Anna Frajlich, Laboratorium, il. Janusz
Kapusta, wyd. 3, popr.,rozszerz., Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2018
Są takie książki i pisarze, którzy do mnie
wracają. W 2014 roku po raz pierwszy do moich rąk trafił zbiór opowiadań Anny
Frajlich, poetki, prozaiczki, literaturoznawczyni doktorki slawistyki, która w
1969 roku wyemigrowała z Polski do Stanów Zjednoczonych. Doświadczenia z
dzieciństwa, pamięć o ojczyźnie, kresowych korzeniach przebija w całej jej
twórczości, w którą przez te kilka lat weszłam i poczułam się w nim swojsko,
przez co po latach już bardzo łatwo rozpoznaję jej styl, sposób budowania
świata. I ciągle na nowo ulegam urokowi jej prostych opowieści.
„Laboratorium” jest pierwszą jej książką, po
którą sięgnęłam. Później były kolejne: „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Aby wiatr
namalować/ Tylko ziemia”, „Łodzią jest i przystanią”. Wszystkie urzekły mnie
tworzonymi przez Annę Frajlich obrazami, w których rzeczywistość przeplatają
wspomnienia, a czas wydaje się wychodzić poza uporządkowane ramy.
Tak jest też w zbiorze „Laboratorium”, któremu
trzeciemu wydaniu z przyjemnością patronuję, bo po raz kolejny mogłam zostać porwana
do świata stworzonego przez autorkę. W pierwszym – będącym też tytułowym –
opowiadaniu wchodzimy w trudny los emigrantki mającej dużo szczęścia, ponieważ
po studiach polonistycznych dzięki znajomościom dostała dobrze płatną pracę w
laboratorium światowej sławy profesora prowadzącego skomplikowane badania nad
wirusami roznoszonymi przez krew i drogą płciową, co może być traktowane, jako
metafora życie i cech przekazywanych w podobny sposób osobom, z którymi mamy
codziennie kontakt. Im więcej tych relacji, im bliższe więzi biologiczne tym
większe oddziaływanie. Nasze przeżycia są zależne też od czynników kulturowych,
w których się wychowujemy i one też są brane pod uwagę przez naukowca-pasjonata,
u którego praca jest dobra, ale nie łatwa.
„Szef ceni wszystkich, tylko nie w aspekcie
pracy. W tym momencie wszyscy robią za mało i zarabiają za dużo. (…) Nie może
pojąć, że coś, co dla niego jest pasją życia, dla innych jest tylko pracą
zarobkową”.
Takie spojrzenie na „Laboratorium” sugerują
kolejne opowiadania, w których narratorka wspomina znajomych zmuszonych do opuszczenia
Polski ze względu na ich żydowskie korzenie. W tych opowieściach w pośredni
sposób dzieli się własnymi lękami i doświadczeniami emigracyjnymi, próbą
ułożenia sobie życia w nowym miejscu, w którym brakuje wielu bliskich, a losy
ludzi bywają pogmatwane.
Najważniejszym elementem jej nowego życia
wydaje się pośpiech prześladujący ją także w wolne dni. Myślenie o tym, żeby
tylko zdążyć staje się u bohaterki niemal nałogowe. I jest to nałóg zgubny:
„Kiedy przy biurku sięgałam po pierwszą księgę
do rejestrowania wyników, ten „nie zdążę” strach paraliżował mnie. Fala
gorącego powietrza podchodziła do głowy, cyfry skakały jedna przez drugą i nie
mieściły się w schludnych karteczkach. Ten strach budził mnie w sobotę rano, „nie
zdążę” zaczynało stukać do mózgu, robota leciała mi z rąk, czas przeciekał
przez palce”.
Czas jednak wyzwala, a kolejne przeżycia i
oswojenie nowego miejsca sprawia, że coraz więcej rzeczy zaczyna jej przywodzić
na myśl przeszłość. I właśnie to sprawia, że razem z nią ciągle wędrujemy
między przeszłością i teraźniejszością: jedna każe się pogodzić z tym, co
minęło, pożegnać ludzi, a druga nakazuje budować nowe relacje w nowym miejscu.
Po tym, co minione pozostanie uczucie pustki i sentymentalna opowieść o ludzkim
przystosowaniu się do zmieniających się okoliczności, jego elastyczności.
Człowiek jest niczym karaluchy gotowe zagnieżdżać się w nowych miejscach i jak
pies, który po pierwszych irytacjach zaczyna je akceptować.
Nowa rzeczywistość z dnia na dzień zostaje
oswojona, a bohaterka „dorabia się” nie tylko dzieci, ale i wnuków, przy
których może dorosnąć do dzieciństwa, z którego jako dzieci często nie
potrafimy korzystać, chcąc jak najszybciej dorosnąć i mieć więcej swobody,
obowiązków i odpowiedzialności. Razem z wnukiem dorasta do czytania i przeglądania
tych samych książek z podobnym zainteresowaniem. Proste i – wydawałoby się –
monotonne, bo znane na pamięć katalogi nabierają znaczenia symbolicznego, ważnego
jedynie dla dziecka. Cieszenie się chwilą, kontemplowanie nowych osiągnięć, pozwolenie
sobie na brak pośpiechu: te wszystkie dziecinne przywileje stają się jej
udziałem, ale już ma emeryturze. To daje jej swoisty spokój, dzięki któremu
może sobie przypomnieć naukę sprzed lat: najciekawiej rozwijały się ścieżki jej
zainteresowań przy koledze po raz kolejny powtarzającym klasę. Rozczytany w
romansach odbiegających od socrealistycznych lektur chłopak zarażał swoja pasją
otoczenie. Przebija przez tą opowieść ważna nauka: każdy z nas ma do
powiedzenia coś ciekawego. O ile jeszcze kilka lat temu najbardziej do gustu
przypadła mi opowieść o zegarku i jego luksusowości oraz zmienności świata najbardziej
przypadła mi do gustu, to tym razem właśnie ów drugoroczniak skradł moje serce:
chłopak nieidealny, klasowy osioł wytykany przez nauczycieli faworyzujących
przodowników pracy w nauce.
Zegarek natomiast nabiera tu też innego
wymiaru: pojawia się od pierwszych stron, niepokoi pierwszoosobową narratorkę,
której życie toczy się wokół obowiązków. Ten zegar wydaje się prześladować od
pierwszego opowiadania, w którym nie może zdążyć na pociąg, do pracy, a później
wraca wieczorem do domu, gdzie stęsknione dziecko ma do niej pretensje, że za
długo siedzi w pracy… Czas ucieka, przelewa się wielkim nurtem rzeki tuż obok i
nie pozwala się ujarzmić. Jednak jest usłużny, bo pozwala zapomnieć o wielu
sprawach, uczy odmiennego spojrzenia na ludzi, jak w „Rozczarowaniu”, w którym
uczniowie uczą się akceptować starszego i dojrzalszego kolegę, który przez
problemy w szkole powtarza klasę, ale to nie przekreśla jego możliwości
kariery. Wpojone i wyuczone wartości ulegają przedawnieniu, kruszeją pod
wpływem przemijania tak, jak imię ojca, które przez zmiany fonetyczne poddano
różnorodnym obróbkom, które potomnym sprawiają problem z jego zapisaniem. Anna
Frajlich często pochyla się nad dwulicowością ludzi, co najlepiej uwypukla
opowiadanie o wyhodowanym przez znajomego wężu boa i hodowanych na pokarm da
niego szczurom: niby bohater ma sentyment do swojego zwierzęcia, ponieważ
zajmował się nim od małego, ale mamy wrażenie, że jest to tylko poza, aby
zwrócić na siebie uwagę.
Czas sprawia też, że inaczej patrzymy na różne
przedmioty. Zwykłe rzeczy urastają do rangi symbolu, którym staje się tu
wycieraczka, czy sztuczna biżuteria. Pierwsza staje się symbolem zamieszkania,
uwicia gniazda, a druga bliskości i miłości syna. Dorastanie, dojrzewanie,
następowanie po sobie kolejnych pokoleń. Po przeszłości pozostają tylko
wspomnienia dawnych odczuć, dojrzewania i związanego z tym skrępowania, ale też
uświadamiania sobie, że propagowana równość jest tylko pozorna.
Autorka chwyta się różnych wydarzeń i
przedmiotów, które stają się punktem wyjścia do opowiedzenia naszych
skomplikowanych losów i trudnej przeszłości. „Laboratorium” – dzięki uchwyceniu
– różnych elementów życia i emocji im towarzyszących pozwala poznać bohaterkę,
jej świat i jego najważniejsze elementy. Anna Frajlich pochyla się nad
szczegółami i nadaje im różną perspektywę, która utrwala dawne uczucia i
wyjaśnia jej zachowania. Całość ma wydźwięk poetycki. Do tego książkę
wzbogacono dodającymi jej uroku grafikami Janusza Kapusty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz