Rzesze pasożytniczych firm trupów, jednoosobowych
korporacji, agencji pracy, pośredników pracy zachęcają studentów do praktyk,
staży, pracy. Wszystko za darmo i półdarmo w imię zdobywania kwalifikacji, bo
ponoć na studiach w Polsce człowiek niczego się nie uczy, a po studiach, którym
towarzyszyło „błogie nieprzepracowanie” jest niezdatny do pracy na jakimkolwiek
stanowisku. Na studiach trzeba nie tylko zdobyć doświadczenie, ale i zaliczyć
odpowiednio długi staż pracy (najlepiej dziesięcioletni), aby dostać wymarzoną
pracę na umowę zlecenie lub z koniecznością założenia działalności gospodarczej
czy móc pochwalić się w PUP-ie.
Z mojej perspektywy (pracowałam całe studia) jest to
idiotyzm. Student ma studiować i do tego powinna ograniczać się jego praca.
Reszta to marnowanie swojego potencjału, czasu i zwiększanie bezrobocia,
ponieważ zabieramy miejsca pracy bardziej potrzebującym (osobom mającym rodziny
na utrzymaniu). Student ma prawo do stypendium socjalnego, naukowego itd. itp.
Wsparć jest wiele i nie powinno być nikomu wstyd (czego mnie nikt nie nauczył)
brać kasę za ciężką pracę zwaną nauką na pełny etat tym bardziej, że polska
nauka stoi (ponoć) na bardzo niskim poziomie i trzeba walczyć o podnoszenie go.
Nie da się go podnosić, kiedy student opuszcza zajęcia, a kiedy już się
pojawia jest nieprzygotowany, ponieważ musiał pracować.
Studiowałam siedem lat dwa kierunki. W tym czasie
zaliczyłam koło dziewięciu firm. W każdej dostawałam umowę zlecenie na miesiąc
do dwóch, przedłużaną po trzy razy, a później dostawałam miesiąc czy dwa
wolnego (ponoć nie wolno więcej niż trzech umów zlecenie pod rząd dawać) i w
tym czasie pracowałam w innym miejscu. Praca zawsze była. Najdłużej bez
dodatkowego zajęcia byłam tydzień. Jak na czas siedmiu lat to bardzo mało.
Pracę straciłam, kiedy zaszłam w ciążę. Umowa się
skończyła. Nikt kolejnej nie chciał podpisać, bo z ciężarnymi się umów nie
podpisuje. Po pół roku skończyłam studia i trafiłam do PUP-u, gdzie ani nie
dostałam zasiłku dla bezrobotnych (umowy zlecenia dla studentów) ani staż pracy
się nie liczył (umowy śmieciowe się nie liczą). Moje jedyne doświadczenie z
punktu widzenia urzędników i pracodawcy to tylko skończone studia.
Mówienie studentom, że przez pracę podczas studiów
zdobędą możliwość szybszego wejścia na rynek pracy jest oszukiwaniem ich.
Wszystkie osoby, które wiem, że podczas studiów pracowały obecnie są bezrobotne
lub pracują na umowy zlecenie czy o dzieło. Jeszcze lepszy paradoks: koleżanka
została zatrudniona (pracodawca szczerze się do tego przyznał) dlatego, że
podczas studiów skupiła się na zdobywaniu wiedzy, a nie pracy po galeriach czy
biurach.
Kto na tym zarabia? Wszyscy wymienieni w pierwszym akapicie. Kto cierpi? Całe społeczeństwo, w którym rośnie bezrobocie i upada nauka, na którą pracujący student nie może mieć czasu, więc ekspertem na pewno nie zostanie (chyba że będzie niesamowicie zdyscyplinowany i regularnie będzie zarywał nocki, ale praca na trzy etaty jest fizycznie niemożliwa).
Myślę, że jest to wszystko do zorganizowania i chyba dość sporo osób tak żyje. Ja aktualnie mam własną firmę i jeśli mamy dobre kadry to na pewno takie kwestie są do zorganizowania. Fajnie ogólnie o outsourcingu HR napisano w http://www.ekonomka.pl/outsourcing-hr-kiedy-bedzie-dobrym-rozwiazaniem/ i moim zdaniem warto jest rozważyć to rozwiązanie.
OdpowiedzUsuń