Etykiety

środa, 19 marca 2025

Z jakimi wyzwaniami w szkole mierzy się osoba ze spektrum autyzmu

 Mam spektrum autyzmu, co sprawia, że komunikacja vis a vis jest dla mnie problematyczna. I to nie dlatego, że nie potrafię patrzeć w oczy. Bardziej ze względu na ilość bodźców. Ta ilość zapachów, dźwięków, wrażeń dotykowych i świetlnych jest czasami przytłaczająca. Kiedy ktoś się rusza, każdy pachnie inaczej, a budynek jest zbiorowiskiem osób i ma za sobą długa historię to mam gwarantowane problemy z przekazywaniem słownie tego, co mam do powiedzenia. Z tego powodu zawsze wolałam kartkówki od przepytywanek. Ogólnie nie cierpiałam sprawdzania jakiejkolwiek wiedzy, bo nie zawsze potrafiłam ubrać ją w słowa. Im większa szkoła tym większy problem, im nowsze zapachy tym większy problem, dlatego pójście do liceum było dla mnie wielkim wyzwaniem. Najpierw trzeba było dotrzeć tam autobusem pełnym ludzkich zapachów. Później przejść koło kilometra przez miasto z dużą ilością nowych bodźców i na koniec docierałam do szkoły, która była tak około 2x większa od podstawówki. Strasznie dużo ludzi, dużo zapachów, a ja umęczona samym dotarciem na miejsce. To sprawiło, że nauka już nie przychodziła mi tak łatwo jak w podstawówce. W obu szkołach jednak największym wyzwaniem były języki obce. Nie dość, że ta masa bodźców przytłaczała to jeszcze trzeba było przyswajać sobie słówka, a później wykorzystywać je w konwersacjach. Skutek: zawsze byłam kiepska z języków. No może nie do końca całkowicie, bo czytać potrafiłam i świetnie rozumiałam teksty, ale z mówieniem zawsze miałam problem. Zwłaszcza, kiedy w grupie było kilkanaście wiercących się osób. Egzaminy zdawałam dobrze i bardzo dobrze dzięki temu, że w sali były max 3 osoby, a nie 20-30. Po latach postanowiłam odświeżyć sobie umiejętność mówienia (bo czytam od zawsze). I co? Żałuję, że takiego sposobu nauczania języka obcego nie było w czasie mojej edukacji.
Jeśli macie ucznia, który duka w obcym języku, wydaje się, że on nie rozumie zadawanych mu pytań to możliwe, że problemem nie jest to, że on nie zna słówek, nie uczy się, ale może być stłamszony przez nadmiar bodźców.
Obecnie jestem na takim etapie, że nauczyłam się ze swoją "urodą" żyć, ale tylko dlatego, że nie jestem codziennie wystawiana na przymusowy kontakt z tłumem zgromadzonym w budynku, w którym uczyło się wiele pokoleń. Dzięki temu mogę spokojnie czytać w plenerze czy uczyć się nawet w szpitalu. I taki miałam ostatnio sprytny plan: nie spakuję miliona książek, bo ciężkie. Pouczę się. Nie przewidziałam jednej rzeczy: w szpitalu nie było zasięgu sieci. Drugie wyzwanie: szpitalna sieć wylogowywała mnie co kwadrans i nie chciała, aby telefon ją pamiętał. Ale i tak jestem zadowolona z wszystkiego, co udało się zrobić i załatwić oraz nowych ciekawych znajomości.

W jaki sposób pomagacie sobie w nauce języków obcych?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz