Uwielbiam przestrzeń publiczną. Zwłaszcza w tych miejscach, w których jest niedostosowana dla niepełnosprawnych. Bardzo często to niedostosowanie wynika albo z nieświadomości (nikt im nie powiedział, że to złe, a widzieli, że bliscy robią właśnie tak, więc przyjęli to jako normę) albo z egoizmu polegającego na zawłaszczaniu sobie przestrzeni publicznej na parkingi, stawianiu prywatnych ławeczek przed domem, posiadaniu agresywnych psów mogących ugryźć przez płot, stawianiu tablic informujących o promocjach i towaru na i tak wąskim chodniku, pozostawianiu odchodów na chodnikach, rozrzucaniu szkła, puszek, których ostre krawędzie mogą pokaleczyć dziecięce ręce. Ostatnio przestałam się wkurzać na stawiane a chodniku samochody. Po prostu informuję policję, robię zdjęcie i to pomaga odsamochodzić chodnik.
Innym wyzwaniem są wysokie krawężniki. Zwłaszcza te pamiętające jeszcze II
wojnę światową, których nikt nie ruszy, bo to zabytek, a jezdni nikt wyżej nie
zrobi, bo po co skoro od lat jest na tym poziomie na którym była. I później mam
przejście do pieszych za wysepką łączącą dwa wjazdy na parking osiedlowy. Marsz
wygląda wtedy tak: schodzę z wysokiego krawężnika, wchodzę na wysoki krawężnik,
schodzę z wysokiego krawężnika, schodzę z wysokiego krawężnika alby dojść do
pasów, gdzie czekają mnie wysokie krawężniki.... Uroczo nie? Jeszcze pół biedy
kiedy chodniki i krawężniki mają ten sam poziom wysokości, ale są miejsca,
gdzie krawężnik jest ponad chodnikiem. Od czasu, kiedy mamy nowszy wózek i Ola
troszkę urosła trudniej kieruje się jej pojazdem, gorzej wjeżdża na takie
przeszkody, więc skracam sobie drogę. Oczywiście uważam i nie wpycham się pod
samochody.
Ostatnio stałam tak i wypatrywałam pustej jezdni, aby przejść na drugą stronę
bez nadmiaru szarpania się z wózkiem, bo byłam tak zmęczona spacerem i zakupami
z krzyczącą po ataku padaczki Olą, że stwierdziłam, że wolę poczekać dłużej niż
siłować się. Wchodzę na jezdnię i zatrzymuje mnie policjant, który objaśnił mi,
że 20 metrów dalej mam przejście. Wróciłam się na chodnik. Bardzo mu
podziękowałam za pouczenie, powiedziałam, że wiem, że jego rola polega też na
edukowaniu, dlatego chętnie skorzystam z nauki i byłabym wdzięczna, gdyby mi
zademonstrował jak tam dotrzeć. Początkowo się wzbraniał, opowiadał coś o tym,
że przesadzam, więc naciskałam, żeby spróbował i w końcu wziął wózek i podprowadził
do pierwszego krawężnika. Zjechał. Pod drugi już nie potrafił podjechać.
Siłował się i siłował, samochody chcą wjeżdżać na parking, a on stoi na
przejściu prowadzącym na przejście dla pieszych. Kolega próbuje mu podnieść
przednie kółka.
-Przyzna pan, że to dużo niebezpieczniejsze niż przechodzenie w miejscu
nieoznaczonym. Ja idę sama, a nie z kolegą lub koleżanką, które mi wciągną
wózek na chodnik. Do tego kierowcy się wkurzają. Gdybym to ja prowadziła wózek
byłabym już wyzwana za stanie na jezdni i siłowanie się z wózkiem.
-Nie zdawałem sobie sprawy.
Każdy z nas nie zdaje sobie sprawy, że wysokie krawężniki to czasami jak góry,
pod które trzeba się wspinać. Nie spacer po różnych chodnikach męczy tylko to
wjeżdżanie, podjeżdżanie, kombinowanie ze środkiem ciężkości, żeby łatwiej było
wciągnąć lub wepchać wózek. Wysokie krawężniki to też zwiększenie
prawdopodobieństwa wypadku, bo samochód pod nie podjedzie, ale osoby z wózkami
i na wózkach nie uciekną szybko z jezdni, po której pędzi kierowca-bandyta
znacznie przekraczający prędkość lub jeżdżący po pijaku czy niewłączający
kierunkowskazu (choroba kierowców małych miast).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz