Péter Kántor, Czego potrzeba do szczęścia, tł.
Bohdan Zadura, wywiad z Péterem Kántorem – Csaba Károlyi, tł. Wywiadu Anna
Butrym, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2018
„Czego potrzeba do szczęścia?” – to pytanie od
wieków nurtuje filozofów. I nikt nie ma gotowego przepisu na szczęście, bo to,
co dla jednych wystarcza, innym przynosi rozczarowanie. Zmieniające czasy,
osobiste doświadczenia też wpływają na nasze spojrzenie na ten stan: jedni
potrzebują ciągle przybywających bogactw, innym wystarczy zdrowie, a jeszcze
inni cieszą się tym, co mają, bo inni przecież mają mniej. Cokolwiek kształtuje
nasze podejście jedno jest pewne: szczęście jest ulotne: ludzie i chwile mijają
pozostawiając nas ze wspomnieniami mogącymi przynieść ukojenie.
O takim ukojeniu jest tomik poezji węgierskiego
poety Pétera Kántora „Czego potrzeba do szczęścia” będący swoistym traktatem, w
którym poeta nie pyta o szczęście tylko opowiada o tym, co jemu daje szczęście.
Urodzony w 1949 roku w Budapeszcie tłumacz, prozaik i poeta był wielokrotnie
nagradzany i wyróżniany. Na swoim koncie ma także literaturę dla dzieci, przez
jakiś czas pracował też z młodzieżą i mam wrażenie, że te doświadczenia są
widoczne w jego utworach, ponieważ jest w nich lekkość, prostota, umiejętność
radowania się chwilą. Podmiot liryczny po epikurejsku chwyta każdą chwilę i nie
tworzy sztucznych potrzeb, dzięki czemu jest w nim spokój, szczęście, harmonia,
zawieszenie w pięknej chwili, umiejętność przyglądania się otoczeniu, zdolność
wspominania dobrych wydarzeń, zmiany upodobań, radość z zachodzących zmian, co
najlepiej podkreśla w wierszu „I wszystko powoli zmieniało swoją postać”:
„Więc co nieco już się zdarzyło, nie da się
ukryć,
zanim jeszcze zająłem miejsce w ławce i ją
niszczyłem,
najpierw tę z pulpitem, potem elegancką,
osobno stolik na żelaznych nogach, osobno
krzesło –
wierciłem się w ławce, krzesłem także szurałem.
Kałamarz przestał istnieć, przestało istnieć to
miejsce,
zastąpione przez boski długopis,
i przyszło tranzystorowe radio, magnetofon:
Calypso,
Eliasz, Metro, Beatlesi,
sportowa torba nie była już owalna
i wszystko powoli zmieniało swoją postać”.
A z rzeczami zmieniał się też podmiot liryczny:
rósł, mężniał, dojrzewał, obrastał w doświadczenia, inaczej patrzył na babcię
odprowadzającą go do szkoły, na ptaka, który wleciał do pokoju przez okno,
robione codziennie zakupy, nocne wygłupy w parku, śmierć bliskich, zakochanie,
doświadczanie otoczenia. Wszystko przemija, niedostrzegalnie przekształca się i
tylko jedno jest stałe: to, że świat niby będzie ten sam, ale ciągle inny jak
rzeka, która pozornie jest ciągle ta sama, ale ciągle inna, z innym odbiciem w wodzie:
„Patrzę na Dunaj, rzekę, co płynie od stu
tysięcy lat”.
Pobrzmiewa tu heraklityzm i jego koncepcja
zmian, otwierania się na nie i godzenia z nimi, bo są one nieuchronne i pozornie
niedostrzegalne. Tylko refleksja nad czasem pomaga nam dostrzec jego upływ.
Największe wpływy starożytnej filozofii
szczęścia widoczne są jednak w tytułowym wierszu, w którym poeta sięga po
epikurejskie potrzeby pierwotne: zaspokojenie głodu, pragnienia i potrzeby
bliskości z innym człowiekiem oraz poczucia bezpieczeństwa, czyli proste jadło zaspokajające
nasze potrzeby, dom, w którym możemy bezpiecznie spędzić czas, ludzie, z
którymi będziemy dzielić to, co mamy: czyli siebie, chwile i dobytek. Rozmowa,
przyjaźń i sytość – niby niewiele, ale wystarczające i dające człowiekowi
poczucie harmonii. A kiedy nam jej zabraknie cały świat jest naszą kamizelką
ratunkową pozwalającą nie utonąć w smutku, utrzymującą nas w różnych odcieniach
szczęścia, podsuwającym różne rozwiązania, idee, wierzenia mające uszczęśliwić
jak najwięcej ludzi.
Podmiot liryczny pokazuje nam, że radość
przynoszą nam też drobne szaleństwa, rzeczy robione wspólnie ze znajomymi,
łamanie konwenansów i marzenia, a także materialny minimalizm, który pomaga człowiekowi
być wolnym wędrowcem przemierzającym świat.
„Człowiek nie po to żyje, żeby nie bolał go
ząb.
Nie po to pracuje, żeby mieć pieniądze i leżeć
na plaży”.
Człowiek to istota twórcza, potrzebująca
zajęcia, towarzystwa innych, planów, aktywności, kontrastów, w których nie
sposób zbudować lepszy świat bez dyktatury zabierającej radość i wolność.
W wierszach Pétera Kántora pobrzmiewa też
przekonanie, że każdy jest kowalem swojego losu pod warunkiem, że zaczyna
zwracać w swoim życiu na małe sprawy i nie zabiera się za te, na które nie ma
wpływu:
„(…) świadomie będę dążył do kilku rzeczy,
żeby dobrze się czuć, nie za dobrze, ale dość
dobrze,
(…) czego nie trzeba tego nie zmienię,
będę unikał zbytecznych ograniczeń,
(…) będę miał nawyki! – mam je,
ale będę uważał, by nie stać się ich więźniem”.
Wszystko w życiu musi być z umiarem: i miłość i
systematyczność, i bezwzględność, i uporządkowanie, i zimną krew, i poczucie
humoru, a przede wszystkim wolne od abstrakcyjnego złotego środka. W wierszach Pétera
Kántora uderza nas prostota obrazów, a jednocześnie wprawny czytelnik znajdzie
w nich liczne nawiązania do filozofii, kultury, technologii, zmian społecznych,
wydarzeń historycznych, bo człowiek nie istnieje poza tymi kontekstami. Jest w
nich tak mocno osadzony, że wydają się niemal niewidoczne. A jednak tak bardzo
istotne jak proustowskie magdalenki, pozwalające powracać do chwil szczęścia i
upajać się nimi po raz kolejny niczym zatrzymane na obrazie zabawy na śniegu
czy powtarzalność codziennych zakupów, pór roku, w których każda niesie coś
pięknego, zmierzenie się z kolejnymi swoimi upadkami i słabościami:
„Człowiek to wańka-wstańka: upada – wstaje,
i idzie przed siebie ten biedny suseł.
Idę, póki mnie nie wystrzelą w kosmos,
idę, póki żyć się nie nauczę.
Péter Kántor w swoich wierszach o sprawach
banalnych, wypełniających naszą codzienność pisze pięknie, poetycko sprawiając,
że zaczynamy dostrzegać w nich coś więcej niż szarą rzeczywistość. Wydźwięk
tomiku jest bardzo pozytywny, ale w tym optymistycznym spojrzeniu nie ma
hedonistycznego upajania się życiem tylko epikurejska radość z chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz