wypisu. (…) ‘Nie jestem jeszcze gotowy, żeby wytrzeźwieć’”.
„Chwila obecna to tylko stop-klatka, pauza w szaleńczym biegu przez życie.
Potrzeba było dobrej kondycji, żeby dobiec na metę bez zapaści”.
„Słowa nie miały żadnej mocy poza destrukcyjną. Można obrzucać się wyzwiskami,
zadawać ból, umiejętnie ciskając pretensje, ale nie sposób za ich pomocą mówić
o miłości”.
„Pomyśl tylko, czy gdybyś naprawdę, ale tak naprawdę chciała popełnić
samobójstwo, odbierałabyś telefon? Przykładasz pistolet do skroni, palce na
cynglu, drżysz na całym ciele. Nagle dzwoni telefon. Odkładasz pistolet i
mówisz sobie: ‘No dobrze, sprawdzę, kto dzwoni, zabiję się za chwilkę”? Nie! (…)
Jeśli ktoś chce się zabić, nic go od tego nie odwiedzie. Nic”.
„Dotarłem do pustki, której w pojedynkę nie zdołam zapełnić. Pracuję, jem,
rozmawiam z ludźmi, a w środku kurczę się z tęsknoty za miłością. Tęsknię za
kimś, komu mógłbym opowiedzieć o smutku, radości, wspólnie cieszyć się spacerem
wzdłuż plaży, przynosić kawę do łóżka, przytulić i kochać”.
„Ludzie są ze sobą z wielu powodów. A to, że mogą na sobie polegać w trudnych
chwilach, dawać oparcie, jest jednym z nich”.
„Przyjaźń jest trudniejsza od miłości”.
„Każdy, komu rozpadł się wieloletni związek, wychodził z niego bogatszy. Trudne
doświadczenia rozwodu przekuwał na małe zwycięstwo nad własnymi słabościami.
Przy odrobinie refleksji potrafił dostrzec własne winy i nie powielać schematu
w kolejnym związku. Nie każdy poddawał analizie porażki, pogłębiał
samoświadomość. Niektórzy obrastali poczuciem krzywdy, unosząc ją na
sztandarach”.
„Czas goił rany zewnętrzne. W środku pozostawała blizna, niewidoczna dla
świata. Człowiek żyje jakby nigdy nic, bo co ma zrobić, ale już nigdy nie jest
kompletny. Śmierć kogoś bliskiego to jakby wyrwanie kawałka duszy”.
„Nie da się oddzielić człowieka od jego przeszłości. Nierozerwalnie zrasta się
z nim, Jest sumą doświadczeń, dobrych i złych. Wszystko, co przeżył, oblepia do
warstwa po warstwie. Próba zerwania pozostawia blizny, szpeci. Można
przygładzić z wierzchu, wyrównać, pomalować, ale na głębszym poziomie tli się,
czekając momentu, gdy wybuchnie prosto w oczy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz