Napsociłem
dzisiaj z Olą strasznie.
Wszystko
zaczęło się od hasła: "Ola, idę do kuchni zrobić śniadanie, a ty jeszcze
poczytaj". Pani wyszła do kuchni, kilka minut jej zajęło, a ja na słowo
"śniadanie" zrobiłem ten mój wzrok "jestem najgłodniejszym psem
na świecie". No i chyba byłem, bo strajk karmowy uprawiam. Podjadałem w
nocy i chyba pani nic nie zauważyła, bo schowała mi na noc miskę z karmą tak,
jakby była przekonana, że ja nic nie wiem. Troszkę się bałem, że przez pustą
miskę zauważy, że jednak jem, ale nie, nie zauważyła, więc rano byłem naprawdę
głodny i zjadłbym nawet tę wstrętną karmę. Ola jednak jakimś jedynie jej znanym
sposobem zdobyła rodzinki w czekoladzie (ponoć szkodzi psu, ale jest
rewelacyjne), do tego dała mi te świetne przekąski czyszczące zęby, a sama
wzięła się za zjadanie owoców. Kiedy pani wróciła z kanapkami powiedziała:
-Olu,
prosiłam cię abyś na pusty żołądek nie jadła surowych owoców. Na śniadanie jemy
kanapki, pijemy ciepłą herbatę, a później możemy jeść owoce. A Tutusiowi trzeba
dać karmę. Rodzynki w czekoladzie mu zaszkodzą. Będzie go bolał brzuszek.
Pani dała mi
karmę i z rozpędu wszystko zjadłem. Poszliśmy na spacer i nie wiem czy to
faktycznie po rodzynkach czy po prostu siła sugestii, ale zacząłem źle się
czuć. Pan zwykle mówi o takim zjawisku "efekt placebo". Zerkałem na
Olę i widziałem, że ona też nie najlepiej się prezentuje. Ale szliśmy dzielnie.
Ola kupiła sobie truskawki i wcinała po drodze.
-Olu,
gryziemy dokładnie. Przed duże kawałki boli brzuch, bo nie może sobie z nimi
poradzić - pani namawiała Olę do dokładnego żucia.
Dotarliśmy
do domu. Pani poszła do kuchni zrobić kawę i herbatę, a ja z Olą bawiłem się
piłkami na podłodze i... zwymiotowałem. Przeraziłem się tym, bo pani zawsze się
na mnie wtedy gniewa. Uciekłem na schody i tam zostawiłem kolejną porcję. Ola
przyszła za mną i o dziwo też zostawiła swoją porcję. Stwierdziłem, że muszę
się przenieść, bo wszystko będzie na mnie. I tak idąc z Olą przystanęliśmy i
zwymiotowaliśmy, kiedy pani wyszła z kuchni.
-Oj Ola, oj
Tutek, chyba oboje się przejedliście. Jedno owocami, a drugie rodzynkami i
karmą - powiedziała, co mnie zaskoczyło, bo nie było to "Tutek coś ty
narobił?!" tylko takie - jakby zabrakło jej energii - westchnienie. Może przez to, że nie
spała z Olą w nocy. Kiedy weszła do pokoju i zobaczyła jeszcze więcej naszych
kałuż (łącznie z tą na łóżku, którą zostawiła Olka) i powiedziała:
-No,
dzieciaki, do kąpieli, szybciutko.
Popatrzyłem
na nią wzrokiem zaskoczonego psa "Ja też?".
-Tutek, nie
ociągaj się. Cały jesteś brudny. Trzeba cię wypłukać. Ola to samo. Szybciutko
pod prysznic.
Ja wycofałem
się na schody, a Ola pobiegła do łazienki. W końcu ja się przedwczoraj myłem i
nie miałem zamiaru powtarzać zabiegu.
-Tutek, no
chodź. Załatwimy to szybko i bezboleśnie.
I wiecie co?
Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że nogi same zaniosły mnie do łazienki. Mało
tego! Ja sam bez przymuszania wszedłem pod prysznic, usiadłem i czekałem na
wyrok. A po tym szybkim płukaniu poszliśmy na spacer i było bardzo przyjemnie.
I kto by
pomyślał, że chwila przyjemności może zmienić się w takie cierpienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz