Etykiety

czwartek, 17 października 2024

Janusz Christa "Kajtek i Koko w krainie baśni. Tom 2: pojedynek z Abrą"


Janusz Christa na trwałe wpisał się w polską kulturę, jako autor komiksów, rysownik i scenarzysta. Wszystko dzięki bardzo popularnej serii „Kajko i Kokosz”. Początki jego twórczości sięgają lat 50. XX wieku. To właśnie wtedy powstały historyjki o dwóch chłopcach, „Kuku Ryku” oraz przygody „Kajtka-Majtka”, a kolejne dekady przyniosły „Kajtka i Koka” oraz „Kajka i Kokosza”, a także pisany pod pseudonimem „Gucek i Roch”. Janusz Christa kreował bohaterów na zasadzie kontrastu. Tak też jest w cyklu o „Kajtku i Koko”, który początkowo był publikowany w formie pasków.
 Najobszerniejszym i najsławniejszym serialem komiksowym z udziałem tej dwójki jest polecany przeze mnie „Kajtek i Koko w kosmosie”. Autor z tematyką wychodził naprzeciw zainteresowaniom czytelników i pod płaszczykiem opowieści o wyprawach mógł przemycić sporo problemów społecznych. „Niezwykłe przygody Kajtka-Majtka” to historie wykorzystujące motyw podróży w czasie, przenoszenia się do średniowiecza, co pozwoliło na stworzenie baśniowego klimatu. Następnie autor rozwinął to unikalne połączenie baśni i techniki w „Przygodach Kajtka i Koka” oraz w „Kajtku i Koko w krainie baśni”. Ostatni cykl jest dwutomowy i zawiera nawiązania do klasycznych baśni. Mamy dekonstrukcyjne podejście do znanych motywów. Bohaterzy za każdym razem mają do rozwiązania zagadkę. Przy okazji testują słynny aparacik profesora.
Pierwszy tom zatytułowany „Zły książę” podsuwa czytelnikom takie baśnie jak Jaś i Małgosia, Złota kaczka, Trzy świnki, Brzydkie kaczątko. W tle zagadka kryminalna, którą dwoje wędrowców próbuje rozwikłać. Kolejne tropy okazują się fałszywe, a sami detektywi jawią nam się jako laicy.
Podobnie jest w drugim tomie, czyli „Pojedynku z Abrą”. Tym razem trafiają na zamek królewski, w którym trwa wielkodniowa biesiada. Jej uczestnicy są bardzo zmęczeni. Zaskakuje ich nagła śmierć całej służby. W czasie prowadzenia śledztwa giną kolejne osoby, a Kajtek i Koko czują się bezradni, bo nie potrafią wyjaśnić zagadki. Zaczynają wzajemnie się podejrzewać o dokonanie zamachu. Kiedy w końcu udaje im się wyjaśnić zagadkę czeka ich kolejne wyzwanie. Przyjdzie im zmierzyć się z potężnym czarnoksiężnikiem Abrą każącym mieszkańców krainy za nieprzestrzegania absurdalnych zasad. Miłośnicy baśni znajdą tu całe mnóstwo motywów. Wśród niezwykłych bohaterów pojawi się syrenka, smok, krasnoludki i wiele innych postaci. Dowiemy się też, w jaki sposób bohaterzy trafili do krainy baśni.
Szybka, ale jednocześnie prosta akcja sprawia, że komiks czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Całość dopełnia strona wizualna: interesujące ilustracje, ze specyficzną kreską, średniej sztywności okładka, dobry papier, ciekawa kolorystyka przypominająca tę z lat 90 XX wieku, kiedy zaczęto publikować kolorową edycję komiksu. Wówczas skończyło się na kilku tomach. Egmont podjął próbę, by kolejnym pokoleniom czytelników przybliżyć twórczość Janusza Christy, który oferuje nam nie tylko świetną zabawę, ale też subtelne i bardzo proste moralizatorstwo. 
Kajtek i Koko to najdłuższy polski serial komiksowy mający koło czterech tysięcy odcinków. Przez czternaście lat (od 1958) ukazywał się codziennie w „Wieczorze Wybrzeża” i cieszył się dużą popularnością, a mimo tego ciągle nie znajdował się w planach wydawniczych. Dopiero po zakończeniu dalszego publikowania odcinków dostrzeżono ich potencjał. Sama tematyka albumów to zlepek pomysłów i zainteresowań Christy i zapotrzebowania czasopisma na odcinki morskie. Pierwsze odcinki komiksów o Jacku O’Key’u były krótkimi wesołymi opowiadaniami z akcją pokazującą paradoksy naszego społeczeństwa i przez to trafił na czarną listę. Ze względu na zapotrzebowanie na swojskich bohaterów wymyślono Kajtka-Majtka i morską serię. Ze względu na publikowanie odcinków w prasie przygody musiały być krótkie i zauważalnie spuentowane. Do tego każdego dnia musiały powstawać nowe odcinki. Czarno-biały komiks o charakterystycznej kresce szybko zyskał wśród młodych czytelników wielu miłośników.
W pierwszych odcinkach występował bardzo brzydki, arogancki i palący fajkę Kajtek-Majtek pływający na słynnej Kakaryce i próbujący zdemaskować złodzieja. Początkowo realna fabuła zmienia się w fantastyczną, bogatą w mówiące zwierzęta, przygody na bezludnej wyspie. Widać w pracy Janusza Christy sporo zapożyczeń i adaptacji powieści.
Po powrocie z dziwnych morskich wojaży Kajtek rzuca palenie i wprowadza się do krewnych, gdzie jego przeciwniczką w robieniu psot jest ciotka Agata i to z jej powodu bohater ewakuuje się do laboratorium profesora Kapka Kosmosika. Profesor dziwak i wilk morski z idiotycznymi pomysłami pięknie się uzupełniają w pracy i podbijaniu Marsa. W czasie przygód dostaje wezwanie do wojska, ale jego służba trwa niezwykle krótko, a po powrocie do cywila bawi się z profesorem w podróże do przeszłości. Przypadkowo trafiają do średniowiecza i ich wehikuł zostaje zagrabiony przez tajemniczego Czarnego Ryserza uchodzącego za upiora. Zarówno profesor jak i Kajtek wyznają materializm, więc próbują naukowo wyjaśnić zjawisko.
Zarówno tematyka jak i rysunki z czasem ewoluowały. Kreska jest bardziej precyzyjna, pojawiają się drugoplanowi bohaterzy, a fabuła jest coraz bardziej spójna. I w takiej stylistyce są już odcinki o poszukiwaniu skarbu rycerza Pędziforsa na podstawie otrzymanej mapy. Na drodze sieja im Zyg-Zak, czyli przestępca o stu twarzach.
Przygody Kajtka to swoisty kabaret w komiksowych odcinkach: zbiór dowcipów (także o tematyce politycznej) powiązanych ze sobą postacią bohatera. Z czasem dołączył do niego drugi bohater: tłusty Franek. Sama narracja została nieco zmieniona, a odcinki były dydaktyczne. Koko jako towarzysz pojawił się dopiero w 1961 roku i miał być postacią marginalną, ale szybko przez kontrast do Kajtka stał się świetną siłą napędzającą akcję. Możemy też obserwować stopniową przemianę Kajtka z anarchisty w mądralę. Sam Koko to postać niosąca spustoszenie wszędzie tam, gdzie się pojawia.
Zapraszam na stronę wydawcy








środa, 16 października 2024

D.P. Filippi & S. Camboni "Gargulce. Tom 3: Strażnicy"


Jestem miłośniczką niepozornego przemycania historii połączonego z podsuwaniem fantastyki. I tak właśnie jest w komiksie Filippiego Denisa-Pierre’a, który w swoich pracach często wplata wątki przeszłości wymieszane ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. W „Gargulcach” z jednej strony mamy akcję toczącą się w zabytkowym otoczeniu. Do tego podróż w czasie pozwalającą na poznanie dawnych szkół przyklasztornych, kolegiat, renesansowego miasta, którego życie toczy się wokół targowiska, studni i kolegiaty. Każdy ma tu swoją rolę i miejsca w społeczeństwie.
Pierwszy tom wprowadza nas do świata bohaterów, pokazuje, w jaki sposób rozpoczęła się wielka przygoda Grześka podróżującego w czasie oraz uczącego się magii. Historia zaczyna się od przeprowadzki do miasta. Chłopak nie jest zachwycony nowym miejscem, w którym przyjdzie mu żyć. Wolałby ciekawą prowincję bogatą w zwierzęta, spokojną, ze znanymi kolegami i zbudowaną pozycją wśród rówieśników. W nowym miejscu wystawiony jest na zaczepki nieco starszych chłopaków. Do tego w pobliżu mieszka ciotka uszczęśliwiająca go nielubianymi prezentami. Właśnie z tego powodu staje się nieszczęśliwym posiadaczem brzydkiego swetra, który musi nosić, aby uszczęśliwić obdarowującą. Rzucająca się w oczy część garderoby skutecznie przyciąga uwagę lokalnych łobuzów. Pierwszy dzień w nowym miejscu to prawdziwa katastrofa. Kolejna zapowiadają się równie źle. Mający problem z zaśnięciem Grzesiek znajduje w swoim pokoju tajemniczy medalion, który później przenosi go w czasie oraz pozwala widzieć magiczne istoty. Młody bohater ma okazję zobaczyć jak wygląda renesansowe miasto oraz edukacja, przekonać się, że dawniej wcale dzieci nie miały sielskiego dzieciństwa. Do tego wpada na trop szkodliwej działalności swojej ciotki.
W drugim tomie akcja nabiera tempa. Z jednej strony mamy dalszy ciąg mierzenia się z wyzwaniami związanymi z codziennym życiem Grzesia, który po przeprowadzce musi stawić czoła wielu wyzwaniom zarówno w domu, jak i w okolicy. Przenoszenie się w czasie ma dać mu możliwość oderwania się od problemów, ale okazuje się, że i tam czyha na niego sporo niebezpieczeństw. Zobaczymy, w jaki sposób kształci się, jakie tajemnice odkrywa, z czym musi się mierzyć. W tle pojawia się tajemniczy portal.
„Strażnicy” to trzecie spotkanie. Młody bohater coraz lepiej włada magią, dlatego będzie mógł odbywać więcej podróży. Przekona się też że jedna osoba może zachowywać się różnorodnie w stosunku do niego. Chłopak zarówno w domu, jak i w okolicy i w przeszłości mierzy się z kolejnymi wyzwaniami. Każda przestrzeń wymaga stawienia czoła trudnym sytuacjom. Przeplatająca się ze sobą przeszłość i teraźniejszość sprawiają, że zaczyna zadawać sporo kłopotliwych pytań. Z ich powodu postrzegany jest jako niegrzeczny. Jeśli myśli, że w przeszłości znajdzie ukojenie i lepszą wersję rodziców to szybko przekona się jak bardzo się mylił.
W tym tomie pojawi się motyw wojny, dostosowywania się do otoczenia, magicznej przestrzeni, podróży w czasie i klonowania.
Deni - Pierre Filippi z J. Etienne, a od drugiego tomu z Silvio Camboni, przenosi nas w czasie i pozwala na obejrzenie renesansowego miasta, przekonania się jak wyglądała edukacja w szkole przy kolegiacie. Autorzy zapraszają czytelników do niezbadanych zakątków gotyckich katedr, na targowiska, do typowego mieszczańskiego domu, ulice Paryża w okolicy kolegiaty i tajemniczych cytadel stanowiących scenografię dla niezwykłych wydarzeń. Umiejscowienie akcji w gotyckim otoczeniu daje spore pole do popisu. Znajdziemy tu fantastyczne gargulce zdobiące budynki, ale ze względu na umiejętności Grześka możemy zobaczyć, że są ożywione. Do tego zmagają się z wieloma problemami.
W cyklu  młodzi czytelnicy mają podsuwane wiele ciekawy istot magicznych. Do tego mogą lepiej przyjrzeć się życiu ludzi w czasach, kiedy nauczaniem zajmowali się duchowni tworzący szkoły przy kolegiatach. Grześka przybywającego z przyszłości uderza też renesansowy gender: siostra, która w XXI wieku jest ambitną nastolatką w wersji sprzed wieków marzy o dobrym mężu. Takie zestawienia pomogą pokazać jak wiele zmian zaszło w historii, uświadomić sobie, że świat, który znamy nie musi trwać, zasady nie są ustalone raz na zawsze. Relacje społeczne ciągle ewoluują.
Akcja toczy się tu wokół dwóch wydarzeń: z jednej strony poszukiwanie medalionu, który pozwoli wrócić do domu, a z drugiej pomaganie istotom magicznym. Grzesiek ma poczucie misji i wie, że tylko dzięki jego zaangażowaniu może pomóc uwięzionym istotom.
Rysunki grają tu główną rolę i bardzo dobrze przyciągają uwagę młodych czytelników. Prosta kreska w połączeniu z dużą ilością szczegółów, cartoonowe ilustracje oraz ciekawy scenariusz napisany przez D-P Filippiego sprawiają, że jest to interesująca dla młodych czytelników lektura. W interesujący sposób wykorzystano tu motyw podróży w czasie, amuletu i dobrze zapowiedziano walkę dobra-ze złem. Akcja toczy się bardzo szybko, młody bohater jest w ciągłym ruchu, rzucany od wyzwania do wyzwania. Zagrożenia się piętrzą, czas pędzi, wyzwań przybywa.
Pierwszy tom powstał przy współpracy Denisa-Pierra Filippiego oraz J. Étienne’a (właśc. Étienne Jung). Obaj słyną z przemycania wątków historycznych, wplatania realiów z przeszłości do fantastycznych opowieści. Natomiast głównymi autorami serii jest wspomniany scenarzysta i  często działający z nim tandemie włoski rysownik Silvio Camboni. Obaj są znani polskim czytelnikom z takich wspólnych cykli jak: „Niezwykła podróż” oraz „Miki”. Całość ciekawa i wciągająca.






Maciej Kur i Magdalena Kania "Meago" "Delisie. Tom 4: Świątynia Aromy"


Za każdym razem, kiedy biorę do ręki kolejny tom „Delisie” mówię do siebie: „Ależ ten komiks jest uroczy”. Sięgając po niego cieszę się jak dziecko. Fantastyczny świat kulinarnych postaci wciąga od pierwszej strony. Mało tego: te historie są pouczające. I właśnie z tego powodu wypatruję kolejnych. Zwłaszcza, że jest to komiks nie tylko ciekawy, estetyczny, ale też podbijający zagraniczny rynek. Seria Delisie, której pierwszy tom ukazał się w marcu 2022 roku w pierwszej kolejności wydano Kanadzie. To sprawiło, że byłam bardzo ciekawa, co przykuło uwagę młodych czytelników. Zwłaszcza, że kanadyjskie studio zainteresowało się nie tylko komiksem, ale też możliwością wypuszczenia różnorodnych gadżetów. Po lekturze muszę przyznać, że ten komiks jest fantastyczny i daje duże możliwości pracy i szkoda, że nie od Polski zaczyna podbój świata, ale w sumie nie ma to większego znaczenia. Ważne, że ciekawa rzecz trafi do młodych czytelników i być może niedługo doczekamy się różnorodnych maskotek, figurek, plakatów, kolorowanek (oj na te bardzo czekamy). Grę też już mamy z motywami z komiksu. Przydałyby się jeszcze puzzle. Postaci ponoć jest koło 200, więc może czekać nas niezła kolekcja laleczek, bluzeczek i innych gadżetów. To ma naprawdę duże zalety, bo można dobrać sobie taką, która reprezentuje ulubioną bohaterkę. Cieszy mnie to, że w zagranicznych mediach można znaleźć spore zainteresowanie tą serią. A to przecież dopiero początek. W Polsce właśnie do czytelników trafił czwarty tom i śmiało mogę ocenić, że jest równie fantastyczny jak poprzednie trzy. Maciej Kur z niesamowitą swobodą sięga po motywy z różnych baśni, legend i wplata je w akcję, więc obyty literacko czytelnik zdecydowanie nie będzie się nudził. Wyszukiwanie intertekstualnych tropów jest świetną zabawą. Zwłaszcza, kiedy tak jak ja po raz któryś z rzędu czyta się komiks z dzieckiem.

Moja przygoda z tym komiksem zaczęła się dość przypadkowo. Spodobały mi się rysunki i akcja. Na resztę nie zwróciłam uwagi. Muszę przyznać, że „Delisie” było dla mnie szokiem, kiedy spojrzałam na scenarzystę, który nie kojarzył mi się ze słodkimi opowieściami. Maciej Kur zdecydowanie bardziej kojarzył mi się z takimi komiksami jak Kajko i Kokosz oraz Lilem i Putem. Później dopiero uzmysłowiłam sobie, że przecież ma na koncie także fantastyczne opowieści „Emilka Sza” i „Sylwia Sylwester jest niecałopełnista”, czyli te genderowo dziewczęce klimaty jednak są obecne w jego twórczości. Tytuł „Delisie” można prosto przetłumaczyć jako delikatesy albo raczej smakołyki. I właśnie o nich jest ten album nakreślony wprawną ręką Magdaleny Kani, świetnej polskiej rysowniczki.

Autorzy zabierają nas do świata takiego troszkę znanego z serialu animowanego „Truskawkowe ciasto”. Różnica polega na tematyce oraz docelowym odbiorcy. Też tu mamy postacie reprezentujące potrawy, ale są one bardziej zróżnicowane wiekowo. Można powiedzieć, że gdyby inne imiona to byłyby zwyczajnymi postaciami pozwalającymi przyjrzeć nam się osobom o różnorodnych charakterach i zainteresowaniach. Akcja toczy się wokół restauracji rodziny Kluseczki. Każda z dziewczyn jest tu inna, ma odmienne talenty i bohaterki mają okazję zrozumieć, że czasami to, co im wydaje się ciężką pracą dla innych może być miłym spędzeniem czasu. Pod warunkiem, że uwielbiają to robić.
Życie bohaterek jest pełne wyzwań. Muszą przygotowywać to, co robią najlepiej, budować dobre relacje, umiejętnie podchodzić do nowych wyzwań i oczekiwań klientów oraz tego, co niesie ze sobą życie, czyli całego mnóstwa awarii. Ponad to Maciej Kur świetnie przetwarza tu różne baśniowe motywy. Mamy tu chatkę z piernika i wspomnienie Jasia i Małgosi. Tropów oczywiście jest więcej i zabawę z odkrywaniem ich pozostawiam Wam.
Komiks „Delisie” składa się z krótkich humorystycznych historyjek, w czym troszkę przypominają wcześniejsze prace Macieja Kura. Tym razem autorzy zabierają nas do świata, który zarówno treściowo, jak i graficznie wyróżnia sią. Akcja bardzo barwna, a sama strona graficzna przyciąga wzrok zarówno bogactwem postaci, jak ich żywiołowością i pokazywanymi emocjami. Te rysunki troszeczkę przypominają mangę: mamy tu duże oczy i nietypowe włosy, które są odzwierciedleniem imienia bohaterki. Patrząc na komiks widzimy, że seria powstała z myślą o najmłodszych czytelnikach. Mamy tu bardzo delikatne, wręcz cukierkowe ilustracje, ale to nie znaczy, że jest tak niepoważnie. Wręcz przeciwnie. Poruszane problemy są niesamowicie ważne. Do tego osobowości mamy tu naprawdę ciekawe, a do tego nie zabraknie tu „smaczków”, które docenią też starsi fani komiksów. W opowieściach znajdziemy sporą dawkę humoru i ciekawej akcji, chociaż ta pozornie toczy się wokół jedzenia.
„Delisie” to kolejny projekt duetu Meago i Kur. W komiksie widać świetne zgranie twórców. Pięknie wzajemnie się uzupełniają podsuwając najmłodszym czytelnikom zabawne i pouczające przygody bohaterek mających duże poczucie humoru oraz sporą dozę dystansu.
Meago, czyli Magdalena Kania ma świetną kreskę oraz bardzo dobrze na prostych rysunkach przedstawia mimikę i czasami, aby skupić uwagę na bohaterach  "Delisie"  to przygody niezwykłych dziewczyn mieszkających w fantastycznym, bajkowym świecie. Do tego wszystkie postacie są tu dziewczynami będących uosobieniem jakiejś potrawy lub dania. Wyszło to naprawdę bardzo ciekawie, chociaż sam pomysł nie jest oryginalny, bo -jak już wspomniałam- było już coś takiego, ale tamta wersja zdecydowanie jest dla maluchów, a tu mamy nie tylko więcej bohaterek, ale też ciekawsze osobowości i bardziej zróżnicowane postacie. Ciekawa lektura dla uczniów nauczania początkowego.
„Życie ma smak” to tom, który poruszał wiele ciekawych tematów, których źródła można znaleźć w baśniach. Wśród nich pojawia się chatka z piernika. Takich nawiązań jest wiele więcej. Każda przygoda bohaterów to pretekst do pokazania relacji społecznych. Tak jest też w drugim tomie pt. „Mniam, mniam, mniam!”. Tym razem do tomu wchodzimy w czasie wizyty w muzeum, do którego akurat trafia ważny zabytek: słynna wyrwana strona z najważniejszej książki kucharskiej w Delilandzie. Ku zaskoczeniu Ramen najsłynniejsze kucharki wyznaczają ją do przygotowania zupy wg przepisu znajdującego się na kartce. Niestety okazuje się, że nie jest to takie łatwe, bo z dziwnego powodu zawsze wychodzi ohydna breja. Innym wyzwaniem będzie próba kradzieży przez piratkę. W tomie pojawi się też inspirująca historia rywalizacji i współpracy, a na samym końcu młodzi czytelnicy znajdą prosty przepis na pyszny deser z kuchni Ramen. „Apetyt na sukces” to trzecia odsłona spotkania z bohaterkami. Tom otwiera tydzień targowy w Alakart. Zobaczymy, w jaki sposób dziennikarze gonią za sensacją. Później przeskakujemy do codzienności toczącej się wokół pracy w restauracji. Tym razem jedna z bohaterek pragnie spróbować swoich sił w zarządzaniu rodzinnym interesem. Troszkę pracowała, obserwowała menedżerkę w akcji i jest przekonana, że zdecydowanie da sobie radę, bo co może być trudnego w rządzeniu. Za to jakie uznanie można zyskać, kiedy biznes dobrze idzie. Szybko jednak się przekonuje, że to nie takie łatwe. Zarządzanie restauracją przez osobę, która się na tym nie zna może doprowadzić do utraty tego, na co przez lata wszystkie bohaterki pracowały.
„Świątynia Aromy” podsuwa wiele społecznych problemów. Mamy tu motyw odpowiedzialnej bohaterki nazywanej Liściem Laurowym. Specjalistka od ziół zabiera grupkę przyjaciółek na wyprawę po zioła. Zobaczymy tu starcie interesów: zapobiegliwą i doskonale znającą zagrożenia oraz towarzyszki mające dość jej gderania. Kiedy w ich towarzystwie pojawia się zabawowa wersja Liścia Laurowego szybko staje się ona ulubioną przyjaciółką rozrywkowych przyjaciółek. Oczywiście do czasu, kiedy trzeba będzie ratować się przed zagrożeniem. Mamy tu pięknie pokazane jak bardzo niewygodne i męczące jest wskazywanie dobrych rozwiązań, ale jednocześnie pokazane, że sama rozrywka w życiu to zdecydowanie za mało, bo można narazić swoje zdrowie i życie. Mamy tu też motyw zwiedzania tajemniczych ruin. Bohaterki przekonują się, że jeszcze wielu miejsc w swojej okolicy nie znają. Nie zdają sobie też sprawy z grożących im niebezpieczeństw. Prawdziwa przyjaźń jest tu umiejętnością mówienia prawdy. Nie ma nic wspólnego z ciągłym potakiwaniem.
Autorzy świetnie zestawiają tu rysunki z treściami, dzięki czemu tom poświęcony wyprawie, obcowaniu z naturą i pracy zespołowej świetnie podkreśla ważne zasady poruszania się w otoczeniu przyrody. Nie zabraknie tu też spojrzenia na zagrożenia czające się w toksycznych relacjach. Szybko okaże się, że przyjaźń to nie tylko dobra zabawa. Jeśli chcemy prawdziwego wsparcia to musimy umieć czasami przełknąć słowa gorzkiej prawdy, usłyszeć pouczenia, które mogą wydawać nam się gderaniem. Po raz kolejny młodzi czytelnicy zobaczą jak cenna jest asertywność i umiejętność uzupełniania się. Trzeci tom to kolejna cenna lekcja i jak poprzednie przepleciona świetnymi przepisami na zdrowe desery, czyli takie, które są słodkie, ale mają sporą ilość owoców. U nas takie połączenie tekstu i przepisów sprawdza się. Zwłaszcza, kiedy przepisy są dziecinnie proste. Polecam!
Zapraszam na stronę wydawcy















Laurent Dufreney i Miss Prickly "Koń by się uśmiał! Tom 3: I w sto koni nie dogoni!"


Kochacie konie? Marzycie o rozwijaniu swoich umiejętności w szkółce jeździeckiej? Jesteście ciekawi jak takie otoczenie może wyglądać? A może już trenujecie jeździectwo i marzycie o lekturze pozwalającej na popatrzenie na różne zjawiska z nieco innej, bo końskiej perspektywy? Świat ludzi pokazany w krzywym zwierciadle końskich znajdziemy w cyklu komiksów „Koń by się uśmiał” pełnym ciekawych, humorystycznych, satyrycznych scenek z życia w szkółce jeździeckiej.
„I w sto koni nie dogoni” to już trzecia odsłona. Tym razem nasi zwierzęcy bohaterzy zmierzą się z kolejnymi wyzwaniami. Wszystko zacznie się pewnego poranka o świcie. Widzimy, że jedne jeszcze śpią, inne myślą o kolejnym posiłku, a inne są podekscytowane wizją podróży i wyścigów. Każdy koń nieco inaczej reaguje na wizję zawodów. Są nawet tacy, którzy boją się wejść do przyczepy, ale jeszcze większy lęk odczuwają na myśl o samotnym spędzeniu dnia w stajni. Podróż przysparza im całe mnóstwo atrakcji. A nowe miejsce kusi zapachami, fakturami i rzeczami, które można zobaczyć. Na każdą rzecz popatrzymy cynicznym końskim okiem, w którym nie brakuje ludzkich pragnień oraz cech. Pojawi się tu temat rywalizacji, lęków, sprytu, ucieczek, pościgów, korzystania z telefonów, doceniania tego, co mamy. Druga z historii podsuwa problem odnalezienia się w grupie, akceptacji, dostosowania się do stada, a trzecia zabiera nas w wakacyjne klimaty, czyli mamy dużo słońca, wycieczek w terenie i kolejne zachowania ludzi obserwowane ze zdziwieniem.

Laurent Dufreney znany jest z „Les cochons dingues”  i „Zoé Super”. Z kolei ilustratorka, Miss Prickly (Isabelle Mandrou), słynie z takich cykli jak „Mortelle Adèle”, „Animal Jack” oraz „Les cochons dingues”. Cykl „Ale jazda” („À cheval!”) składa się z 9 zeszytów. W polskiej wersji mamy tytuł cyklu „Koń by się uśmiał” i wstępnie będą trzy albumy. Za to obszerniejsze, bo zawierające trzy zeszyty. W pierwszym znajdziemy oryginalne: „Ale jazda”, „Co koń wskoczy” i „Co za tupet!”. W drugim tomie znajdziemy zeszyty: „Beczka śmiechu”, „Z rozwianą grzywą” i „Po szyję w śniegu”. W trzecim znajduje się „Gwiazda na wybiegu!”, „I w sto koni nie dogoni!” oraz „Końskie wakacje”
Akcja we wszystkich częściach toczy się wokół humorystycznego pokazywania tego, co dzieje się w szkółce jeździeckiej z perspektywy jej mieszkańców, czyli koni i kucyków. Ich oczyma (a raczej narratora, który potrafi zrozumieć ich mowę) przyglądamy się codzienności. Do komiksu wchodzimy w czasie spotkania z kolejnymi nowicjuszami. Opisy początkowo wydają się idealnie pasować do końskich bohaterów. Szybko jednak odkrywamy, że to ocena ludzi opisywanych przez obserwujących ich konie. Bohaterzy doskonale zdają sobie sprawę z naiwności i słabości początkujących jeźdźców i perfidnie to wykorzystują. Lubią też nabierać siebie nawzajem. Do tego każdy posiadający kopyta bohater ma wyrazisty charakter, szereg cech, które można by było przypisać ludziom. Ironiczne komentarze i przekomarzanie się bohaterów z uczniami oraz ze sobą prowadzi do szeregu zabawnych sytuacji napędzających życie w stajni.

Każdy tom składa się z krótkich scenek podsuwających kolejny problem, z którym wszyscy należący do szkółki jeździeckiej muszą się mierzyć. Od początku widzimy akcję z rosnącym napięciem. Do tego mamy wrażenie, że zwierzęcy bohaterzy rozkręcają się w swojej pomysłowości. Znajdziemy tu takie ciekawe osobowości jak kucyk Klejnot i jego kompan Napoleon. Mamy też wiecznie zaspanego i zmęczonego Śpiocha, przewrażliwionego Cykora, piękną i niezdarną Bell ulegającą kontuzjom, szalonego Flasha z ADHD, kowbojskiego Kolta, wiecznie brudnego Brudaska i ciągle głodnego Łasucha. Oczywiście to nie wszystkie gwiazdy wykreowanego przez autorów zwierzyńca.
Pierwszy tom pozwala nam na dobre poznanie tych postaci, w drugim i trzecim tomie mamy świetną kontynuację i pokazywanie dalszych przygód mieszkańców stadniny. Za każdym razem ludzie zapewnią naszym bohaterom sporo rozrywki. Pojawiły się tu takie tematy jak organizacja dni klubu jeździeckiego i z tej okazji przygotowywać różne ozdoby zabierające koniom życiową przestrzeń. Nie zabraknie też popisowych pokazów, a także przebieranek. Do tego zobaczymy jaki stosunek mają bohaterzy do rajdów. W drugim tomie przyjrzymy się urokom zimy, różnorodnym reakcjom koni na śnieg oraz większą ilość godzin spędzanych w boksie, a także karmienie wyłącznie sianem. Pojawią się motywy labirynty, problem przetrwania i przygotowania do świąt. Z kolei w trzecim pojawia się temat lata, odpoczynku, cieszenia się piękną pogodą i soczystą trawą. Można powiedzieć, że tematyka pór roku przeplatana jest wydarzeniami związanymi z ludzkimi imprezami.
Bohaterzy są to zdecydowanie sarkastycznymi i często złośliwymi zwierzakami, ale ich sposób komunikowania się, wymiany poglądów sprawia, że czujemy się zauroczeni. Nawet jeśli widzimy jaki złośliwy mają stosunek do otoczenia, w jaki sposób komentują to, co się wokół nich dzieje. Stajemy się obserwatorami starć między ludźmi i zwierzętami oraz uświadamiamy sobie jak bardzo czworonożni towarzysze potrafią zakpić z opiekunów czy uczniów. Zdecydowanie trafnie wyłapują wszelkie absurdy codzienności i przywary ludzi, z którymi mają kontakt. Różnorodność ich charakterów i temperamentów świetnie napędza akcję i bardzo często jest siłą napędową większości żartów sytuacyjnych.
Autorzy zabierają nas do świata szkółki jeździeckiej, w której codzienność toczy się wokół sprzątania w boksach, karmienia, ujeżdżania koni, szczotkowania ich, zabierania na spacery, leczenia ich, lekcji jazdy, przygotowaniach do zawodów. Widzimy ludzi oczami koni, obserwujemy ich zabawne zachowania i starcia z zapędami zwierzaków, a czasami niespodzianki wynikające z nieświadomości, czego należy unikać. Konie tu kopią, gryzą, przygniatają do ściany, chowają się za donice, kradną rośliny, uwalniają się z boksów, a nawet chodzą na pokazy. Widzimy jak zwierzęta potrafią żywo reagować na ludzkie zachowania, a nawet nastawienie. Do tego dziwią się potrzebie wpatrywania się w telefony. Są jak plotkary, które muszą każdą rzecz omówić, dowiedzieć się jak inni to postrzegają. Czasami bywają gapowate i nieporadne. Do tego wśród tych czworonogów mamy zadziwiające zachowania, ciekawe osobowości. Ludzie są tu zaledwie tłem do tego, co najważniejsze, czyli pokazania realiów szkółki, w której tak naprawdę rządzą konie.
Świetne rysunki będące na pograniczu klasycznych, anime i karykatury, ale z naciskiem na prostotę doskonale uwypuklają wady i zalety bohaterów. Mamy tu pojawiające się i znikające tło, w którym raz lepiej raz gorzej dopracowano szczegóły (zależy czy są one istotne). Żywe kolory, prosta kreska, podkreślenie ruchu czarnymi kreskami nadaje większości scen dynamizm. Do tego pokazywanie bohaterów z różnych perspektyw pozwala na piękne wyciągnięcie paradoksalnych zachowań. Cartoonowa grafika świetnie się tu sprawdza. Ludzcy bohaterzy mają w sobie coś z postaci anime: duże oczy, okrągłe głowy, które tylko dzieciństwie są nieproporcjonalnie za duże. Z wiekiem bohaterów ta cecha zanika.
Zapraszam na stronę wydawcy











poniedziałek, 14 października 2024

Edward Łysiak "Srebrny łańcuszek"


Pamięć jest niesamowicie ważnym elementem naszej tożsamości. To, na ile znamy historię, na ile byliśmy w stanie ją poznać, jak bardzo dobrze utrwalone są wspomnienia naszych przodków decyduje, o tym, ile możemy z niej wyciągnąć. Jeśli potrafimy się zdystansować, nauczyć się analizować i wyciągać wnioski to mamy mniejsze szanse na popełnienie podobnych błędów. Mamy szansę rozwinąć dobre relacje z przedstawicielami innych narodowości oraz uczyć się współpracy z innymi Polakami, unikania patologicznych zachowań. Poznawanie wspomnień różnych osób pozwala na to. Dbanie o pamięć o różnych wydarzeniach pomoże w wyciągnięciu cennej lekcji. I tak jest właśnie w książkach Edwarda Łysiaka słynącego z opowieści o bohaterach pochodzących z Kresów. Mieszkający na terenach obecnej Ukrainy Polacy mierzyli się z wieloma wyzwaniami wynikającymi z nieporozumień na tle narodowościowym. Niby jedna wspólnota mówiąca dwoma językami, korzystająca z tej samej bożnicy, a jednak w osobistych doświadczeniach rodzin i podsycany przez sąsiedzkie opowieści rozłam postępował.
Losy różnorodnych bohaterów zamieszkałych wschód są bardzo różnorodne. Łączy ich poczucie wykluczenia, brak wsparcia ze strony bliskich, mierzenie się z przemocą. Zobaczymy też jak wówczas wyglądało wychowanie dzieci stające się ofiarami i katami, bo machina wzajemnej przemocy kręci się, a kolejne osoby są krzywdzone i krzywdzą.
„Srebrny łańcuszek” to opowieść o wychowanym na Kresach Adamie, który w czasie wojny ucieka przez Rumunię, aby móc dołączyć do wojska polskiego. Szybko okazuje się, że jest za młody. Do tego trafia do obozu dla uchodźców, a później dzięki uporowi, przebojowości i zadziorności przemieszcza się do kolejnych miejsc, aby w końcu ziścić swoje marzenie o walce.
Po latach jest poważnym emerytem mieszkającym w Kanadzie. Tam zostaje zaproszony przez klub seniora na spotkanie, w czasie, którego opowiada o swoich doświadczeniach. Ono motywuje go do spisania swoich losów.
Druga historia zabiera nas do czasów współczesnych. Grysiecki od kuzyna otrzymuje rękopis wujka Józefa mającego na swoim koncie doświadczenia wojenne. Na podstawie tych zapisków postanawia napisać powieść. Poza okolicznościami poznawania warsztatu pisarskiego mamy okazję też śledzić jego życie osobiste, nietypowe relacje z żoną oraz jej zwyczaje. Do tego pojawia się wątek bliższej znajomości z poczytną pisarką. Widzimy tu jak wymiana doświadczeń i spostrzeżeń dwóch osób pozwala na piękne rozwijanie się. Współpraca pomaga na szersze spojrzenie na wiele problemów, zaakceptowanie niespodzianek, które niesie los. Przy okazji pochylania się nad rykiem wydawniczym pojawia się problem kreowania marki pisarskiej, oceny czytelników, wyborów i promocji literatury, uprzedzeń. Grysiecki przekonuje się, że tzw. literatura kobieca zawiera wiele trudnych i poważnych tematów, pozwala zmierzyć się czytelnikom z ich traumami. Docenia historie, które ma okazję poznać, uczy się na nich. Każda lektura jest dla niego cenna lekcją. Zauważa też, w jak różnym tempie pracują różni twórcy, uświadamia jak wygląda proces wydawniczy.
Mam troszeczkę zastrzeżeń do tej historii współczesnej, ponieważ uważam, że w tej książce ona była tak naprawdę zbędna, taki trochę dodatek, który miał dodać pikanterii, kiedy wspomnienia Adama-Józefa a można było pięknie rozwinąć, bo miała ona naprawdę spory potencjał, którego nie do końca wykorzystano. Uważam, że można było pociągnąć różnorodne wątki relacji międzyludzkich, pięknie je rozbudować, lepiej osadzić w czasach. Do tego widzimy tutaj sympatie pisarza do postaci wykreowanego przez siebie Andrzeja, który jest w pewien sposób tutaj alimenciarzem, czyli człowiekiem niezainteresowanym utrzymaniem własnego dziecka. Zresztą to stare pokolenie pokazane jest tutaj, jako osoby zależne od rodziców, na różne sposoby zniewalane i nieradzące sobie w życiu. To wojenne pokolenie jest takie troszeczkę nieudolne z różnych powodów. Jego żona chce alimentów chociaż nie pozwala na widzenia z nim, bo jej rodzice doradzili jej, że tak będzie lepiej. Rozstanie jest też z tych powodów: rodzice wiedzieli lepiej. Widzimy jak uzależnianie się od rodziców przez dorosłych jest szkodliwe. Nie brakuje też tu pokazania tego jak wyglądało wychowanie dzieci, uczenie ich bezwzględnego posłuszeństwa i nie dawanie żadnego wsparcia w obliczu przemocy.
„Srebrny łańcuszek” Edwarda Łysiaka to powieść uświadamiająca nam jak bardzo przeszłość i teraźniejszość się przeplatają.
Zapraszam na stronę wydawcy










Patrycja Rydzińska "Exabor"


Czy da się opowiedzieć o wszystkich naszych narodowych bolączkach w jednej prostej powieści? Patrycja Rydzińska udowadnia, że tak. Można pokazać niepełnosprawność, podejście do chorób psychicznych, przemoc, alkoholizm, dyktaturę, narodowościowe zadęcie, fanatyzm, wykluczenie, zadziobywanie, brak wsparcia, zabobonność.
„Exabor” to fantastyczna opowieść o odciętej od życia społecznego nastolatce borykającej się z lękami i wychowywanej przez ojca mierzącego się z wieloletnią żałobą po żonie. Tajemnicza śmierć matki naznacza życie dziecka, a ojca czyni niezdolnym do opieki. Przelewane na dziecko lęki, karmienie córki psychotropami jako sposób na radzenie sobie z jej paniką, brak odwagi posłania jej na terapię sprawiają, że kiedy kończy się edukacja domowa i przychodzi czas zmierzenia się z rówieśnikami bardzo szybko dochodzi do przemocy.
„Zastanów się dwa razy, nim wkroczysz do tego świata” – to przestroga, którą znajdziemy na początku powieści zaczynającej się od podróży samochodem, w czasie której obserwujemy napięte relacje między Roksaną (córką) i Romualdem (ojcem). Wkraczająca w piątej klasie do szkoły nastolatka ciągle porównuje się z innymi, doszukuje się tego jak bardzo odstaje od grupy. Jej wycofanie i brak pewności siebie szybko stają się pretekstem do stosowania wobec niej przemocy zaczynającej się od przezwisk, a później przeradzającej się w poszturchiwania, pobicia, niszczenie rzeczy.
Nieradzący sobie z żałobą po żonie Romuald może liczyć na wsparcie Estety w wychowaniu córki. Dawna przyjaciółka żony jest osobą przedsiębiorczą, zaradną i ciepłą do osieroconej chrześniaczki. W tych rzadkich chwilach wspólnie spędzanego czasu daje jej więcej ciepła niż własnej córce. To rodzi kolejne nieporozumienia. A w tle mamy jej zapitego męża, który w pracy wywołuje więcej szkód niż pożytku.
„Exabor” to opowieść o poszukiwaniu kogoś, z kim można współpracować, mieć wspólną misję i cel. Pisarka świetnie pokazuje jak niesamowicie społecznymi istotami jesteśmy, jak bardzo potrzebujemy innych ludzi do kształtowania własnych umiejętności, rozwijania talentów. Napisana pięknym językiem historia podsuwa wiele ważnych tematów. Mamy tu dwa uzupełniające się światy: realny i fantastyczny, do którego ucieka Roksana. To on łączy ją z inną wykluczoną przez nastolatków osobą. Patrycja Rydzińska wykorzystując trzecioosobowego wszechwiedzącego narratora wprowadza nas do pełnego emocjonalnego chaosu doświadczanego przez bohaterów mierzących się z różnymi bolączkami. Na pierwszy plan wysuwa się tu Roksana i to wokół niej toczy się życie, jest pretekstem do pokazywania innych osób, ich doświadczeń. Do przestrzeni Estery, wyzwań, z jakimi musi się mierzyć jako przedsiębiorczyni, żona alkoholika i matka nastolatki wchodzimy właśnie przez powiązanie z Roksaną i jej matką. Pisarka bardzo subtelnie podsuwa problem depresji poporodowej, problemów psychicznych osoby, która nie otrzymała odpowiedniego wsparcia specjalistów. Poznajemy też życie Romualda, dowiadujemy się jak wyglądało jego małżeństwo. Bohaterzy osadzeni są tu w sieci współzależności. Mały światek rozciąga się coraz szerzej, rozrasta się tak jak doświadczenia poszczególnych postaci.
„Exabor” Patrycji Rydzińskiej to świetna i wciągająca historia o wyzwaniach, z jakimi musimy się mierzyć oraz pokazująca, jaka moc drzemie we współpracy, społecznym wsparciu.
Zapraszam na stronę wydawcy



środa, 9 października 2024

Maciej Szymanowicz "Kociaki łobuziaki i mydło brudzidło"


Jednym z ważnych elementów wychowania jest ukształtowanie nawyków higienicznych, konieczności dbania o czystość. Ten problem w humorystycznej odsłonie poruszany jest w książce „Kociaki łobuziaki i mydło brudzidło” Macieja Szymanowicza.
Bohaterami jest tu gromadka uroczych kotków uwielbiających zabawę. Jeden z nich wyróżnia się brakiem dbałości o higienę. Posklejane różnymi rzeczami futro odstrasza kompanów zabawy. Aby nadal mógł się z nimi bawić musi się umyć. Szybko okazuje się, że jest na tyle brudny, że brudzi wodę, mydło. Brud zamiast znikać rozprzestrzenia się na inne rzeczy, co wywołuje niepokój. Kocie futerko ubrudzone dżemem, musztardą, paprochami, farbką, syfkami,, kłakami, utkana mikrobami nie tak łatwo doczyścić z wielodniowego brudu, który nie chce znikać, ale bardzo dobrze się roznosi. Bazyl jest zmartwiony tym, że z powodu nieczystości nie będzie mógł się bawić z Fikiem i Milą. Trójka przyjaciół wspólnie szuka sposobów na wyczyszczenie Bazyla z brudu, co jest niesamowicie trudne, bo mydło się brudzi. Ale nie tylko ono. Także woda w kontakcie z nieczystym futerkiem zaczyna brudzić i leci czarna z kranu.
Mamy tu z jednej strony historię o dbaniu o higienę, z drugiej o współpracy, a z trzeciej pokazane wsparcie w obliczu problemu. Opowieść będzie świetnym punktem wyjścia do rozmowy o higienie, pozwoli pokazać, że systematyczne mycie jest potrzebne i pozwala uniknąć sytuacji, kiedy wielkodniowe plamy trudno zmyć. Do tego elementy humorystyczne wykorzystane są do edukowania. Dzieci dowiedzą się, że straż pożarna służy do gaszenia pożarów, pomocy w wypadkach, a nie do mycia. Poza tym znajdziemy tu elementy interaktywne polegające na wykonywaniu różnych czynności np. pocieraniu mydła. W akcji zastosowano ciekawy motyw snu, śnienia o czymś złym i nieprzyjemnym. To pomoże dzieciom w podzieleniu się własnymi lękami. Kolejna dobra rzecz w tej książce to pokazanie, że poszukiwanie rozwiązań przynosi efekty.
Piękne, proste ilustracje zdecydowanie przyciągają uwagę oraz zachęcają do opowiadania o tym, co na nich widzimy.
„Kociaki łobuziaki i mydło brudzidło” to wspaniała humorystyczna książeczka o małym kocie unikającym mycia się i to obraca się przeciwko niemu, bo o ile świeży brud łatwo zmyć to ten kilkudniowy już nie.
Zapraszam na stronę wydawcy