Etykiety

środa, 5 czerwca 2019

Anna Frajlich "Laboratorium"


Anna Frajlich, Laboratorium, il. Janusz Kapusta, wyd. 3, popr.,rozszerz., Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2018
Są takie książki i pisarze, którzy do mnie wracają. W 2014 roku po raz pierwszy do moich rąk trafił zbiór opowiadań Anny Frajlich, poetki, prozaiczki, literaturoznawczyni doktorki slawistyki, która w 1969 roku wyemigrowała z Polski do Stanów Zjednoczonych. Doświadczenia z dzieciństwa, pamięć o ojczyźnie, kresowych korzeniach przebija w całej jej twórczości, w którą przez te kilka lat weszłam i poczułam się w nim swojsko, przez co po latach już bardzo łatwo rozpoznaję jej styl, sposób budowania świata. I ciągle na nowo ulegam urokowi jej prostych opowieści.
„Laboratorium” jest pierwszą jej książką, po którą sięgnęłam. Później były kolejne: „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Aby wiatr namalować/ Tylko ziemia”, „Łodzią jest i przystanią”. Wszystkie urzekły mnie tworzonymi przez Annę Frajlich obrazami, w których rzeczywistość przeplatają wspomnienia, a czas wydaje się wychodzić poza uporządkowane ramy.
Tak jest też w zbiorze „Laboratorium”, któremu trzeciemu wydaniu z przyjemnością patronuję, bo po raz kolejny mogłam zostać porwana do świata stworzonego przez autorkę. W pierwszym – będącym też tytułowym – opowiadaniu wchodzimy w trudny los emigrantki mającej dużo szczęścia, ponieważ po studiach polonistycznych dzięki znajomościom dostała dobrze płatną pracę w laboratorium światowej sławy profesora prowadzącego skomplikowane badania nad wirusami roznoszonymi przez krew i drogą płciową, co może być traktowane, jako metafora życie i cech przekazywanych w podobny sposób osobom, z którymi mamy codziennie kontakt. Im więcej tych relacji, im bliższe więzi biologiczne tym większe oddziaływanie. Nasze przeżycia są zależne też od czynników kulturowych, w których się wychowujemy i one też są brane pod uwagę przez naukowca-pasjonata, u którego praca jest dobra, ale nie łatwa.
„Szef ceni wszystkich, tylko nie w aspekcie pracy. W tym momencie wszyscy robią za mało i zarabiają za dużo. (…) Nie może pojąć, że coś, co dla niego jest pasją życia, dla innych jest tylko pracą zarobkową”.
Takie spojrzenie na „Laboratorium” sugerują kolejne opowiadania, w których narratorka wspomina znajomych zmuszonych do opuszczenia Polski ze względu na ich żydowskie korzenie. W tych opowieściach w pośredni sposób dzieli się własnymi lękami i doświadczeniami emigracyjnymi, próbą ułożenia sobie życia w nowym miejscu, w którym brakuje wielu bliskich, a losy ludzi bywają pogmatwane.
Najważniejszym elementem jej nowego życia wydaje się pośpiech prześladujący ją także w wolne dni. Myślenie o tym, żeby tylko zdążyć staje się u bohaterki niemal nałogowe. I jest to nałóg zgubny:
„Kiedy przy biurku sięgałam po pierwszą księgę do rejestrowania wyników, ten „nie zdążę” strach paraliżował mnie. Fala gorącego powietrza podchodziła do głowy, cyfry skakały jedna przez drugą i nie mieściły się w schludnych karteczkach. Ten strach budził mnie w sobotę rano, „nie zdążę” zaczynało stukać do mózgu, robota leciała mi z rąk, czas przeciekał przez palce”.
Czas jednak wyzwala, a kolejne przeżycia i oswojenie nowego miejsca sprawia, że coraz więcej rzeczy zaczyna jej przywodzić na myśl przeszłość. I właśnie to sprawia, że razem z nią ciągle wędrujemy między przeszłością i teraźniejszością: jedna każe się pogodzić z tym, co minęło, pożegnać ludzi, a druga nakazuje budować nowe relacje w nowym miejscu. Po tym, co minione pozostanie uczucie pustki i sentymentalna opowieść o ludzkim przystosowaniu się do zmieniających się okoliczności, jego elastyczności. Człowiek jest niczym karaluchy gotowe zagnieżdżać się w nowych miejscach i jak pies, który po pierwszych irytacjach zaczyna je akceptować.
Nowa rzeczywistość z dnia na dzień zostaje oswojona, a bohaterka „dorabia się” nie tylko dzieci, ale i wnuków, przy których może dorosnąć do dzieciństwa, z którego jako dzieci często nie potrafimy korzystać, chcąc jak najszybciej dorosnąć i mieć więcej swobody, obowiązków i odpowiedzialności. Razem z wnukiem dorasta do czytania i przeglądania tych samych książek z podobnym zainteresowaniem. Proste i – wydawałoby się – monotonne, bo znane na pamięć katalogi nabierają znaczenia symbolicznego, ważnego jedynie dla dziecka. Cieszenie się chwilą, kontemplowanie nowych osiągnięć, pozwolenie sobie na brak pośpiechu: te wszystkie dziecinne przywileje stają się jej udziałem, ale już ma emeryturze. To daje jej swoisty spokój, dzięki któremu może sobie przypomnieć naukę sprzed lat: najciekawiej rozwijały się ścieżki jej zainteresowań przy koledze po raz kolejny powtarzającym klasę. Rozczytany w romansach odbiegających od socrealistycznych lektur chłopak zarażał swoja pasją otoczenie. Przebija przez tą opowieść ważna nauka: każdy z nas ma do powiedzenia coś ciekawego. O ile jeszcze kilka lat temu najbardziej do gustu przypadła mi opowieść o zegarku i jego luksusowości oraz zmienności świata najbardziej przypadła mi do gustu, to tym razem właśnie ów drugoroczniak skradł moje serce: chłopak nieidealny, klasowy osioł wytykany przez nauczycieli faworyzujących przodowników pracy w nauce.
Zegarek natomiast nabiera tu też innego wymiaru: pojawia się od pierwszych stron, niepokoi pierwszoosobową narratorkę, której życie toczy się wokół obowiązków. Ten zegar wydaje się prześladować od pierwszego opowiadania, w którym nie może zdążyć na pociąg, do pracy, a później wraca wieczorem do domu, gdzie stęsknione dziecko ma do niej pretensje, że za długo siedzi w pracy… Czas ucieka, przelewa się wielkim nurtem rzeki tuż obok i nie pozwala się ujarzmić. Jednak jest usłużny, bo pozwala zapomnieć o wielu sprawach, uczy odmiennego spojrzenia na ludzi, jak w „Rozczarowaniu”, w którym uczniowie uczą się akceptować starszego i dojrzalszego kolegę, który przez problemy w szkole powtarza klasę, ale to nie przekreśla jego możliwości kariery. Wpojone i wyuczone wartości ulegają przedawnieniu, kruszeją pod wpływem przemijania tak, jak imię ojca, które przez zmiany fonetyczne poddano różnorodnym obróbkom, które potomnym sprawiają problem z jego zapisaniem. Anna Frajlich często pochyla się nad dwulicowością ludzi, co najlepiej uwypukla opowiadanie o wyhodowanym przez znajomego wężu boa i hodowanych na pokarm da niego szczurom: niby bohater ma sentyment do swojego zwierzęcia, ponieważ zajmował się nim od małego, ale mamy wrażenie, że jest to tylko poza, aby zwrócić na siebie uwagę.
Czas sprawia też, że inaczej patrzymy na różne przedmioty. Zwykłe rzeczy urastają do rangi symbolu, którym staje się tu wycieraczka, czy sztuczna biżuteria. Pierwsza staje się symbolem zamieszkania, uwicia gniazda, a druga bliskości i miłości syna. Dorastanie, dojrzewanie, następowanie po sobie kolejnych pokoleń. Po przeszłości pozostają tylko wspomnienia dawnych odczuć, dojrzewania i związanego z tym skrępowania, ale też uświadamiania sobie, że propagowana równość jest tylko pozorna.
Autorka chwyta się różnych wydarzeń i przedmiotów, które stają się punktem wyjścia do opowiedzenia naszych skomplikowanych losów i trudnej przeszłości. „Laboratorium” – dzięki uchwyceniu – różnych elementów życia i emocji im towarzyszących pozwala poznać bohaterkę, jej świat i jego najważniejsze elementy. Anna Frajlich pochyla się nad szczegółami i nadaje im różną perspektywę, która utrwala dawne uczucia i wyjaśnia jej zachowania. Całość ma wydźwięk poetycki. Do tego książkę wzbogacono dodającymi jej uroku grafikami Janusza Kapusty.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz