Pani powiedziała, że zrobi coś, co mnie niesamowicie uszczęśliwi. No to
się ucieszyłem. Pobiegłem za nią i się troszkę zagapiłem, dałem się zwieść
miłym słówkom i... wylądowałem w kąpieli. Namoczyła mnie, namydliła, napieniła
i nalała wody do wiadra, a później kazała siedzieć i się nie ruszać. Z
doświadczenia wiem, że lepiej się nie ruszać jak się jest namydlonym, bo
później boję się jeszcze raz wejść do brodzika i muszę taki od szamponu łazić,
aż się pani zlituje.
Siedziałem, siedziałem, a pani myła podłogi.
Umyła raz i już myślałem, że teraz to będzie płukanie, czesanie suszenie, a tu
jak na złość nie. Pani wypiła kawę. Umyła jeszcze raz tę złośliwie brudzącą się
podłogę (ponoć ja ja tak brudzę). Znowu zrobiła kawę, zjadła to coś smacznego,
czego zapach unosił się od rana i w końcu przyszła do łazienki mnie wypłukać.
No to sobie myślę: tym razem jak nic będzie
płukanie, suszenie i czesanie, a tu znowu nic. Odżywkę do włosów mi nałożyła i
poszła coś pisać. Ja siedzę i czekam, czekam. Nudziłem się potwornie, więc
zacząłem wstawać i siadać, wstawać i siadać. Oczywiście wzrokiem błagałem, żeby
mnie w końcu spłukała.
I w końcu się doczekałem. Wypłukała,
wysuszyła suszarką, żebym nie musiał się martwić, że jestem mokry i wyczesała.
Jak wyskoczyłem z łazienki byłem
najszczęśliwszym psem na świecie. nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo koniec
kąpieli może ucieszyć psa. Biegałem, skakałem, ściskałem się po czystej
podłodze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz