fot. Monika Nalepa |
Piotr Surmaczyński, Uciekający pociąg. Misterium emigracyjne, Londyn 2017
Przenośnia dworca kolejowego, uciekającego pociągu,
stacji oraz drogi krzyżowej, mesjanizmu, umęczenia, poświęcenia, posłannictwa i
przybranego ojca w literaturze pojawia się bardzo często. Od początków
istnienia chrześcijaństwa motyw drogi krzyżowej przerabiano na różne sposoby.
Kolejne stacje pokazywały powolne upadanie niezwykłego człowieka (często
świętego). Od początków XIX wieku, kiedy powstawały pierwsze relacje i dzieła
związane z takim nowoczesnym sposobem podróżowania pociąg dał kolejne
spojrzenie na ludzkie życie. Zderzenie natury z techniką zastąpiono
rozliczaniem się ze sobą. Pociąg, oczekiwanie na dworcu, spowiedź przybrały
wymiar symbolu rozliczania się z tym, co minęło i czekania na to, co przyniesie
los. Bywa też miejscem tragedii, gwałtownego kończenia życia, odkrywania prawdy
o ludziach, początkiem nowej drogi.
Piotr Surmaczyński śmiało sięga po te symbole i
umiejętnie miksuje je w „Uciekającym pociągu”. Na plan główny wysuwa się jednak
metafora stacji, drogi krzyżowej. Każdy akt jest kolejną odsłoną następujących
po sobie upadków, wzrastającego ciężaru krzyża, a całość zakończono
„pogrzebem”, czyli złożeniem do grobu. Bohater ukrzyżowany wygórowany
oczekiwaniami, pretensjami i osamotnieniem wśród bliskich oraz rodaków;
oszukany przez rodzinę, pracodawców oraz władze.
W jego dziele występuje sześć (a może raczej pięć;
jedna osoba gra dwie role) postaci. On jest symbolicznym Każdym zagubionym,
zmanipulowanym, przygniecionym obowiązkami, pozbawionym nadziei przez
zmieniającą się w kraju sytuację, osamotnionym wśród interesownych bliskich
używających go jak pionka na planszy własnej gry o lepsze, wygodniejsze jutro.
Rozdarty między ojcem pijakiem, Magdaleną – zmanierowaną manipulującą nim
narzeczoną, a później żoną, ciotką mającą duże wymagania, Burmistrzem, który
docenia go tylko ze względu na zajmowane przez niego stanowisko i odpowiednie
wynagrodzenie i Marią, która wije wokół niego kokon z braku tożsamości. Każdy
po kawałku zabiera mu wolność i szczęście.
Cała opowieść zaczyna się dość sielankowo: przerażony
bohater budzi się ze snu o emigracji. Odsuwa go jednak, ponieważ ma dobrą
pracę, narzeczoną i świetlaną przyszłość przed sobą. Wierzy, że dzięki ciężkiej pracy i
miłości do ukochanej daleko zajdzie. On i Magda są młodą szczęśliwą parą.
Kochają się. Nie mają wielkich bogactw, więc ślub jest bardzo odległym, ale
realnym widmem. Jednak takie życie we dwoje Magdzie nie odpowiada. Chce pokazać
rodzinie i znajomym, że ona też może mieć piękne wesele (jak z bajki): „Marzy
mi się piękny ślub. Ty w wytwornym, czarnym smokingu, a ja
w długiej sukni z welonem. A potem wielkie wesele! Zaprosimy
wszystkich znajomych i rodzinę…”. Chęć pokazania się, zaimponowania innym
bierze u niej górę nad rozsądkiem. Działająca pod wpływem emocji Magdalena jest
siłą napędową: to ona ma moc sprawczą. Swoimi słowami może budować lub burzyć,
ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Skupia się na sobie, swoim imponowaniu
innym. On jednak żyje bardziej przyziemnie i dostrzega, że brak pieniędzy to
poważna przeszkoda na drodze do wyprawienia wesela. Proponuje skromny ślub, co
zostaje odrzucone. Dzięki manipulacji emocjami Magdalena osiąga to, co chciała:
narzeczony bierze kredyt i wyprawia wspaniałe wesele. Raty zamierza spłacać z
pokaźnej pensji. W czasie uroczystości dowiaduje się, że stracił pracę, kredyt
trzeba spłacać, o pracę w Polsce trudno, ponieważ rośnie bezrobocie. Jedynym
rozwiązaniem pozostaje wyjazd z kraju, by w Wielkiej Brytanii zarobić na raty.
Wydawałoby się, że to proste rozwiązanie sprawi iż
młodzi po kilku miesiącach będą razem szczęśliwie cieszyć się rodzicielstwem.
Jednak wychowana w tradycyjnym modelu rodziny Magdalena bawi się nim
emocjonalnie: sama nie chodzi do pracy, wymaga od męża całkowitego utrzymania
jej, a ponad to ma jej nie opuszczać. Przymusowy wyjazd stopniowo prowadzi do
coraz liczniejszych nieporozumień, które sprawiają, że bohater jest coraz
bardziej zagubiony, nieszczęśliwy, a swoją przyszłość widzi w coraz
ciemniejszych barwach.
„Uciekający pociąg” to interesująca sztuka, którą
również doskonale się czyta. Umiejętne budowanie akcji i wprawne posługiwanie
się słowem sprawiają, że sześćdziesięciokartkowy dramat jest interesującą
lekturą nie tylko do poduszki. Pisarz znany mi ze zbioru opowiadań „Wyspa
dreszczowców” i jeszcze niewydanej powieści (mam nadzieję, że będę mogła
jeszcze w tym roku o niej napisać) po raz kolejny wprawnie bawi się tym, co
postrzegamy jako gender, czyli wytyka mankamenty związku opartego na narzuceniu
młodym mężczyznom roli żywiciela i utrzymanka całej rodziny (od ojca po żonę),
a kobietom egoistek myślących o imponowaniu koleżankom, cieszeniu się z „bycia
żoną”, „ozdobą”, „dodatkiem do” męża mającego śliczny samochód, którym mogą
pochwalić się w niedzielę jadąc nim do kościoła. Żona jest tu tą, która szuka
idealnego (bogatego) dawcy nasienia oraz przyszłego utrzymanka jej i jej dzieci,
które wychowa na swój wzór, będą piękne i będzie się mogła licytować z
koleżankami, które dziecko robi większe postępy, ma lepsze ubranka, droższe
zabawki. Mąż w takim układzie to dostarczyciel środków pozwalających na
imponowanie. On przez Magdalenę nie jest postrzegany jako osoba z uczuciami, ale
urządzenie lub zwierzę, którym trzeba manipulacjami i tresurą programować.
Dialogi bohaterów zdradzają wiele ważnych szczegółów ich życia: ona narzeka, a
on próbuje ją pocieszyć, tłumaczyć swoje zachowanie, dawać jej nadzieję.
Monologi bohatera utwierdzają nas w tragizmie jego sytuacji, którą pokazano
tylko z jego perspektywy: mężczyzny skrzywdzonego przez kulturę opartej na
szowinistycznych wartościach i będących tak naprawdę batem do bicia wrażliwych
oraz dającym sposobność tym, którzy pragną jedynie chwilowo imponować i cieszyć
się życiem. To wychowanie sprawia, że On się nie żali, gra silnego, nie narzeka
na nadmiar pracy, ciągłe oszczędzanie.
W „Uciekającym pociągu” niezwykle ważne są sylwetki
mężczyzn, które pokazują, w jaki sposób radzą sobie oni ze społecznymi normami:
młody bohater zaciąga kredyt i staje się ofiarą banków, jego ojciec stał się
samotnym alkoholikiem wiecznie proszącym syna o pieniądze, Burmistrz jest
uosobieniem władzy dumnej z braku dokonań, chwalącym się sukcesami, które są
jedynie staniem w miejscu, czyli bezczynnością. Jego jedyny sukces polega na
tym, że młodzi wyjeżdżają poza granice Polski i tym sposobem nie zmniejszają
lecącego na łeb, na szyję bezrobocia. Z kolei Niemiec to uosobienie samca-alfa,
który tak naprawdę jest samcem-kukułką pozostawiającą liczne kobiety z owocem
ich interesowności wobec niego.
„Uciekający pociąg” Piotra Surmaczyńskiego to trafna
miniatura naszych społecznych wad wynikających z kulturowego przyzwolenia na
wszelkie rodzaje przemocy. Tylko wyrwanie się z tego piekła, odcięcie korzeni
może sprawić, że bohater będzie miał szansę zacząć wszystko od nowa.
fot. Monika Nalepa |
fot. Monika Nalepa |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz