Zwierzęcy świat i zagadki detektywistyczne? Nie mogłyśmy
obok takiego połączenie przejść obojętnie, dlatego kilka lat temu sięgnęłyśmy
po komiks Łukasza Auguścika „Niesamowity Szerlok Worms i niebieskie monstrum”.
W pierwszym tomie poznajemy sprytną dżdżownicę, która jest świetnym detektywem,
dlatego zgłasza się do niego Pan Zwinka prowadzący gazetę „Jaszczurka Codzienna”.
Szerlok Worms prowadzi z redaktorem śledztwo w sprawie porwania królowej mrówek.
Sprawa jest pilna, bo dużym mrowiskiem nie ma, kto zarządzać, a policja jest
bezsilna. W międzyczasie ginie kolejna królowa. Tym razem ul zostaje bez przywódczyni,
co przyczynia się do anarchii w mrowisku i ulu. Brak aktywności tych dwóch
gatunków zagraża ekosystemowi lasu. Wciągająca historia podsuwa sporą dawkę
wiedzy o zwierzętach i ich znaczeniu w ekosystemie. To sprawiło, że kiedy tylko
usłyszałam o kolejnym (autonomicznym) tomie sięgnęłyśmy po niego.
„Niesamowity Szerlok Worms w Szczerym Polu” to kolejne spotkania ze znanymi
bohaterami. Tym razem Pan Zwinka i Szerlok Worms muszą znaleźć złodzieja
zimowych zapasów. Opowieść zaczyna się od ucieczki od oglądania nudnych ślimaczych
wyścigów, tajemniczego telefonu i porwania. Bohaterzy zostają pojmani przez
chomika, którego ze względu na skłonność do gromadzenia zapasów uznano za podejrzanego.
Zależy mu na rozwiązaniu zagadki i znalezienie sprawcy. Przy okazji prowadzenia
śledztwa poznamy całą gamę polnych zwierząt. Do tego pojawia się motyw
superbohatera, złoczyńcy i rywalizacji między braćmi bliźniakami.
Fabuła jest tu mieszanką opowieści detektywistycznej, awanturniczej,
przygodowej z informacjami przyrodniczymi. Wykorzystując cechy zwierząt Łukasz Auguścik
tworzy wciągającą od pierwszej strony akcję napędzaną kontrastem między
poszczególnymi bohaterami. To ich różnorodne upodobania i słabości staną się siłą
napędzającą humor.
Każdy tom to autonomiczna opowieść, oddzielne śledztwo pozwalające na lepsze
poznanie mieszkańców łąk i lasów. Za każdym razem poszukiwania sprawcy zła też
jest pouczające. Czytelnicy uświadamiają sobie, że poznanie motywów
postępowania pomaga nam zrozumieć innych.
Łukasz Auguścik wykorzystał tu prostą kreskę połączoną ze szczegółowością
ilustracji. Kiedy kolejne wydarzenia szybko następują po sobie lub nie są
istotne to nie ma tu dbałości o szczegóły tła. Ono pojawia się przy zmianach
kadrów, abyśmy mieli wyobrażenie o miejscu akcji. Z ilustracji dowiemy się, że Pan
Zwinka mieszka w muchomorze. Zajrzymy do poszczególnych pomieszczeń, zobaczymy wyposażenie,
pojawi się starodawny telefon, a później obserwujemy jak bohaterzy wędrują
przez pola. Dezorientację po napaści podkreślono brakiem tła. Ono pojawia się
dopiero w kolejnych kadrach. Łukasz Auguścik świetnie włada rysunkiem, bardzo
dobrze łączy go z narracją.
Zakończenie też jest tu pouczające. Dowiemy się, że poznanie motywów pozwala znaleźć
winnego i go zrozumieć. Pojawia się tu motyw przebierania, mylenia innych, aby
uniknąć wykluczenia. Dowiemy się jakie cechy „złego” zwierzaka sprawiły, że
postanowił się przebrać. Zapraszam na stronę wydawcy
Przesądy i uprzedzenia bardzo często prowadzą do wykluczania
innych. Nie ma nic boleśniejszego niż odrzucenie przez grupę. Samotność
przyczynia się do wytwarzania mechanizmów obronnych, antyspołecznych zachowań
pozwalających przetrwać w nieprzychylnym środowisku. I tak jest też właśnie w
przypadku bohatera komiksu Wiktora Talagi i Aleksandry Machoń „Cząberek”.
Historię otwierają mroczne sceny, z których dowiemy się, że mały czarny kociak został
porzucony. Uratowany mimo małych szans na przeżycie musiał stawić czoła
nieprzychylnej przyrodzie. Po dotarciu do miasta jego życie nie wygląda lepiej.
Przechodzi prawdziwą szkołę życia, w czasie której uczy się, że brak zaufania i
spryt pozwalają mu na napełnienie brzucha. Jednak pewnego dnia trafia do
schroniska, gdzie uczy się pozytywnych zachowań. Tam ma też szansę na
znalezienie swojej rodziny.
Cząberek to pozornie opowieść o kocie, o tym jak długa i pokrętna może być
droga zwierzaka do domu. Bycie czarnym przysparza mu wielu kłopotów. Kiedy
przyjrzymy się tej historii dokładniej to jest to opowieść o każdym, kto
kiedykolwiek z jakiegokolwiek powodu został wykluczony. Odrzucenie przez grupę
boli, przyczynia się do wytworzenia mechanizmów obronnych, rozwinięcia
umiejętności życia poza stadem. I tak też jest w przypadku kociego bohatera.
Autorzy odczarowują tu hycla (wyławiacza zwierząt). Nie jest to postać
bezduszna, której zależy na krzywdzeniu zwierzaków, ale taka, która dobrze
obserwuje otoczenie, dostrzega, kto potrzebuje pomocy i wyłapuje je, aby dać im
szansę na dom. Schronisko, do którego trafia kot to miejsce, w którym ma szansę
nauczyć się pozytywnych zachowań. Dziki przybysz uczy się, że nie każdy ma złe
intencje. Zaczyna doceniać bycie częścią stada, rozumie jak wiele może zyskać
dzięki takim relacjom. Cząberek to zwierzak tęskniący za swoimi kompanami
zabawy.
Opowieść o cząberku może być wykorzystana jako komiks terapeutyczny w przypadku
osób zagubionych, odrzuconych, czujących się samotnie. Poznanie historii
Cząberka ułatwi im rozmawianie o emocjach, dzielenie się odczuciami i rozwinięcie
zachowań pozwalających na budowanie pozytywnych relacji. Młodzi czytelnicy
przekonają się, że świat jest niesamowicie różnorodny. Znajdziemy w nim osoby
dobre i złe.
Smutno zaczynająca się historia ma piękne i szczęśliwe zakończenie. Bohater
znajduje kochającą rodzinę, przyjaciół kochających bezwarunkowo. W akcję wpleciono
sporo dramatyzmy, pokazano jak wiele wyzwań czekało ma bohatera, jak wielu
przeszkodom musiał stawić czoła, aby w końcu znaleźć pełnię szczęścia.
Aleksandra Machoń zastosowała tu stonowaną paletę kolorów. Dramatyzm akcji
podkreślony jest ciemnymi barwami, kiedy codzienność kota jest przyjazna mamy
jasne kolory. Do tego ilustratorka bardzo dobrze włada przejściami od
szczegółów do ogółu, co pozwala na podkreślenie emocji. Ilustracje świetnie
dopełniają żywą i bardzo prawdopodobną akcję wykreowaną przez Wiktora Talagę. Całość
pouczająca i urocza. Uważam, że tom „Dom” to świetny wstęp do dalszych przygód „Cząberka”.
Mamy tu okazję poznać jego przykre doświadczenia, co pozwoli lepiej zrozumieć zachowania
w sytuacjach zagrożenia. Zapraszam na stronę wydawcy
Janusz Christa na trwałe wpisał się w polską kulturę, jako autor
komiksów, rysownik i scenarzysta. Wszystko dzięki bardzo popularnej serii
„Kajko i Kokosz”. Początki jego twórczości sięgają lat 50. XX wieku. To właśnie
wtedy powstały historyjki o dwóch chłopcach, „Kuku Ryku” oraz przygody
„Kajtka-Majtka”, a kolejne dekady przyniosły „Kajtka i Koka” oraz „Kajka i
Kokosza”, a także pisany pod pseudonimem „Gucek i Roch”. Janusz Christa kreował
bohaterów na zasadzie kontrastu. Tak też jest w cyklu o „Kajtku i Koko”, który
początkowo był publikowany w formie pasków. Najobszerniejszym i najsławniejszym serialem
komiksowym z udziałem tej dwójki jest polecany przeze mnie „Kajtek i Koko w
kosmosie”. Autor z tematyką wychodził naprzeciw zainteresowaniom czytelników i
pod płaszczykiem opowieści o wyprawach mógł przemycić sporo problemów
społecznych. „Niezwykłe przygody Kajtka-Majtka” to historie wykorzystujące
motyw podróży w czasie, przenoszenia się do średniowiecza, co pozwoliło na
stworzenie baśniowego klimatu. Następnie autor rozwinął to unikalne połączenie
baśni i techniki w „Przygodach Kajtka i Koka” oraz w „Kajtku i Koko w
krainie baśni”. Ostatni cykl jest dwutomowy i zawiera nawiązania do klasycznych
baśni. Mamy dekonstrukcyjne podejście do znanych motywów. Bohaterzy za każdym
razem mają do rozwiązania zagadkę. Przy okazji testują słynny aparacik
profesora.
Pierwszy tom zatytułowany „Zły książę” podsuwa czytelnikom takie baśnie jak Jaś
i Małgosia, Złota kaczka, Trzy świnki, Brzydkie kaczątko. W tle zagadka
kryminalna, którą dwoje wędrowców próbuje rozwikłać. Kolejne tropy okazują się
fałszywe, a sami detektywi jawią nam się jako laicy.
Podobnie jest w drugim tomie, czyli „Pojedynku z Abrą”. Tym razem trafiają na
zamek królewski, w którym trwa wielkodniowa biesiada. Jej uczestnicy są bardzo
zmęczeni. Zaskakuje ich nagła śmierć całej służby. W czasie prowadzenia
śledztwa giną kolejne osoby, a Kajtek i Koko czują się bezradni, bo nie
potrafią wyjaśnić zagadki. Zaczynają wzajemnie się podejrzewać o dokonanie
zamachu. Kiedy w końcu udaje im się wyjaśnić zagadkę czeka ich kolejne
wyzwanie. Przyjdzie im zmierzyć się z potężnym czarnoksiężnikiem Abrą każącym
mieszkańców krainy za nieprzestrzegania absurdalnych zasad. Miłośnicy baśni
znajdą tu całe mnóstwo motywów. Wśród niezwykłych bohaterów pojawi się syrenka,
smok, krasnoludki i wiele innych postaci. Dowiemy się też, w jaki sposób
bohaterzy trafili do krainy baśni.
Szybka, ale jednocześnie prosta akcja sprawia, że komiks czyta się bardzo
przyjemnie i szybko. Całość dopełnia strona wizualna: interesujące ilustracje,
ze specyficzną kreską, średniej sztywności okładka, dobry papier, ciekawa
kolorystyka przypominająca tę z lat 90 XX wieku, kiedy zaczęto publikować
kolorową edycję komiksu. Wówczas skończyło się na kilku tomach. Egmont podjął
próbę, by kolejnym pokoleniom czytelników przybliżyć twórczość Janusza Christy,
który oferuje nam nie tylko świetną zabawę, ale też subtelne i bardzo proste
moralizatorstwo.
Kajtek i Koko to najdłuższy polski serial komiksowy mający koło czterech
tysięcy odcinków. Przez czternaście lat (od 1958) ukazywał się codziennie w
„Wieczorze Wybrzeża” i cieszył się dużą popularnością, a mimo tego ciągle nie
znajdował się w planach wydawniczych. Dopiero po zakończeniu dalszego
publikowania odcinków dostrzeżono ich potencjał. Sama tematyka albumów to
zlepek pomysłów i zainteresowań Christy i zapotrzebowania czasopisma na odcinki
morskie. Pierwsze odcinki komiksów o Jacku O’Key’u były krótkimi wesołymi
opowiadaniami z akcją pokazującą paradoksy naszego społeczeństwa i przez to
trafił na czarną listę. Ze względu na zapotrzebowanie na swojskich bohaterów
wymyślono Kajtka-Majtka i morską serię. Ze względu na publikowanie odcinków w
prasie przygody musiały być krótkie i zauważalnie spuentowane. Do tego każdego
dnia musiały powstawać nowe odcinki. Czarno-biały komiks o charakterystycznej
kresce szybko zyskał wśród młodych czytelników wielu miłośników.
W pierwszych odcinkach występował bardzo brzydki, arogancki i palący fajkę
Kajtek-Majtek pływający na słynnej Kakaryce i próbujący zdemaskować złodzieja.
Początkowo realna fabuła zmienia się w fantastyczną, bogatą w mówiące
zwierzęta, przygody na bezludnej wyspie. Widać w pracy Janusza Christy sporo
zapożyczeń i adaptacji powieści.
Po powrocie z dziwnych morskich wojaży Kajtek rzuca palenie i wprowadza się do
krewnych, gdzie jego przeciwniczką w robieniu psot jest ciotka Agata i to z jej
powodu bohater ewakuuje się do laboratorium profesora Kapka Kosmosika. Profesor
dziwak i wilk morski z idiotycznymi pomysłami pięknie się uzupełniają w pracy i
podbijaniu Marsa. W czasie przygód dostaje wezwanie do wojska, ale jego służba
trwa niezwykle krótko, a po powrocie do cywila bawi się z profesorem w podróże
do przeszłości. Przypadkowo trafiają do średniowiecza i ich wehikuł zostaje
zagrabiony przez tajemniczego Czarnego Ryserza uchodzącego za upiora. Zarówno
profesor jak i Kajtek wyznają materializm, więc próbują naukowo wyjaśnić
zjawisko.
Zarówno tematyka jak i rysunki z czasem ewoluowały. Kreska jest bardziej
precyzyjna, pojawiają się drugoplanowi bohaterzy, a fabuła jest coraz bardziej
spójna. I w takiej stylistyce są już odcinki o poszukiwaniu skarbu rycerza
Pędziforsa na podstawie otrzymanej mapy. Na drodze sieja im Zyg-Zak, czyli
przestępca o stu twarzach.
Przygody Kajtka to swoisty kabaret w komiksowych odcinkach: zbiór dowcipów
(także o tematyce politycznej) powiązanych ze sobą postacią bohatera. Z czasem dołączył
do niego drugi bohater: tłusty Franek. Sama narracja została nieco zmieniona, a
odcinki były dydaktyczne. Koko jako towarzysz pojawił się dopiero w 1961 roku i
miał być postacią marginalną, ale szybko przez kontrast do Kajtka stał się
świetną siłą napędzającą akcję. Możemy też obserwować stopniową przemianę Kajtka
z anarchisty w mądralę. Sam Koko to postać niosąca spustoszenie wszędzie tam,
gdzie się pojawia. Zapraszam na stronę wydawcy
Jestem miłośniczką niepozornego przemycania historii
połączonego z podsuwaniem fantastyki. I tak właśnie jest w komiksie Filippiego
Denisa-Pierre’a, który w swoich pracach często wplata wątki przeszłości
wymieszane ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. W „Gargulcach” z jednej strony mamy
akcję toczącą się w zabytkowym otoczeniu. Do tego podróż w czasie pozwalającą
na poznanie dawnych szkół przyklasztornych, kolegiat, renesansowego miasta, którego
życie toczy się wokół targowiska, studni i kolegiaty. Każdy ma tu swoją rolę i
miejsca w społeczeństwie.
Pierwszy tom wprowadza nas do świata bohaterów, pokazuje, w jaki sposób
rozpoczęła się wielka przygoda Grześka podróżującego w czasie oraz uczącego się
magii. Historia zaczyna się od przeprowadzki do miasta. Chłopak nie jest
zachwycony nowym miejscem, w którym przyjdzie mu żyć. Wolałby ciekawą prowincję
bogatą w zwierzęta, spokojną, ze znanymi kolegami i zbudowaną pozycją wśród
rówieśników. W nowym miejscu wystawiony jest na zaczepki nieco starszych
chłopaków. Do tego w pobliżu mieszka ciotka uszczęśliwiająca go nielubianymi
prezentami. Właśnie z tego powodu staje się nieszczęśliwym posiadaczem
brzydkiego swetra, który musi nosić, aby uszczęśliwić obdarowującą. Rzucająca
się w oczy część garderoby skutecznie przyciąga uwagę lokalnych łobuzów.
Pierwszy dzień w nowym miejscu to prawdziwa katastrofa. Kolejna zapowiadają się
równie źle. Mający problem z zaśnięciem Grzesiek znajduje w swoim pokoju
tajemniczy medalion, który później przenosi go w czasie oraz pozwala widzieć
magiczne istoty. Młody bohater ma okazję zobaczyć jak wygląda renesansowe
miasto oraz edukacja, przekonać się, że dawniej wcale dzieci nie miały
sielskiego dzieciństwa. Do tego wpada na trop szkodliwej działalności swojej
ciotki.
W drugim tomie akcja nabiera tempa. Z jednej strony mamy dalszy ciąg mierzenia
się z wyzwaniami związanymi z codziennym życiem Grzesia, który po przeprowadzce
musi stawić czoła wielu wyzwaniom zarówno w domu, jak i w okolicy. Przenoszenie
się w czasie ma dać mu możliwość oderwania się od problemów, ale okazuje się,
że i tam czyha na niego sporo niebezpieczeństw. Zobaczymy, w jaki sposób
kształci się, jakie tajemnice odkrywa, z czym musi się mierzyć. W tle pojawia
się tajemniczy portal.
„Strażnicy” to trzecie spotkanie. Młody bohater coraz lepiej włada magią,
dlatego będzie mógł odbywać więcej podróży. Przekona się też że jedna osoba może
zachowywać się różnorodnie w stosunku do niego. Chłopak zarówno w domu, jak i w
okolicy i w przeszłości mierzy się z kolejnymi wyzwaniami. Każda przestrzeń
wymaga stawienia czoła trudnym sytuacjom. Przeplatająca się ze sobą przeszłość
i teraźniejszość sprawiają, że zaczyna zadawać sporo kłopotliwych pytań. Z ich
powodu postrzegany jest jako niegrzeczny. Jeśli myśli, że w przeszłości znajdzie
ukojenie i lepszą wersję rodziców to szybko przekona się jak bardzo się mylił.
W tym tomie pojawi się motyw wojny, dostosowywania się do otoczenia, magicznej
przestrzeni, podróży w czasie i klonowania.
Deni - Pierre Filippi z J. Etienne, a od drugiego tomu z Silvio Camboni, przenosi
nas w czasie i pozwala na obejrzenie renesansowego miasta, przekonania się jak
wyglądała edukacja w szkole przy kolegiacie. Autorzy zapraszają czytelników do
niezbadanych zakątków gotyckich katedr, na targowiska, do typowego mieszczańskiego
domu, ulice Paryża w okolicy kolegiaty i tajemniczych cytadel stanowiących
scenografię dla niezwykłych wydarzeń. Umiejscowienie akcji w gotyckim otoczeniu
daje spore pole do popisu. Znajdziemy tu fantastyczne gargulce zdobiące
budynki, ale ze względu na umiejętności Grześka możemy zobaczyć, że są
ożywione. Do tego zmagają się z wieloma problemami.
W cyklu młodzi czytelnicy mają podsuwane
wiele ciekawy istot magicznych. Do tego mogą lepiej przyjrzeć się życiu ludzi w
czasach, kiedy nauczaniem zajmowali się duchowni tworzący szkoły przy
kolegiatach. Grześka przybywającego z przyszłości uderza też renesansowy
gender: siostra, która w XXI wieku jest ambitną nastolatką w wersji sprzed
wieków marzy o dobrym mężu. Takie zestawienia pomogą pokazać jak wiele zmian
zaszło w historii, uświadomić sobie, że świat, który znamy nie musi trwać,
zasady nie są ustalone raz na zawsze. Relacje społeczne ciągle ewoluują.
Akcja toczy się tu wokół dwóch wydarzeń: z jednej strony
poszukiwanie medalionu, który pozwoli wrócić do domu, a z drugiej pomaganie
istotom magicznym. Grzesiek ma poczucie misji i wie, że tylko dzięki jego
zaangażowaniu może pomóc uwięzionym istotom.
Rysunki grają tu główną rolę i bardzo dobrze przyciągają uwagę młodych
czytelników. Prosta kreska w połączeniu z dużą ilością szczegółów, cartoonowe
ilustracje oraz ciekawy scenariusz napisany przez D-P Filippiego sprawiają, że
jest to interesująca dla młodych czytelników lektura. W interesujący sposób
wykorzystano tu motyw podróży w czasie, amuletu i dobrze zapowiedziano walkę
dobra-ze złem. Akcja toczy się bardzo szybko, młody bohater jest w ciągłym
ruchu, rzucany od wyzwania do wyzwania. Zagrożenia się piętrzą, czas pędzi,
wyzwań przybywa.
Pierwszy tom powstał przy współpracy Denisa-Pierra Filippiego oraz J. Étienne’a
(właśc. Étienne Jung). Obaj słyną z przemycania wątków historycznych, wplatania
realiów z przeszłości do fantastycznych opowieści. Natomiast głównymi autorami
serii jest wspomniany scenarzysta i często działający z nim tandemie
włoski rysownik Silvio Camboni. Obaj są znani polskim czytelnikom z takich
wspólnych cykli jak: „Niezwykła podróż” oraz „Miki”. Całość ciekawa i
wciągająca.
Za każdym razem, kiedy biorę do ręki kolejny tom „Delisie”
mówię do siebie: „Ależ ten komiks jest uroczy”. Sięgając po niego cieszę się
jak dziecko. Fantastyczny świat kulinarnych postaci wciąga od pierwszej strony.
Mało tego: te historie są pouczające. I właśnie z tego powodu wypatruję
kolejnych. Zwłaszcza, że jest to komiks nie tylko ciekawy, estetyczny, ale też
podbijający zagraniczny rynek. Seria Delisie, której pierwszy tom ukazał się w
marcu 2022 roku w pierwszej kolejności wydano Kanadzie. To sprawiło, że byłam
bardzo ciekawa, co przykuło uwagę młodych czytelników. Zwłaszcza, że
kanadyjskie studio zainteresowało się nie tylko komiksem, ale też możliwością
wypuszczenia różnorodnych gadżetów. Po lekturze muszę przyznać, że ten komiks jest
fantastyczny i daje duże możliwości pracy i szkoda, że nie od Polski zaczyna
podbój świata, ale w sumie nie ma to większego znaczenia. Ważne, że ciekawa
rzecz trafi do młodych czytelników i być może niedługo doczekamy się
różnorodnych maskotek, figurek, plakatów, kolorowanek (oj na te bardzo czekamy).
Grę też już mamy z motywami z komiksu. Przydałyby się jeszcze puzzle. Postaci
ponoć jest koło 200, więc może czekać nas niezła kolekcja laleczek, bluzeczek i
innych gadżetów. To ma naprawdę duże zalety, bo można dobrać sobie taką, która
reprezentuje ulubioną bohaterkę. Cieszy mnie to, że w zagranicznych mediach
można znaleźć spore zainteresowanie tą serią. A to przecież dopiero początek. W
Polsce właśnie do czytelników trafił czwarty tom i śmiało mogę ocenić, że jest
równie fantastyczny jak poprzednie trzy. Maciej Kur z niesamowitą swobodą sięga
po motywy z różnych baśni, legend i wplata je w akcję, więc obyty literacko
czytelnik zdecydowanie nie będzie się nudził. Wyszukiwanie intertekstualnych
tropów jest świetną zabawą. Zwłaszcza, kiedy tak jak ja po raz któryś z rzędu
czyta się komiks z dzieckiem.
Moja przygoda z tym komiksem zaczęła się dość przypadkowo. Spodobały mi się
rysunki i akcja. Na resztę nie zwróciłam uwagi. Muszę przyznać, że „Delisie”
było dla mnie szokiem, kiedy spojrzałam na scenarzystę, który nie kojarzył mi
się ze słodkimi opowieściami. Maciej Kur zdecydowanie bardziej kojarzył mi się
z takimi komiksami jak Kajko i Kokosz oraz Lilem i Putem. Później dopiero
uzmysłowiłam sobie, że przecież ma na koncie także fantastyczne opowieści
„Emilka Sza” i „Sylwia Sylwester jest niecałopełnista”, czyli te genderowo
dziewczęce klimaty jednak są obecne w jego twórczości. Tytuł „Delisie” można
prosto przetłumaczyć jako delikatesy albo raczej smakołyki. I właśnie o nich
jest ten album nakreślony wprawną ręką Magdaleny Kani, świetnej polskiej rysowniczki.
Autorzy zabierają nas do świata takiego troszkę znanego z serialu animowanego
„Truskawkowe ciasto”. Różnica polega na tematyce oraz docelowym odbiorcy. Też
tu mamy postacie reprezentujące potrawy, ale są one bardziej zróżnicowane
wiekowo. Można powiedzieć, że gdyby inne imiona to byłyby zwyczajnymi
postaciami pozwalającymi przyjrzeć nam się osobom o różnorodnych charakterach i
zainteresowaniach. Akcja toczy się wokół restauracji rodziny Kluseczki. Każda z
dziewczyn jest tu inna, ma odmienne talenty i bohaterki mają okazję zrozumieć,
że czasami to, co im wydaje się ciężką pracą dla innych może być miłym
spędzeniem czasu. Pod warunkiem, że uwielbiają to robić.
Życie bohaterek jest pełne wyzwań. Muszą przygotowywać to,
co robią najlepiej, budować dobre relacje, umiejętnie podchodzić do nowych
wyzwań i oczekiwań klientów oraz tego, co niesie ze sobą życie, czyli całego
mnóstwa awarii. Ponad to Maciej Kur świetnie przetwarza tu różne baśniowe
motywy. Mamy tu chatkę z piernika i wspomnienie Jasia i Małgosi. Tropów
oczywiście jest więcej i zabawę z odkrywaniem ich pozostawiam Wam. Komiks „Delisie” składa się z krótkich humorystycznych historyjek, w czym
troszkę przypominają wcześniejsze prace Macieja Kura. Tym razem autorzy
zabierają nas do świata, który zarówno treściowo, jak i graficznie wyróżnia
sią. Akcja bardzo barwna, a sama strona graficzna przyciąga wzrok zarówno
bogactwem postaci, jak ich żywiołowością i pokazywanymi emocjami. Te rysunki
troszeczkę przypominają mangę: mamy tu duże oczy i nietypowe włosy, które są
odzwierciedleniem imienia bohaterki. Patrząc na komiks widzimy, że seria
powstała z myślą o najmłodszych czytelnikach. Mamy tu bardzo delikatne, wręcz
cukierkowe ilustracje, ale to nie znaczy, że jest tak niepoważnie. Wręcz
przeciwnie. Poruszane problemy są niesamowicie ważne. Do tego osobowości mamy
tu naprawdę ciekawe, a do tego nie zabraknie tu „smaczków”, które docenią też
starsi fani komiksów. W opowieściach znajdziemy sporą dawkę humoru i ciekawej
akcji, chociaż ta pozornie toczy się wokół jedzenia. „Delisie” to kolejny projekt duetu Meago i Kur. W komiksie widać świetne
zgranie twórców. Pięknie wzajemnie się uzupełniają podsuwając najmłodszym
czytelnikom zabawne i pouczające przygody bohaterek mających duże poczucie
humoru oraz sporą dozę dystansu. Meago, czyli Magdalena Kania ma świetną kreskę oraz bardzo dobrze na prostych
rysunkach przedstawia mimikę i czasami, aby skupić uwagę na bohaterach
"Delisie" to przygody niezwykłych dziewczyn mieszkających
w fantastycznym, bajkowym świecie. Do tego wszystkie postacie są tu
dziewczynami będących uosobieniem jakiejś potrawy lub dania. Wyszło to naprawdę
bardzo ciekawie, chociaż sam pomysł nie jest oryginalny, bo -jak już
wspomniałam- było już coś takiego, ale tamta wersja zdecydowanie jest dla
maluchów, a tu mamy nie tylko więcej bohaterek, ale też ciekawsze osobowości i
bardziej zróżnicowane postacie. Ciekawa lektura dla uczniów nauczania
początkowego. „Życie ma smak” to tom, który poruszał wiele ciekawych tematów, których źródła
można znaleźć w baśniach. Wśród nich pojawia się chatka z piernika. Takich
nawiązań jest wiele więcej. Każda przygoda bohaterów to pretekst do pokazania
relacji społecznych. Tak jest też w drugim tomie pt. „Mniam, mniam, mniam!”.
Tym razem do tomu wchodzimy w czasie wizyty w muzeum, do którego akurat trafia
ważny zabytek: słynna wyrwana strona z najważniejszej książki kucharskiej w
Delilandzie. Ku zaskoczeniu Ramen najsłynniejsze kucharki wyznaczają ją do
przygotowania zupy wg przepisu znajdującego się na kartce. Niestety okazuje
się, że nie jest to takie łatwe, bo z dziwnego powodu zawsze wychodzi ohydna
breja. Innym wyzwaniem będzie próba kradzieży przez piratkę. W tomie pojawi się
też inspirująca historia rywalizacji i współpracy, a na samym końcu młodzi
czytelnicy znajdą prosty przepis na pyszny deser z kuchni Ramen. „Apetyt na
sukces” to trzecia odsłona spotkania z bohaterkami. Tom otwiera tydzień targowy
w Alakart. Zobaczymy, w jaki sposób dziennikarze gonią za sensacją. Później
przeskakujemy do codzienności toczącej się wokół pracy w restauracji. Tym razem
jedna z bohaterek pragnie spróbować swoich sił w zarządzaniu rodzinnym
interesem. Troszkę pracowała, obserwowała menedżerkę w akcji i jest przekonana,
że zdecydowanie da sobie radę, bo co może być trudnego w rządzeniu. Za to jakie
uznanie można zyskać, kiedy biznes dobrze idzie. Szybko jednak się przekonuje,
że to nie takie łatwe. Zarządzanie restauracją przez osobę, która się na tym
nie zna może doprowadzić do utraty tego, na co przez lata wszystkie bohaterki
pracowały. „Świątynia Aromy” podsuwa wiele społecznych problemów. Mamy tu motyw odpowiedzialnej
bohaterki nazywanej Liściem Laurowym. Specjalistka od ziół zabiera grupkę przyjaciółek
na wyprawę po zioła. Zobaczymy tu starcie interesów: zapobiegliwą i doskonale
znającą zagrożenia oraz towarzyszki mające dość jej gderania. Kiedy w ich
towarzystwie pojawia się zabawowa wersja Liścia Laurowego szybko staje się ona
ulubioną przyjaciółką rozrywkowych przyjaciółek. Oczywiście do czasu, kiedy
trzeba będzie ratować się przed zagrożeniem. Mamy tu pięknie pokazane jak
bardzo niewygodne i męczące jest wskazywanie dobrych rozwiązań, ale jednocześnie
pokazane, że sama rozrywka w życiu to zdecydowanie za mało, bo można narazić
swoje zdrowie i życie. Mamy tu też motyw zwiedzania tajemniczych ruin.
Bohaterki przekonują się, że jeszcze wielu miejsc w swojej okolicy nie znają.
Nie zdają sobie też sprawy z grożących im niebezpieczeństw. Prawdziwa przyjaźń
jest tu umiejętnością mówienia prawdy. Nie ma nic wspólnego z ciągłym
potakiwaniem. Autorzy świetnie zestawiają tu rysunki z treściami, dzięki czemu tom poświęcony
wyprawie, obcowaniu z naturą i pracy zespołowej świetnie podkreśla ważne zasady
poruszania się w otoczeniu przyrody. Nie zabraknie tu też spojrzenia na zagrożenia
czające się w toksycznych relacjach. Szybko okaże się, że przyjaźń to nie tylko
dobra zabawa. Jeśli chcemy prawdziwego wsparcia to musimy umieć czasami
przełknąć słowa gorzkiej prawdy, usłyszeć pouczenia, które mogą wydawać nam się
gderaniem. Po raz kolejny młodzi czytelnicy zobaczą jak cenna jest asertywność
i umiejętność uzupełniania się. Trzeci tom to kolejna cenna lekcja i jak
poprzednie przepleciona świetnymi przepisami na zdrowe desery, czyli takie,
które są słodkie, ale mają sporą ilość owoców. U nas takie połączenie tekstu i
przepisów sprawdza się. Zwłaszcza, kiedy przepisy są dziecinnie proste.
Polecam! Zapraszam na stronę wydawcy
Kochacie konie? Marzycie o rozwijaniu swoich umiejętności w
szkółce jeździeckiej? Jesteście ciekawi jak takie otoczenie może wyglądać? A
może już trenujecie jeździectwo i marzycie o lekturze pozwalającej na
popatrzenie na różne zjawiska z nieco innej, bo końskiej perspektywy? Świat
ludzi pokazany w krzywym zwierciadle końskich znajdziemy w cyklu komiksów „Koń
by się uśmiał” pełnym ciekawych, humorystycznych, satyrycznych scenek z życia w
szkółce jeździeckiej.
„I w sto koni nie dogoni” to już trzecia odsłona. Tym razem nasi zwierzęcy
bohaterzy zmierzą się z kolejnymi wyzwaniami. Wszystko zacznie się pewnego
poranka o świcie. Widzimy, że jedne jeszcze śpią, inne myślą o kolejnym
posiłku, a inne są podekscytowane wizją podróży i wyścigów. Każdy koń nieco
inaczej reaguje na wizję zawodów. Są nawet tacy, którzy boją się wejść do
przyczepy, ale jeszcze większy lęk odczuwają na myśl o samotnym spędzeniu dnia
w stajni. Podróż przysparza im całe mnóstwo atrakcji. A nowe miejsce kusi
zapachami, fakturami i rzeczami, które można zobaczyć. Na każdą rzecz
popatrzymy cynicznym końskim okiem, w którym nie brakuje ludzkich pragnień oraz
cech. Pojawi się tu temat rywalizacji, lęków, sprytu, ucieczek, pościgów,
korzystania z telefonów, doceniania tego, co mamy. Druga z historii podsuwa
problem odnalezienia się w grupie, akceptacji, dostosowania się do stada, a
trzecia zabiera nas w wakacyjne klimaty, czyli mamy dużo słońca, wycieczek w
terenie i kolejne zachowania ludzi obserwowane ze zdziwieniem.
Laurent Dufreney znany jest z „Les cochons dingues” i „Zoé Super”. Z
kolei ilustratorka, Miss Prickly (Isabelle Mandrou), słynie z takich cykli jak
„Mortelle Adèle”, „Animal Jack” oraz „Les cochons dingues”. Cykl „Ale jazda” („À
cheval!”) składa się z 9 zeszytów. W polskiej wersji mamy tytuł cyklu „Koń by
się uśmiał” i wstępnie będą trzy albumy. Za to obszerniejsze, bo zawierające
trzy zeszyty. W pierwszym znajdziemy oryginalne: „Ale jazda”, „Co koń wskoczy”
i „Co za tupet!”. W drugim tomie znajdziemy zeszyty: „Beczka śmiechu”, „Z
rozwianą grzywą” i „Po szyję w śniegu”. W trzecim znajduje się „Gwiazda na
wybiegu!”, „I w sto koni nie dogoni!” oraz „Końskie wakacje”
Akcja we wszystkich częściach toczy się wokół humorystycznego pokazywania tego,
co dzieje się w szkółce jeździeckiej z perspektywy jej mieszkańców, czyli koni
i kucyków. Ich oczyma (a raczej narratora, który potrafi zrozumieć ich mowę)
przyglądamy się codzienności. Do komiksu wchodzimy w czasie spotkania z
kolejnymi nowicjuszami. Opisy początkowo wydają się idealnie pasować do
końskich bohaterów. Szybko jednak odkrywamy, że to ocena ludzi opisywanych
przez obserwujących ich konie. Bohaterzy doskonale zdają sobie sprawę z
naiwności i słabości początkujących jeźdźców i perfidnie to wykorzystują. Lubią
też nabierać siebie nawzajem. Do tego każdy posiadający kopyta bohater ma
wyrazisty charakter, szereg cech, które można by było przypisać ludziom.
Ironiczne komentarze i przekomarzanie się bohaterów z uczniami oraz ze sobą
prowadzi do szeregu zabawnych sytuacji napędzających życie w stajni.
Każdy tom składa się z krótkich scenek podsuwających kolejny problem, z którym
wszyscy należący do szkółki jeździeckiej muszą się mierzyć. Od początku widzimy
akcję z rosnącym napięciem. Do tego mamy wrażenie, że zwierzęcy bohaterzy
rozkręcają się w swojej pomysłowości. Znajdziemy tu takie ciekawe osobowości
jak kucyk Klejnot i jego kompan Napoleon. Mamy też wiecznie zaspanego i
zmęczonego Śpiocha, przewrażliwionego Cykora, piękną i niezdarną Bell ulegającą
kontuzjom, szalonego Flasha z ADHD, kowbojskiego Kolta, wiecznie brudnego
Brudaska i ciągle głodnego Łasucha. Oczywiście to nie wszystkie gwiazdy
wykreowanego przez autorów zwierzyńca.
Pierwszy tom pozwala nam na dobre poznanie tych postaci, w drugim i trzecim
tomie mamy świetną kontynuację i pokazywanie dalszych przygód mieszkańców
stadniny. Za każdym razem ludzie zapewnią naszym bohaterom sporo rozrywki. Pojawiły
się tu takie tematy jak organizacja dni klubu jeździeckiego i z tej okazji
przygotowywać różne ozdoby zabierające koniom życiową przestrzeń. Nie zabraknie
też popisowych pokazów, a także przebieranek. Do tego zobaczymy jaki stosunek
mają bohaterzy do rajdów. W drugim tomie przyjrzymy się urokom zimy,
różnorodnym reakcjom koni na śnieg oraz większą ilość godzin spędzanych w
boksie, a także karmienie wyłącznie sianem. Pojawią się motywy labirynty,
problem przetrwania i przygotowania do świąt. Z kolei w trzecim pojawia się
temat lata, odpoczynku, cieszenia się piękną pogodą i soczystą trawą. Można
powiedzieć, że tematyka pór roku przeplatana jest wydarzeniami związanymi z
ludzkimi imprezami.
Bohaterzy są to zdecydowanie sarkastycznymi i często złośliwymi zwierzakami,
ale ich sposób komunikowania się, wymiany poglądów sprawia, że czujemy się
zauroczeni. Nawet jeśli widzimy jaki złośliwy mają stosunek do otoczenia, w
jaki sposób komentują to, co się wokół nich dzieje. Stajemy się obserwatorami
starć między ludźmi i zwierzętami oraz uświadamiamy sobie jak bardzo
czworonożni towarzysze potrafią zakpić z opiekunów czy uczniów. Zdecydowanie
trafnie wyłapują wszelkie absurdy codzienności i przywary ludzi, z którymi mają
kontakt. Różnorodność ich charakterów i temperamentów świetnie napędza akcję i
bardzo często jest siłą napędową większości żartów sytuacyjnych.
Autorzy zabierają nas do świata szkółki jeździeckiej, w której codzienność
toczy się wokół sprzątania w boksach, karmienia, ujeżdżania koni, szczotkowania
ich, zabierania na spacery, leczenia ich, lekcji jazdy, przygotowaniach do
zawodów. Widzimy ludzi oczami koni, obserwujemy ich zabawne zachowania i
starcia z zapędami zwierzaków, a czasami niespodzianki wynikające z
nieświadomości, czego należy unikać. Konie tu kopią, gryzą, przygniatają do
ściany, chowają się za donice, kradną rośliny, uwalniają się z boksów, a nawet
chodzą na pokazy. Widzimy jak zwierzęta potrafią żywo reagować na ludzkie
zachowania, a nawet nastawienie. Do tego dziwią się potrzebie wpatrywania się w
telefony. Są jak plotkary, które muszą każdą rzecz omówić, dowiedzieć się jak
inni to postrzegają. Czasami bywają gapowate i nieporadne. Do tego wśród tych
czworonogów mamy zadziwiające zachowania, ciekawe osobowości. Ludzie są tu
zaledwie tłem do tego, co najważniejsze, czyli pokazania realiów szkółki, w
której tak naprawdę rządzą konie.
Świetne rysunki będące na pograniczu klasycznych, anime i karykatury, ale z
naciskiem na prostotę doskonale uwypuklają wady i zalety bohaterów. Mamy tu
pojawiające się i znikające tło, w którym raz lepiej raz gorzej dopracowano
szczegóły (zależy czy są one istotne). Żywe kolory, prosta kreska, podkreślenie
ruchu czarnymi kreskami nadaje większości scen dynamizm. Do tego pokazywanie
bohaterów z różnych perspektyw pozwala na piękne wyciągnięcie paradoksalnych
zachowań. Cartoonowa grafika świetnie się tu sprawdza. Ludzcy bohaterzy mają w
sobie coś z postaci anime: duże oczy, okrągłe głowy, które tylko dzieciństwie
są nieproporcjonalnie za duże. Z wiekiem bohaterów ta cecha zanika. Zapraszam na stronę wydawcy
Pamięć jest niesamowicie ważnym elementem naszej tożsamości.
To, na ile znamy historię, na ile byliśmy w stanie ją poznać, jak bardzo dobrze
utrwalone są wspomnienia naszych przodków decyduje, o tym, ile możemy z niej
wyciągnąć. Jeśli potrafimy się zdystansować, nauczyć się analizować i wyciągać
wnioski to mamy mniejsze szanse na popełnienie podobnych błędów. Mamy szansę
rozwinąć dobre relacje z przedstawicielami innych narodowości oraz uczyć się
współpracy z innymi Polakami, unikania patologicznych zachowań. Poznawanie
wspomnień różnych osób pozwala na to. Dbanie o pamięć o różnych wydarzeniach
pomoże w wyciągnięciu cennej lekcji. I tak jest właśnie w książkach Edwarda Łysiaka
słynącego z opowieści o bohaterach pochodzących z Kresów. Mieszkający na
terenach obecnej Ukrainy Polacy mierzyli się z wieloma wyzwaniami wynikającymi
z nieporozumień na tle narodowościowym. Niby jedna wspólnota mówiąca dwoma
językami, korzystająca z tej samej bożnicy, a jednak w osobistych doświadczeniach
rodzin i podsycany przez sąsiedzkie opowieści rozłam postępował.
Losy różnorodnych bohaterów zamieszkałych wschód są bardzo różnorodne. Łączy ich
poczucie wykluczenia, brak wsparcia ze strony bliskich, mierzenie się z
przemocą. Zobaczymy też jak wówczas wyglądało wychowanie dzieci stające się
ofiarami i katami, bo machina wzajemnej przemocy kręci się, a kolejne osoby są
krzywdzone i krzywdzą.
„Srebrny łańcuszek” to opowieść o wychowanym na Kresach Adamie, który w czasie
wojny ucieka przez Rumunię, aby móc dołączyć do wojska polskiego. Szybko
okazuje się, że jest za młody. Do tego trafia do obozu dla uchodźców, a później
dzięki uporowi, przebojowości i zadziorności przemieszcza się do kolejnych
miejsc, aby w końcu ziścić swoje marzenie o walce.
Po latach jest poważnym emerytem mieszkającym w Kanadzie. Tam zostaje
zaproszony przez klub seniora na spotkanie, w czasie, którego opowiada o swoich
doświadczeniach. Ono motywuje go do spisania swoich losów.
Druga historia zabiera nas do czasów współczesnych. Grysiecki od kuzyna
otrzymuje rękopis wujka Józefa mającego na swoim koncie doświadczenia wojenne.
Na podstawie tych zapisków postanawia napisać powieść. Poza okolicznościami
poznawania warsztatu pisarskiego mamy okazję też śledzić jego życie osobiste,
nietypowe relacje z żoną oraz jej zwyczaje. Do tego pojawia się wątek bliższej
znajomości z poczytną pisarką. Widzimy tu jak wymiana doświadczeń i spostrzeżeń
dwóch osób pozwala na piękne rozwijanie się. Współpraca pomaga na szersze
spojrzenie na wiele problemów, zaakceptowanie niespodzianek, które niesie los.
Przy okazji pochylania się nad rykiem wydawniczym pojawia się problem kreowania
marki pisarskiej, oceny czytelników, wyborów i promocji literatury, uprzedzeń.
Grysiecki przekonuje się, że tzw. literatura kobieca zawiera wiele trudnych i
poważnych tematów, pozwala zmierzyć się czytelnikom z ich traumami. Docenia
historie, które ma okazję poznać, uczy się na nich. Każda lektura jest dla
niego cenna lekcją. Zauważa też, w jak różnym tempie pracują różni twórcy,
uświadamia jak wygląda proces wydawniczy.
Mam troszeczkę zastrzeżeń do tej historii współczesnej, ponieważ uważam, że w
tej książce ona była tak naprawdę zbędna, taki trochę dodatek, który miał dodać
pikanterii, kiedy wspomnienia Adama-Józefa a można było pięknie rozwinąć, bo
miała ona naprawdę spory potencjał, którego nie do końca wykorzystano. Uważam,
że można było pociągnąć różnorodne wątki relacji międzyludzkich, pięknie je
rozbudować, lepiej osadzić w czasach. Do tego widzimy tutaj sympatie pisarza do
postaci wykreowanego przez siebie Andrzeja, który jest w pewien sposób tutaj
alimenciarzem, czyli człowiekiem niezainteresowanym utrzymaniem własnego
dziecka. Zresztą to stare pokolenie pokazane jest tutaj, jako osoby zależne od
rodziców, na różne sposoby zniewalane i nieradzące sobie w życiu. To wojenne
pokolenie jest takie troszeczkę nieudolne z różnych powodów. Jego żona chce
alimentów chociaż nie pozwala na widzenia z nim, bo jej rodzice doradzili jej,
że tak będzie lepiej. Rozstanie jest też z tych powodów: rodzice wiedzieli
lepiej. Widzimy jak uzależnianie się od rodziców przez dorosłych jest szkodliwe.
Nie brakuje też tu pokazania tego jak wyglądało wychowanie dzieci, uczenie ich
bezwzględnego posłuszeństwa i nie dawanie żadnego wsparcia w obliczu przemocy.
„Srebrny łańcuszek” Edwarda Łysiaka to powieść uświadamiająca nam jak bardzo
przeszłość i teraźniejszość się przeplatają. Zapraszam na stronę wydawcy