Etykiety

czwartek, 21 listopada 2024

Maciej Klimowicz "Czemu zapłakałeś"

 


Ściganie winnych, karanie ich, pokazywanie, że zbrodnie nie mogą być bez konsekwencji nie jest łatwym zadaniem. Zwłaszcza, kiedy sprawcy należą do grup uprzywilejowanych, sprawują ważne urzędy, mają znaczącą pozycję społeczną i znajdują się w mniejszych i większych układach, których członkowie dbają o wzajemną bezkarność. Taki temat pojawia się w świetnie napisanym kryminale Macieja Klimowicza "Czemu zapłakałeś", którego autor podsuwa nam ważne problemy społeczne, wśród których pedofilia znajduje się na pierwszym miejscu.
Sama akcja zaczyna się niepozornie. Oto niezbyt urodziwa i mająca sporo lat oraz żyjąca samotnie Konstancja Lotta Zarembska pracująca w hotelu Cristal jako babcia klozetowa po raz kolejny przypadkowo zatrzaskuje się w schowku ze sprzętem i środkami do sprzątania. To sprawia, że przypadkowo słyszy coś, za co zapłaci życiem. Później dowiadujemy się, że śledztwo wokół tej sprawy było prowadzone szybko i sprawnie. Ale czy prawdziwy zabójca został skazany? Co przyczyniło się do tego, że starsza kobieta musiała zniknąć?
Z lat 80. przeskakujemy do 1997 roku, aby zajrzeć do domu Jana i Kate Walickich. Tam poznajemy ich losy. Dowiadujemy się jak wyglądało ich dzieciństwo, początki znajomości i dlaczego bardzo wcześnie wzięli ślub, po którym szybko na świat przychodzi Alicja, a po kilku latach Jacek, który ze względu na bycie niemowlakiem absorbuje całą ich uwagę. To sprawia, że przemoc rówieśników w szkole wobec dziewczynki jest bagatelizowana. Złośliwe zachowania uczniów są ignorowane też przez nauczycieli. Każdy skupia się na sobie i własnym zapracowaniu. Osamotniona Ala jest przygnębiona i wie, że nie ma, co liczyć na czyjekolwiek wsparcie. Wykluczoną z rówieśniczego grona dziewczynką nikt się nie interesuje. W takich okolicznościach dochodzi do rodzinnej tragedii. Jednego dnia ginie Ala i zabija się Katy. Śledczy stwierdzają, że matka zabiła dziecko i popełniła samobójstwa. Wiele faktów jednak się nie zgadza. Jan chce wyjaśnić sprawę i przez przypadek trafia na winnych. nim jednak ujawnia tajemnicę także ginie.
Ponad dwadzieścia lat później KJ po trudnych doświadczeniach w czasie misji wojennych postanawia zmienić coś w swoim życiu i razem z wujem wraca do Polski, gdzie prowadzą biznes. Są specjalistami od różnego rodzaju napraw oraz zabezpieczeń. Młody mężczyzna wykorzystuje to, aby napaść na starsze małżeństwo. Nabyte w wojsku umiejętności pomagają mu w sprawnym przeprowadzeniu ataku. Unieruchomieni staruszkowie stają się uczestnikami spektaklu odkrywania prawdy. W tym samym czasie prowadzone jest śledztwo wokół kolejnych zaginięć dzieci. Przy okazji komendant regularnie dostaje korespondencję od anonimowego nadawcy. Znajdzie tam wiele zaskakujących informacji, które zmuszą go do rozmowy z ojcem pracującym przed laty w milicji. Czytelnicy poznają różne osoby w układach i układzikach, wchodzą do świata dewiacji seksualnych, bestialskiej przemocy wobec dzieci. Jednocześnie śledzimy brutalny spektakl w domu Rochów, gdzie KJ działa niczym Anioł Śmierci zadający kolejne ciosy i torturujący ofiary.
Opowieść jest tu niczym puzzle: każdy kolejny rozdział przybliża nas do odkrycia prawdy, pozwala szerzej spojrzeć na tajemnice sprzed dekad oraz ciągle pojawiające się zbrodnie. Ilość ofiar oraz okrucieństwo poraża. Bezczynność policji, chodzenie na skróty, zastanawia. Działania kilku osób jednak są w stanie wyjaśnić zagadki sprzed lat. Zobaczymy jak dobrze tuszowane zbrodnie niszczą więzi rodzinne, sprawiają, że ofiary nie mogą otrzymać żadnego wsparcia.
"Czemu zapłakałeś" Macieja Klimowicza jest powieścią ze świetnie zakreślonym tłem społecznym. Autor podsuwa swoim czytelnikom takie ważne problemy jak rodzinne tajemnice, alkoholizm, poczucie wstydu, przemoc w rodzinie i szkole, budowanie zależności, wykorzystywanie pozycji do spełniania własnych zachcianek, chciwość. Akcja trzyma w napięciu od pierwszych stron. Zdecydowanie polecam.




Daniel Koziarski i Wojciech Obremski "Żyło się. Lata 80./90. sentymentalnie i refleksyjnie"

 

Każdy od czasu do czasu z mniejszą lub większą nostalgią lub zdziwieniem wspomina swoje doświadczenia z przeszłości. Szczególnie pewnego rodzaju sentymentem darzymy przeżycia z dzieciństwa i młodości. Czasami tylko po to, aby przypomnieć sobie po jak dziwne rzeczy sięgaliśmy, czym się kierowaliśmy, co było dla nas ważne, czym zyło całe społeczeństwo. Książki wprowadzające do przeszłości pozwalają na taką sentymentalną podróż, przyglądanie się różnym aspektom życia. Z tego powodu lubię sięgać po publikacje Daniela Koziarskiego i Wojciecha Obremskiego. Ich wspólne podróże w przeszłość zawsze są dla mnie punktem wyjścia do przypominania sobie ważnych chwil, miłych doświadczeń. I tak też było w przypadku książki "Żyło się. Lata 80./90. sentymentalnie i refleksyjnie", pozwalającej na podróż do Polski z okresu intensywnych zmian ustrojowych i mentalnych.
Otwieranie się na Zachód miało na nas duży wpływ, przeorganizowało codzienność oraz zmieniło wiele w obyczajowości. Daniel Koziarski i Wojciech Obremski podsuwają elementy kojarzące się z tamtymi latami. Mamy tu z jednej strony filmy, seriale, gwiazdy, muzykę, czasopisma, rytuały, modowe hity i pokazanie, w jaki sposób tworzyła się kultura. Obok ważnych produkcji filmowych mamy pojazdy, architekturę, nośniki pamięci, kultowych bohaterów i kojarzące się z zachodnim dobrobytem bary. Wspominają o gumach Turbo, walkmanach, audycjach z przebojami, "Policjantach z Miami", "Słonecznym patrolu", "Pszczółce Mai", Smerfach, czasopismach dla młodzieży oraz dorosłych odbiorców. Pojawia się temat religii, dyskotek, zabaw, pornografii, wymienianie się karteczkami, tworzenie zaskakujących kolekcji, wpisów do pamiętników i innych aspektów naszego życia.
Autorzy w ciekawy sposób pokazują wpływ kultury popularnej kształtującej codzienność w czasach wkraczania kapitalizmu. Pojawia się temat korzystania z dóbr, dostępu do nich oraz przemijania wraz z rozwojem technologii oraz przemian społecznych. Nie zabraknie też zmiany podejścia do przemocy prezentowanej w telewizji. Całość ciekawa i świetnie sprawdzi się jako lektura pozwalająca na osobistą sentymentalną podróż oraz pomoc w pokazywaniu młodszym pokoleniom jak wyglądało życie w dekadach przewrotów ustrojowych, jakie zmiany dokonały się przez dostępność wszelkiego rodzaju towarów oraz możliwość podróżowania. Z tego powodu książka będzie świetną lekturą zarówno dla tych, dla których opisane elementy były codziennością jak i dla młodszych czytelników zainteresowanych przeszłością, codziennym życiem. Dużym plusem jest tu autonomia każdego rozdziału. Nie tworzą one ciągłej opowieści. Można po kolejne tematy sięgać bez znajomości innych części książki.
"Żyło się" to lektura, którą czyta się miło i bardzo szybko, a później dużo rozmyśla jak bardzo ten świat się zmienił.



Anna Mietelska "Hotel Grandspejszyn. Sekret hrabiego Berlingtona"

 


"Hotel Grandspejszyn" Anny Mietelskiej skradł serce mojej córki. Fantastyczna opowieść o różnorodności i odnajdywaniu swojego miejsca, kiedy mamy na swoim koncie wędrówkę od jednej katastrofy do następnej, szarpanie się z życiem, przez co zyskujemy wrażenie, że ciągle wszystko jest nie tak jak powinno. Stary budynek z klimatem staje się dla bohaterów miejscem, w którym mogą odpocząć. Jest tu miło, bezpiecznie, a codzienna rutyna, mijani sąsiedzi sprawiają, że mieszkańcy czują się dobrze i dzięki temu mogą skupić się na rozwijaniu swoich umiejętności, cieszyć beztroską. Ta błoga idylla nie może trwać jednak wiecznie, bo życie to czas ciągłej próby, mierzenia się z niespodziankami, jakie niesie nam los. Ważne jest jednak nie to, że przeciwności się pojawiają tylko, w jaki sposób i z kim stawimy im czoła, co po pokonaniu trudności się zmieni, jak będą wyglądały nasze relacje z innymi.

Sięgając po „Tajemnice Hotelu Grandspejszyn” nie wiedziałam czego się spodziewać. Piękna, solidna okładka kusiła. Po przekartkowaniu widziałam urocze ilustracje. Dopiero wejście w tekst przeniosło nas (mnie i córkę) do niezwykłego świata bardzo różnorodnych bohaterów. Początkowo przyglądamy się samemu budynkowi, otoczeniu, mieszkańcom i ich zwyczajom. Dowiadujemy się też, w jaki sposób trafili do tego niezwykłego miejsca.
„Hotel Grandspejszyn był stary. No, nie tak stary, żeby się rozpadał, nie groziło mu, że zaraz sią zawali. Nie, po prostu miał już swoje lata i to było widać. Nawet po wielkich porządkach i gruntownym sprzątaniu miało się wrażenie, że jest przykurzony i taki… jakby lekko zaniedbany.
(…) To akurat czyniło hotel jeszcze bardziej przytulnym”.
Kolejni mieszkańcy wprowadzają się tu na chwilę, ale zaznając spokoju, którego szukali zostają na dłużej i wrastają w krajobraz tego miejsca. Każdy jest tu inny, ma odmienne zainteresowania. Najlepszym przykładem różnorodności są bliźniaczki: jedna jest baletnicą, tancerką, a druga odkrywczynią, badaczką. Jak bardzo to miejsce kojarzy się z poczuciem bezpieczeństwa uświadamia nam postać Pana Liblinga, którego prześladujący pech pozbawia kolejnych domów. Dotarcie do Hotelu Grandspejszyn daje mu wytchnienie, poczucie, że w końcu jest w miejscu, w którym nie będzie musiał martwić się o swój dalszy los. Poznajemy też kota Dżersiego, który codziennie ćwiczy biegi. Jest i tajemniczy Wędrowiec i mniej tajemniczy Pan Miś będący potomkiem wcześniejszego właściciela i chętnie opowiadającym o swoich dalszych i bliższych krewnych. To właśnie za jego sprawą mieszkańcy hotelu dowiedzą się o czekającym zagrożeniu. Obserwacje nieba sprawiają, że astronom dostrzega w przestrzeni kosmicznej dziwne bąble, o których dowiedział się z zapisków dziadka. Szuka informacji o nich i okazuje się, że są one bardzo groźne, bo mogą doprowadzić do zniszczenia doliny i nie tylko.
Mali bohaterzy muszą skumulować swoje siły, wyjść naprzeciw zagrożeniu i razem uratować świat. Poszukiwania rozwiązań pozwalających na uniknięcie katastrofy jest zaskakujące. Zwłaszcza dla Pana Misia, który jest nieufny do magii. Uważa, że wszystko, co nie jest naukowe nie może być pomocne. Później weryfikuje swoje podejście. Dochodzi do wniosku, że jest jeszcze wiele zjawisk, którymi naukowcy po prostu nie mieli szansy się zająć, a naukowe podejście to przede wszystkim otwarty umysł i umiejętność korzystania z dorobku innych oraz samodzielne odkrywanie kolejnych rzeczy.
Hotel Grandspejszyn to miejsce, w którym panuje rodzinna atmosfera, dzięki czemu wiele istot znajduje tu schronienie. W czasie lektury zaprzyjaźniamy się z pracowitym Łinkinsonem dbającym o gości i dobry klimat hotelu. Prowadzi spokojny tryb życia, jest otwarty i życzliwy oraz wszystkich częstuje szklaneczką soku z berberysu, aby poprawić im nastrój. Jego żona, Ella, to bohaterka eksperymentująca w kuchni, dzięki czemu z dziwnych rzeczy tworzy niezwykłe potrawy. To dzięki jej posiłkom bohaterzy czują się jak w domu. Mo jest badaczką poszukującą nowych rzeczy, zbierającą ciekawe okazy. Dżersi to nieśmiały kot trenujący biegi dookoła jeziora. Ajmi to estetka i tancerka. Wędrowiec jest tajemniczy. Dużo widział, dużo wie, jest w stanie bardzo wiele doradzić. Zwłaszcza w chwilach kryzysu. Pan Libling przeszedł wiele prób, wielokrotnie tracił dom. Lubi spokój i poczucie bezpieczeństwa. No i Pan Miś należący do rodziny odkrywców, naukowców. To właśnie zapiski w pamiętniku dziadka sprowadziły go do hotelu, do dawnego pokoju przodka.
Drugi tom zatytułowany "Sekret hrabiego Berlingtona" podsuwa nam opowieść o trosce o przyrodę. Zobaczymy jak w naturze niesamowicie ważna jest równowaga. Jej zakłócenie sprawia, że zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Pojawiają się lekkie trzęsienia ziemi, gwałtowne zmiany pogody oraz stopniowo wysycha jezioro. To wszystko dzieje się w tle życia toczącego się w hotelu. A tu sporo niespodzianek, bo do okolicy przyjeżdża hrabina Berlington, niezwykle wymagająca i dystyngowana niedźwiedzica mająca na swoim koncie wielkie osiągnięcia w rajdach samochodowych. Każdy z mieszkańców na swój sposób będzie się starał, aby jej pobyt był miły, ale atmosfera ciągle tężeje. Jej wyjazd będzie prawdziwą ulgą dla wszystkich. W hoteli jednak ma się zjawić jej syn, hrabia Berlington będący zakałą rodziny. Szybko wychodzi na jaw wiele sekretów młodego niedźwiedzia. To właśnie jego niezwykłe i niedoceniane umiejętności przyczynią się do odmiany okolicy.
Anna Mietelska serwuje czytelnikom ciepłą historię, w której czytelnicy zobaczą jak niesamowicie ważna jest rozmowa. To ona pozwala na wyjaśnienie nieporozumień, naprawienie szkód, lepsze relacje sąsiedzkie i zadbanie o przyrodę. Bohaterzy są otwarci i zaangażowaniu we wspólne lepsze życie. Nawet jeśli w hotelu są tylko na chwilę.
Cykl "Tajemnica Hotelu Grandspejszyn" to wyjątkowa lektura. Czytając wchodzimy w świat niezwykłej opowieści o małych stworzonkach, które są tak naprawdę pluszowymi mieszkańcami hotelu, ale dziecięca fantazja sprawia, że mają niezwykle ciekawe życie, przeżywają różnorodne przygody uświadamiające czytelnikom, że czasami rezygnacja z czegoś oraz ciekawość mogą zdziałać więcej niż działanie według schematów i popisywanie się.












wtorek, 19 listopada 2024

Rafał Junosza Piotrowski "Dziadek"

 


Dziadkowie kojarzą nam się z osobami, które po latach ciężkiej pracy odpoczywają na emeryturze. Od czasu do czasu zabawiają i rozpieszczają wnuki. Do tego jako starsze pokolenie za bardzo nie radzą sobie z obowiązkami domowymi, bo te należały do ich żon. Rafał Junosza Piotrowski w książce "Dziadek" podsuwa czytelnikom obraz całkowicie inny. Jego bohater to postać przebojowa, mająca dużo różnorodnych umiejętności i bogaty życiorys. Opowieść wprowadzająca nas do jego świata obfituje w zwroty akcji, niebezpieczeństwa, afery szpiegowskie, pościgi, ucieczki, kamuflaże, zmiany tożsamości. Jedno w tym jest stałe: miłość i oddanie dla bliskich. Wśród nich jest kilkuletnia wnuczka, u której zdiagnozowano śmiertelną chorobę i szybko trzeba zdobyć dużą sumę pieniędzy, aby ratować jej życie.
Akcja zapowiada się dość nudno i ckliwie. Tak przynajmniej jest na początku, kiedy przyglądamy się rodzinie Jana Skórzewskiego. Mamy sielskie obrazki, problemy i zdesperowanych bliskich zbierających pieniądze na leczenie. Wygląda prosto, ckliwie i ma się wrażenie wejścia do kolejnej obyczajówki. Szybko jednak okazuje się, że autor zabiera nas do przeszłości, którą otwierają doświadczenia z 1944 roku w Danzig. Dziesięcioletni Oskar Grass będący dzieckiem Polki i Niemca jest rezolutnym dzieckiem chętnie niosącym pomoc. To właśnie sprawia, że poznaje Svena Christiansena, emeryta zajmującego się naprawą unikatowych zegarów. Kiedy chłopak traci w pożarze bliskich jego opiekunem zostaje mający bogaty życiorys zegarmistrz. Końcówka wojny to też czas pojawiających się złych wieści z frontu. To zmusza starszego mężczyznę do uruchomienia wszelkich znajomości oraz umiejętności, aby bezpiecznie wyjechać z chłopakiem poza granice III Rzeszy i jej wpływów.
Równolegle do stopniowo poznawanej przeszłości, która zdecydowanie tu przeważa śledzimy aktualne wydarzenia. Mamy bardzo dobrze nakreślone lata 90 z drapieżnym kapitalizmem, szalejąca inflacją i próbą odnalezienia się Polaków w nowych realiach. Małe i duże biznesiki kwitną, towar napływa szerokim strumieniem, ale nadal panuje bylejakość zarówno w urzędach, prywatnych biznesach, jak i działaniach gangsterów. Jan Skórzewski szukający pomocy dla wnuczki przypadkowo trafia na informację o wystawie ważnego i bardzo cennego artefaktu z czasów faraonów. Z miłości do wnuczki planuje kradzież. Nie jest jednak jedynym zainteresowanym niezwykłym eksponatem, na którym na nielegalnym rynku można bardzo dużo zarobić.
Jednak akcja nie ogranicza się do perypetii wojennych i kapitalistycznych. Poznajemy też losy Oskara-Jana po wojnie. Zobaczymy, w jakich okolicznościach trafił do PRL-u. Tu także nie brakuje epizodów szpiegowskich, zwrotów akcji, zagrożeń. Pokazanie Jana Skórzewskiego w różnych czasach świetnie nakreśla charakter bohatera i sprawia, że zwykła opowieść o miłości dziadka do wnuczki zmienia się w fantastyczną i pełną napięcia powieść sensacyjno-szpiegowską z bardzo dobrze zarysowanym tłem historycznym. Fikcyjni bohaterzy i ich życiorysy są tu bardzo prawdopodobne. Większość opisanych wydarzeń przenosi nas do przeszłości, w której życie spokojnego emeryta obfituje w ważne akcje oraz przedsięwzięcia sprawiające, że książka wciąga i trzyma w napięciu do ostatnich stron (a tych jest ponad 600).
Rafał Junosza Piotrowski stworzył fantastyczną opowieść, doskonale odrysował w niej klimat różnych czasów, pokazał codzienność ludzi żyjących w wojennym Danzig, Oslo, świetnie oddał realia komunistyczne, problemy, którymi żyli ludzie, a później przemiany ustrojowe. Mamy tu bardzo dobrze pokazane otoczenie, codzienne problemy oraz reakcje ludzi. Nie brakuje też barwnych opisów strojów oraz urządzeń uchodzących wówczas za nowoczesne. Bogaty w metafory i ciekawe porównania język mimo poważnych tematów pełen jest humoru, bijącego z tekstu pozytywnego nastawienia, życiowej przebojowości. Chętnie zobaczyłabym tę historię w formie filmu, ponownie spotkała się z wykreowanymi przez pisarza bohaterami. Mimo ich fikcyjności nabierają oni realności przez dobre osadzenie w określonych czasach. Po lekturze "Dziadka" zdecydowanie chętnie sięgnę po kolejne powieści, które napisze Rafał Junosza Piotrowski.




Patryk Szlendzielorz "Błękitna róża"

 


Ponoć w każdej baśni przekazywana jest życiowa prawda. A co by było, gdyby okazało się, że opisują one fakty? Takie pytanie postawił sobie Patryk Szendzielorz sięgając po popularne baśnie Grimmów z "Jasiem i Małgosią" na czele wpisując je w znane nam realia i tworząc dzięki temu historię, którą można określić jako realizm magiczny.
Cała historia toczy się wokół tajemniczych zaginięć dzieci w różnym wieku. Widzimy Wojtusia zwabionego przez drapieżnego zająca, który swoim jadem usypia ofiarę, aby zaprowadzić do swojej pani, którą jest czarownica mieszkająca w leśnej chatce. Nie jest on jedyną ofiarą. Wszystkie łączy to, że nigdy nie odnaleziono ciał ofiar oraz zniknięcie zgłoszono zbyt późno. Pierwsze strony zapowiadają nam opowieść z pogranicza fantasy i  kryminału. I tak też jest, bo zwykle baśnie ocierają się o te dwa gatunki.
Nie zabraknie tu też szeptuchy, która niczym Pani Zamieć czuwa nad tym, aby dobrych nagradzać, a złych karać. Mieszkająca od wieków w górach wiedźma pomaga ludziom i zwierzętom. Jej starą chatkę mogą odnaleźć tylko ci, którym na to pozwala. Tych motywów jest więcej. Zwłaszcza, że do akcji wkraczają także zwierzęta, które pomagają dobru lub złu. Walka między tymi siłami dzieje się w tle opowieści o pierwszym porywie serca, górskich wędrówkach i wyzwalaniu się od złego. Tocząca się na dwóch poziomach (baśniowym i realnym) akcja za sprawą Janka i Małgorzaty tworzy całość, z której wyłania się obraz walki ze złem i słabościami. Każda wygrana przez dobro walka nie jest ostatecznym zwycięstwem. Zło nigdy się nie poddaje. Czeka na odpowiedni czas, nabranie sił, możliwość zwabienia kolejnych ofiar.
Janek jest młodym samotnikiem cierpiącym na bezsenność z powodu powracających koszmarów. Wytchnienie dają mu wędrówki po Beskidach. W czasie kolejnej wyprawy dostrzega w autobusie piękną kobietę. Oboje wysiadają na tym samym przystanku. Ona jednak jest szybsza i dogonienie jej będzie wymagało od niego dużego wysiłku. Wspólna wędrówka pozwoli im na podzielenie się doświadczeniami i wiedzą o górach, a także nawykami. Oboje wprowadzają się wzajemnie do świata marzeń. A wszystko to wplecione w akcję pełną tajemnicy, napięcia, czyhającego gdzieś zła, które może swoimi mackami pochwycić bohaterów. Rozkwitająca na tym tle miłość jest niczym światło bijące ze złowrogich gór skrywających wiele sekretów. Celem ich wspólnej wędrówki jest dotarcie do śnionej przez chłopaka chatki. Tam bohaterzy będą musieli zmierzyć się z mrokiem.
Patryk Szendzielorz stworzył piękną, baśniową opowieść, w której miłośnicy utworów spisanych przez Grimmów znajdą wiele motywów. Są tu piękne róże rozwijające się pod wpływem dotyku, zgubione rękawiczki, pozostawiane na szlaku ślady, ptaki współpracujące ze szeptuchą, tajemnicza misa, zagubiony szlak, wiedźma gotowa krzywdzić, skryte w zaroślach chaty. Obok tego mamy świat całkiem zwyczajny, w którym od czasu do czasu bez śladu giną dzieci, a dorośli przed problemami uciekają w alkohol. Całość tworzy ciekawe połączenie.




Agnieszka Martyka "Powrót na Camden Roe"

 


Złe rzeczy zdarzają się każdemu. Po chwilach szczęścia, planowania życia przychodzi zwątpienie w obraną drogę. Próba odnalezienie się w nowych realiach wymaga czasami radykalnych środków i to one mogą pomóc w nakierowaniu życia na właściwe tory. Tak jest właśnie w napisanym przez Agnieszkę Martykę cyklu "Camden Roe". W jego ramach znajdziemy "Zacząć od nowa na Camden Roe 13" oraz "Powrót na Camden Roe".
Pierwszy tom wprowadza nas do świata Anki Nieśpielak, której życie legło w gruzach, dlatego postanowiła wyruszyć do Irlandii, aby zdystansować się do wydarzeń, przeanalizować to, co ją spotkało. Mieszkająca w Złocieńcu w pobliżu Torunia studentka przez wiele lat była związana z Mikołajem. Przełomem okazało się zerwanie tej relacji przez chłopaka uważającego związek za nieprzyszłościowy. Poukładania sobie życia nie ułatwia despotyczna matka lubiąca wszystko kontrolować. Presja przyczynia się do podjęcia radykalnej decyzji o zamieszkaniu z dala od domu, aby w końcu uwolnić się od toksycznej relacji z rodzicielką. Mimo planów związanych z rodzinnym miastem podejmuje decyzję zamieszkania w Irlandii u Camden, w którym żyje jej przyjaciółka Dagmara z mężem Maciejem Grosickim oraz współlokatorami Igorem Bartoszewskim i Patrykiem Mikuciem. Wyjazd ma być krótki, ale przeprowadzka szybko wnosi w jej życie wiele zmian. Najważniejszą jest tu poznanie sąsiada, Connora Hannigana, będącego pisarzem oraz osobą, która ze względu na doświadczenia wzbudza sporą sensację. Mężczyznę żona porzuciła dla pastora.
"Zacząć od nowa na Camden Roe 13" pozwala na poznanie bohaterów, przyjrzenie się ich emocjom, rozwijającej się znajomości. Ważnym tematem będą tu oceny społeczne, ale też i otwartość i wsparcie, które ludzie wzajemnie sobie dają. Historia nie jest cukierkowa. Bohaterzy mają różne problemy, mierzą się ze swoimi słabościami.
W "Powrocie na Camden Roe" dowiadujemy się, że przed kilku laty Anka i Connor Hanniganowie wrócili z Kanady do Irlandii. Przez lata byli dla siebie wsparciem. Każde z nich kibicowało drugiej osobie w karierze, wspierało w codzienności. Wydawałoby się, że są najszczęśliwszym małżeństwem. Kryzys zaczął się, kiedy pojawił się temat dziecka. Intensywne starania o potomka przesłoniły ich radość z bliskości. Wzajemne żale, szarpanie się, frustracje zmuszają ich do postawienia sobie zasadniczych pytań o własne priorytety. Ich codzienność na próbę wystawia też pojawienie się byłej żony Connora mającej małą córeczkę. Z boku jej życie wygląda idealnie, ale szybko odkryjemy, że to tylko pozory. Związek Leanne z pastorem nie tylko się rozpadł, ale w tle pojawiła się też przemoc. I tu pojawia się ważny temat wsparcia ofiar, umiejętności schowania własnych urazów. Kiedy kobieta zjawia się w ich życiu zostaje postawiona pod ścianą: ma umierającą siostrę wymagającą opieki i potrzebuje, aby ktoś w tym czasie zajął się kilkuletnią Lily. Anka podejmująca się tego zadania nie jest w stanie przewidzieć, że z tym zadaniem zostawi Connora samego, ponieważ życie przyniesie jej kilka ważnych niespodzianek, które przyczynią się do zrozumienia postaw własnych rodziców oraz relacji z bratem.
W "Powrocie na Camden Roe" Agnieszka Martyka w retrospekcjach podsuwa czytelnikom przeszłość bohaterów, wyjaśnia, co ich spotkało, aby motywacje bohaterów były lepiej zrozumiałe. Z jednej strony widzimy ogrom bólu i rozczarowania Connora, a z drugiej uświadamiamy sobie, że los nie oszczędzał też Lily. Można powiedzieć, że zapłaciła wysoką cenę za swoje błędy i nauczyła się na nich. Ma też kogoś, o kogo gotowa jest walczyć i to robi. Jej relacje z ludźmi wyglądają inaczej niż kilkanaście lat wcześniej. To sprawia, że czuje się bardziej odpowiedzialna za bliskich. Życiorysy bohaterów podsuwają całe mnóstwo poważnych tematów, wśród których niepłodność, choroba w rodzinie, przemoc domowa i alkoholizm wybijają się na pierwszy plan. Dostajemy bardzo życiową historię pokazującą jak bardzo ważne są dobre relacje, naprawianie błędów przeszłości, wyciąganie pomocnej dłoni, aby nie oskarżać się później o zaniedbania. Przekonujemy się jak niesamowicie małe gesty mogą bardzo zmienić nie tylko cudze życie, ale przede wszystkim nasze.
"Powrót na Camden Roe" to niedługa, prosta opowieść o życiowych dylematach, wyzwaniach oraz radości. Życie ma tu wiele barw. Szczęśliwe małżeństwo przeżywa kryzysy, radości z obecności dziecka w domu towarzyszy wiele niespodzianek i wyzwań. Los tu nie oszczędza nikogo, ale bohaterzy dbają o siebie i dzięki temu mogą stawić czoła wyzwaniom. Można pokusić się o stwierdzenie, że cykl "Camden Roe" to opowieść o odpuszczaniu i próbowaniu nowych rzeczy, szukaniu innych sposobów na szczęście i miłość.




Basia Flow Adamczyk "Baśka Łobuzerka"

 


Basia Flow Adamczyk znana przede wszystkim z tekstów piosenek podsuwa swoim odbiorcą opowieść "Baśka Łobuzerka", która jest czymś w rodzaju pamiętnika artystki żyjącej w wielkim świecie, czyli stolicy. Książka jest pewnego rodzaju otwieraniem się na odbiorcę, pisaniem o sobie bez opowiadania o sobie (tak przynajmniej deklaruje). Publikacja wyróżnia się objętością. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest ona rozmiarów kieszonkowych. No, może troszkę większa, ale nadal cienka, czyli czytania niewiele.
Wchodzimy do tekstu zabierającego czytelnika do świata pijackiej opowieści w stylu Pilcha (i innych autorów piszących o chlaniu). Znajdziemy tu zwyczajne dylematy połączone z literackim nakreśleniem wizerunków kilku osób, na których tle możemy zobaczyć pierwszoosobową narratorkę będącą artystką zagubioną w wielkim świecie. Szukająca wolności i swobody, samodzielności i siły gubi się w labiryntach swoich myśli i doświadczeń. Osobiste oczekiwania w zderzeniu ze społecznymi przygniatają ją niczym głaz odbierający możliwość poruszenia się i złapania powietrza, a samą bohaterkę rzucającą o różne skały-ludzi odciskający na niej piętno. Kolejne rozdziały porywają czytelnika niczym rwący nurt. Nie na tu czasu na długie rozmyślanie, bo życie pędzi i przelatuje przez palce ciągle nas zmieniając, więc jest to opowieść o Baśce i nie o Baśce, czyli o osobie, która pod wpływem upływającego czasu -a raczej osadzonych w nim kontaktach z ludźmi- zmienia się.
"Baśka Łobuzerka" to relacja pierwszoosobowej narratorki w kontakcie z Innym. Mamy tu literaturę spotkania, czyli ujawniania się cech oraz myśli w kontakcie z osobami z otoczenia. Wchodzenie w poszczególne historie, otwartość, współodczuwanie oraz naznaczanie różnic pozwala nakreślić osobowość tytułowej Baśki, która empatię zagłusza wypitym alkoholem.
"Jestem delikatną istotą ze złamaną duszą".
Historia opowiedziana jest pięknym, poetyckim językiem z ciekawymi spostrzeżeniami oraz uświadomieniem jak doświadczanie otoczenia wpływa na tworzenie tekstów. Bohaterka jest niczym gąbka chłonąca to, co podsuwają jej napotkani ludzie dzielący się swoimi historiami. Każdy w pewien sposób czuje się tu skrzywdzony, każdy znajduje inny rodzaj ucieczki. Czasami są to używki i wybór bezdomności, a innym razem ciągłe szukanie atencji, poznawanie nowych osób, w których pamięci będzie mogło się przetrwać, bo samemu już nie można ich spamiętać. W te doświadczenia wpisane są osobiste przeżycia Baśki Łobuzerki imprezującej do utraty tchu i tracącej siły z powodu depresji i alkoholizmu. Klimat swojskiego pijaństwa i szaleństwa potęguje otoczenie starych budynków na warszawskim Powiślu. Sama bohaterka jest mieszkanką kamienicznej kawalerki. Miasto to tłok i jednocześnie samotność. Z jednej strony mamy tu wielkomiejską anonimowość, a z drugiej prowincjonalną otwartość i ciekawość. To sprawia, że ludzie rozmawiają z obcymi, dzielą się swoimi osobistymi historiami oraz ocenami sąsiadów
"Moja wizja świata jest taka – niech będzie pięknie, wygodnie i przyjemnie, ale żeby nic mnie to nie kosztowało, żebym aby nic nie musiała".
Świat ludzi kształtuje tu zderzenie oczekiwań z codziennością, która jest brutalna, bo wynika ze zderzenia z pragnieniami innych, ich dążeniami, planami, które nie zawsze przystają do naszych i jak w rodzinie bezdomnego prowadzą do różnych form przemocy, uciekania w używki, mentalnej nieobecności, braku społecznego zaangażowania. Napotkani ludzie są tylko na chwilę. Tylko tyle, żeby móc ich wysłuchać, a częściej wygadać się. Bohaterzy potrzebują innych, aby móc się przejrzeć w nich, zobaczyć jak ich życie wygląda w porównaniu z codziennością spotkanych. Nie ma tu dłuższych i głębszych relacji. Jest tylko tyle, aby wtargnąć w cudzą codzienność, zostawić w niej ślad i podążać dalej na spotkanie z innymi.
Całość ciekawa, intrygująca i lekko podsunięta czytelnikowi.



poniedziałek, 18 listopada 2024

Beata Liberda-Kalinowska "Na dobre jutro"

 


Dziecięce i młodzieżowe problemy są bardzo ważne i poważne. Często nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo różnorodne wydarzenia w życiu naszych pociech przemeblowują ich codzienność, jak niesamowicie mocno odbijają się na ich emocjach, a co za tym idzie też na zaangażowaniu w obowiązki i bezpieczeństwie. Te tematy pojawiają się w książce Beaty Liberdy Kalinowskiej "Na dobre jutro" zawierającej cztery historie zabierające nas do świata różnych bohaterów, ale temat przewodni pozostaje ten sam: ważne jest budowanie dobrych relacji rodzinnych.
W każdym opowiadaniu mali bohaterzy mierzą się z problemami wynikającymi ze zmian w ich otoczeniu. Są tu przeprowadzki, pojawienie się na świecie młodszego rodzeństwa, konieczność dostosowania się do oczekiwań i planów rodziców, przemoc rówieśników, zgubienie ukochanego pluszaka i osamotnienie. Te tematy przeplatają się, czasami wychodzą na pierwszy plan. Każda z historii uświadamia dorosłemu czytelnikowi jak niesamowicie ważne jest to, czego doświadczają dzieci, w jaki sposób odbierają różne wydarzenia. Dla dzieci i młodzieży ta publikacja będzie punktem wyjścia o ich własnych emocjach. Niedługie historie będą punktem wyjścia do ważnych rozmów o osobistych doświadczeniach i odczuciach. Zwłaszcza, że tu każda opowieść jest inna, ale zawiera ważne przesłanie: rozmowa i wspólne poszukiwanie rozwiązań są niesamowicie ważne. Zobaczą też, z jakimi wyzwaniami mierzą się dorośli. Autonomiczne opowiadania pozwolą na ukazanie z jednej strony podobieństw, a z drugiej jak niesamowicie różnorodne bywają przyczyny podobnych emocji.
Historie opowiedziane z perspektywy młodych bohaterów pozwalają na lepsze utożsamienie się z bohaterami historii, dostrzeżenie tam własnych problemów, podobieństwa doświadczeń. Nie ma tu fantazjowania. Zamiast tego zwyczajna codzienność z całym mnóstwem wyzwań i dylematów przynoszących dzieciom sporo stresu. Autorka pokazuje, że zwyczajne dla nas rzeczy mogą być dla naszych pociech niesamowicie trudnymi doświadczeniami i dlatego trzeba być uważnym.
"Na dobre jutro" to książka do wspólnego, rodzinnego czytania. Niedługa książeczka zaklasyfikowana jako literatura obyczajowa zdecydowanie powinna trafić do działu z literaturą dziecięcą. A tam pokusiłabym się o stworzenie kategorii obyczajówek dziecięcych, aby łatwiej było wybrać historie podsuwające prawdopodobne wydarzenia, których akcja osadzona jest w znanym dzieciom świecie. Polecam wszystkim, którzy poszukują opowieści pozwalających na rozpoczęcie rozmów o codziennych doświadczeniach przedszkolaków i uczniów nauczania początkowego.




Katarzyna Misiołek "Inwazja 2025"


Science Fiction, czyli fantastyka naukowa to jeden z moich ulubionych gatunków zarówno literackich, jak i filmowych, ponieważ pozwala na popuszczenie wodzy fantazji i pokazanie jak może wyglądać świat w przyszłości lub w przypadku kontaktów z obcą cywilizacją. Każdy element jest tu logicznie wyjaśniony. Nie ma magii, a bohaterzy mierzą się z realnymi problemami wynikającymi z lepiej rozwiniętą technologią. Im dalej w przyszłość tym większe pole do popisu i niestety wielu pisarzy z tego nie korzysta. Mam wrażenie, że występuje u nich pewnego rodzaju strach, że jeśli umieszczą akcję zbyt blisko teraźniejszości to będzie za mało atrakcyjna, więc przenoszą ją pół wieku do przyszłości, ale zostawiają znane nam realia technologiczne. I to niestety nie czyni tych książek i filmów atrakcyjnymi. Zwłaszcza, kiedy widz i czytelnik pamięta jak wiele potrafi zmienić się w ciągu kilku dekad. Dużo bardziej atrakcyjne jest dla mnie pokazanie zderzenia cywilizacji, czyli bazowanie na codzienności i w jej kontekście opisanie zachowań ludzi mających kontakt z najeźdźcą z kosmosu. To pozwala na wejście w obręb socjologii, psychologii i politologii, czyli ukazanie bolączek społecznych. I tak jest właśnie w książce "Inwazja 2025" Katarzyny Misiołek.
Pisarka nie wybiega daleko w przyszłość. Mamy tu świat, który jest na wyciągnięcie naszej ręki, bo już za chwilę ten 2025 nastąpi. Można powiedzieć, że odliczamy do niego dni. Technologie są nam znane. Zachowania i mody panujące w mediach także. Siłą napędową są tu postawy bohaterów w obliczu zagrożenia, które powstaje bardzo szybko i to niekoniecznie z powodu przemocy ze strony kosmitów, ale ludzi chcących za wszelką cenę przetrwać. Ekstremalne warunki przyczyniają się do ujawnienia skłonności obserwowanych postaci oraz przemeblowania ich świata. Pierwszą reakcją jest panika i niedowierzanie. Pierwsza zmusza do ucieczki poza aglomeracje, a druga do bezczynności i oczekiwania na rozwój sytuacji. Mamy tu zachowania, które bardzo dobrze znamy z czasów pandemii. Szybko pojawia się potrzeba zrobienia zapasów, szybujące ceny i kontrola społeczeństwa, wprowadzanie reżimu pod pretekstem dbania o bezpieczeństwo, ale to tylko pozory, bo tam, gdzie ludzie faktycznie są narażeni na przemoc służby porządkowe nie docierają. Bohaterzy są tu bardzo różnorodni: jedni zmieniają się w drapieżniki gotowe zabijać i zdradzać w imię dobrej zabawy, kontroli oraz przetrwania, a inni zrobią wszystko, aby uchronić bliskich, a nawet przypadkowo napotkane osoby przed zagrożeniem.
Cała historia toczy się wokół kilku postaci. Mamy tu młodą dziennikarkę zajmującą się infantylnymi tematami, influencera, ojca rodziny i nastolatkę mieszkającą z ojcem alkoholikiem. Każdy z nich porzuca swoje codzienne zajęcia, aby zadbać o siebie i osoby dla nich ważne. Ich przemieszczanie się, poszukiwanie pomocy, bliskości osób ważnych i ocalenia przyczynia się do doświadczania działań zarówno ludzi jak i kosmitów. W obliczu inwazji ludzie uświadamiają sobie jak bardzo technologia, z której korzystają jest niewystarczająca. Do tego rozchodzące się pocztą pantoflową na portalach społecznościowych fake newsy napędzają zaskakujące zachowania.
W "Inwazji 2025" Katarzyna Misiołek wykorzystuje chwyt zagrożenia wynikającego z najazdu kosmitów, aby pokazać różnorodne zachowania społeczne. Ludzie są tu zarówno dobrzy jak i źli oraz tacy, którzy dostosowują się do określonej sytuacji. Mamy bardzo bogaty przekrój osobowości i sporo zwyczajnych odruchów, dzięki czemu można stwierdzić, że jest to socjologiczne czy obyczajowe science fiction. Ogólnie sam gatunek jest niesamowicie bogaty i od czasów Isaaca Asimova, który określał go jako „gałąź literatury zajmującą się wpływem rozwoju nauki na istoty ludzkie” trudny do jednoznacznego opisania i skategoryzowania i przez to często opisywana jest w kategoriach tego, co zawiera akcja, czyli kategorii stworzonej przez Samuela R. Delany'ego akcja "Inwazji 2025" zawiera się w zdaniu „to, co się nie zdarzyło, ale mogłoby się zdarzyć”, czyli mamy tu SF futurologiczne i spekulacyjna (speculative fiction), skoncentrowana na technologii, którą dysponują najeźdźcy z kosmosu. Ze względu na bliskość przyszłości ludzkość nie dysponuje tu wynalazkami, których czytelnik nie zna.
W książce Katarzyny Misiołek pojawia się wiele ważnych tematów. Jednym z istotnych jest manipulacja. Ona pojawia się zarówno w przypadku obcych, jak i polityków, influencerów, a nawet zwyczajnych użytkowników internetu. Pisarka podsuwa też temat ekologii, naszego zaniedbywania planety, co staje się pretekstem do zniszczenia ekspansywnego i niszczycielskiego gatunku. "Inwazja 2025" to też ciekawy obraz społeczny. Zaglądamy do różnych domów, obserwujemy rodziny, ich relacje, problemy tworzone przez dorosłych. To wszystko ubrane w żywą akcję z dużą dawką humoru i satyry sprawia, że książka wciąga od pierwszych stron. Zapraszam na stronę wydawcy



















Írisz Agócs „Jeszcze więcej nauki rysowania. Zacznij od ziemniaczka!"

 

Ćwiczenie ręki, przygotowywanie jej do pisanie oraz rozwijanie koncentracji wcale nie musi być nudne. Zamiast podsuwania kolejnego zeszytu ze szlaczkami czy kolorowanki możemy sięgnąć po farby, plastelinę (i inne tego rodzaju masy), a także książki zawierające instrukcje, w jaki sposób rysować. I tu ważne jest uświadamianie dziecka, że jego praca nie musi być perfekcyjna ani realistyczna odgrywa bardzo ważną rolę. Rysunek musi mieć coś indywidualnego, niepowtarzalny styl rysującej osoby, bo przecież każdy z nas tworzy nieco inaczej. Nawet jeśli kierujemy się szablonami i instrukcjami. Dążenie do tego, żeby rysunki dzieci były identyczne jest złe. One mają być niepowtarzalne i za każdym razem dawać możliwość do eksperymentowania z kształtem oraz kolorem. Tylko dając dużą ilość swobody zachęcimy do przygotowania ręki do pisania, precyzji w rysowaniu. To wymaga wielu godzin ćwiczeń. Dobrze, aby był to czas zabawy, próbowania nowych rzeczy. Warto podsuwać dziecku i nastolatkowi publikacje zachęcające do takich eksperymentów. U nas ostatnio doskonale sprawdziła się książka Írisz Agócs „Nauka rysowania. Zacznij od ziemniaczka!”. Po wielkim powodzeniu pierwszego tomu nie mogłyśmy przejść obojętnie obok kolejnego. "Jeszcze więcej nauki rysowania. Zacznij od ziemniaczka!" stało się obowiązkowym wsparciem w zachęcaniu do korzystania z kredek.

Węgierska rysowniczka znana jest ze współpracy z Judit Nyilasi, Emese Tasnádi, Judit Berg, Dezső Tandori, Judit J. Kovács - János Lackfi, Dániel Varró, Innes Shona, Carl-Johan Forssén Ehrlin, czyli twórców, w których istotnym elementem opowieści są rysunki zwierząt i roślin. Dopełniające te lektury prace Írisz Agócs są proste, piękne, eteryczne i dynamiczne. Jej samodzielna publikacja to zaproszenie każdego, kto chce eksperymentować z rysowaniem do zabawy.

W każdym tomie ze wstępu dowiemy się, dlaczego rysunku Írisz Agócs wyglądają tak, a nie inaczej. Ilustratorka zachęca odbiorców do wyrabiania własnego stylu, dawania ilustracjom duszy oraz tworzenia z nich wciągającej opowieści. A będzie to możliwe dzięki wyobraźni i nauczeniu się kilku prostych chwytów. Dowiemy się też jakie narzędzia są nam potrzebne i dlaczego linie pomocnicze przydają się także w prostych rysunkach. Obie publikacje łączy też to, że pobudzają wyobraźnię, zabierają do świata opowieści. Zamiast prostej instrukcji mamy opowiedziane historie, bohaterzy rysunków ożywają w czasie przygody z rysowaniem. Dzięki temu, że nie są to zwyczajne książki pokazujące tylko i wyłącznie jak coś rysować, ale opowiadające o bohaterach rysunków. Ilustratorka wydaje się zapraszać kolejne postaci do swojej publikacji. Dzięki temu przygodę z każdą książką zaczęłyśmy od przeczytania jej, przyjrzenia się ilustracjom. W niewielkiej ilości tekstu kryje się wiele fantastycznych i pouczających prawd, które każdy młody czytelnik powinien sobie przyswoić. Najistotniejszą jest to, że wszyscy się różnimy i jest to piękne, cudowne, a nie złe, czyli poza nauką rysowania dostajemy wspaniałą lekcję akceptacji. Do tego Írisz Agócs jest doskonałą motywatorką pokazującą, że nie ma idealnego sposobu rysowania. Każdy może mieć swój i musi go odkryć eksperymentując. Najważniejsza rzecz to ćwiczyć, próbować, wyrabiać swój styl.
W pierwszym tomie, czyli "Nauce rysowania" z instrukcjami autorki przećwiczymy rysowanie niedźwiedzi, małp, żyraf, świnek morskich, chomików, psów, wiewiórek, leniwców, słoni, jeżów, szopów praczy, ślimaków, koni, krokodylów, nosorożców, ośmiornic, lwów, kotów, ludzi, owiec, zajęcy, koali, nietoperzy, lam, myszy, goryli, lisów, pingwinów, pand, świnek, kóz, mrówkojadów, zebr, wielorybów, żubrów, dziobaków, wombatów, delfinów, pelikanów, tapirów, żab, tukanów, wszelkiego rodzaju żuczków, wydr, hipopotamów, gepardów, niedźwiedzi polarnych, sów, żółwi, kretów, kameleonów. "Jeszcze więcej nauki rysowania" zabiera nas w baśniowo-świąteczne klimaty. Mamy tu mikołaje, elfy, renifery, bałwany, księżniczki, królów, smoków, żłobki, zwierzęta kojarzące się ze stajenką, postacie z baśni Grimmów. Jest tego sporo, co daje dużą możliwość na ćwiczenie oraz tworzenie własnych opowieści.
Jak dla mnie publikacje Írisz Agócs to fantastyczna pomoc zachęcająca do tworzenia, rozwijania swoich artystycznych umiejętności. Córce bardzo podobała się opowieść o każdej rysowanej postaci. Zdecydowanie polecam.