Jeśli bestseler - poza tym, że się świetnie
sprzedaje - jest świetną książką to chwała za to autorowi. Jednak wcale nie
musi być to literatura wysokich czy nawet średnich lotów. Muza podczas pisania
mogła się nawet czołgać po podłodze. Liczą się zarobione na książce pieniądze,
bo to one są miernikiem tego, na jaki luksus możemy sobie pozwolić.
W dobie web 2.0 wyprodukować bestseler bardzo
łatwo i E. L. James (autorka „50 twarzy Grey’a”) bardzo dobrze to wykorzystała.
Jej metody promocji sprawdziły się na tyle, że książkę nie tylko sprzedano w
USA i przetłumaczono na kilka czy nawet kilkanaście języków, ale i nakręcono
film, czyli autorka w krótkim czasie zarobiła kwotę, która wielu z nas
przyprawiłaby o zawrót głowy. Taki wynik wymagał od niej wielu lat pracy,
skupienia, zaangażowania. Którego autora na to stać? – chciałoby się zadać
takie pytanie, ale ja postawię inne: Którego nie stać na to, by poświęcić czas
i energię na sprzedanie swojej pracy? Tych piszących hobbystycznie stać. Tych
marzących o utrzymaniu z książek, wygodnej emeryturze nie stać na całkowite
powierzanie promocji tylko wydawnictwom, które wypuszczają kilkanaście tytułów
każdego miesiąca, a jeśli weźmiemy pod uwagę to, że w tym czasie na rynek
wydawniczy trafiają tysiące innych książek, to okazuje się, że nasze –nawet najlepsze
– dzieło praktycznie nie ma szans. Cud musiałby się stać, żeby zostało zauważone
i pozwoliło zarobić autorowi. Jeśli nie stać nas na poświęcenie czasu na promocję swojej pracy to może lepiej nie wydawać tego, co napisaliśmy?
„Lecz złemu zaradzić można” – powiem za
Czapla z bajki. Jak skoro wykorzystywana blogosfera nie przekłada się na
niesamowite sprzedaże. Do tego bywa kapryśna, niedojrzała, niegotowa do
trwałego kreowania wizerunku i marki. Po wielu miesiącach analiz doszłam do wniosku, że
idealne kierowanie strefą dość trudną do opanowania (bo taka właśnie jest
blogosfera) jest stworzenie warunków, w których zarówno bloger, jak i wydawca
oraz autor znajdują się po jednej stronie barykady, w których wzajemna dbałość
o jakość oraz markę, a także wzajemne wsparcie pozwalają na promocję wszystkich
biorących udział oraz zyski (również blogerów).
Dzięki wydawnictwom wiem ile egzemplarzy przeznaczane
jest na promocję, która często niewiele daje. Rozsyłane książek do osób
pracujących w mediach sprawia, że opinie i informacje często giną w tłumie
publikowanych wiadomości. Może i odsłon mają one wiele, ale skuteczność
mizerna. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku blogów: jeśli czytują
oni wiele książek to po 2-3 dniach opinia o książę znajduje się już na
kolejnych podstronach. Jeśli odwiedzający nie jest zainteresowany przeglądaniem
całego bloga to po roku na wpis można trafić tylko dzięki google (jeśli blog
dobrze się pozycjonuje, czyli w przypadku tych z blogspotu). Troszkę lepszym
powodzeniem cieszą się konkursy, ale po jego zakończeniu niewiele osób decyduje
się na kupno książki. Promowanie i sprzedaż książek po wielu miesiącach od
premiery zaczyna autorowi przypominać walenie głową w mur.
Zmiana tej sytuacji wymaga innego podejścia i
spojrzenia na możliwości blogerów. Coraz częściej stają się oni promotorami
książek za pomocą patronatów. Właśnie ten sposób promocji chciałam wykorzystać
w moim projekcie, do którego bardzo wszystkich zachęcam. Całe Wasze zadanie
polegałoby na nieprzeznaczaniu darmowych egzemplarzy tylko dla blogerów, którzy
patronują książce (i tylko im), czyli patronatów mogłoby być nawet trzydzieści.
Zwykle są to jednak liczby zdecydowanie mniejsze i rosnące pod wpływem braku
zainteresowania kupujących książką.
Patronat przewidywałby:
-umieszczenie logów blogów patronujących
-umieszczenie zapowiedzi o książce i okładki na pasku
bocznym lub w innym widocznym miejscu na blogach patronujących -Państwa zadanie
polegałoby na przygotowaniu interesującym materiałów informacyjnych, które
blogerzy mogą łatwo umieścić na blogu z odesłaniem do strony wydawnictwa (nie
może być to ta sama informacja, co na stronie)
-umieszczenie informacji o premierze ( zadaniem
wydawcy jest przygotowanie estetycznych, przyciągających plakatów i
przypomnienie o ich publikacji w dniu premiery książki)
-przesłanie egzemplarzy recenzenckich patronom i
poproszenie ich o umieszczenie opinii na stronach portali książkowych (np.
lubimy czytać, biblionetka oraz stronach księgarń na bieżąco, kiedy trafiają
tam do sprzedaży); okładka na pasku bocznym powinna od tego momentu prowadzić
na stronę z opinią o książce;
-patronujący po miesiącu od zamieszczenia opinii o
książce powinien zamieścić na blogu wywiad z autorem. Ten sam tekst musi być na
stronie wydawcy i innych blogerów patronujących książce z odesłaniem do źródła
-blogerzy w ramach wzajemnej współpracy przy projekcie
powinni zamieszczać u siebie opinie innych patronujących z zamieszczeniem
informacji czyjego jest autorstwa oraz podaniem linka do niej (co tydzień nowa,
więc powinni wcześniej przygotować sobie wpisy i każdego tygodnia publikować na
blogu; czyli każdego tygodnia kilka do kilkanaście opinii w różnych miejscach)
-autor powinien mieć własnego bloga, na którym będzie
informował o kolejnych pojawiających się opiniach, powodzeniach na stronach
księgarń (zwykle nikt nie wczytuje się i nie porównuje pojawiających się opinii
tylko patrzy na oceny oraz ich ilość.
Wydawnictwo na swojej stronie powinno również
zamieszczać opinie oraz wywiady z autorem.
Idealne zgranie blogerów, wydawnictw i autorów sprawi,
że opinie będą bardziej widoczne w przestrzeni. W takich warunkach nie ważne
jest czy wejść na bloga jest sto czy tysiąc. Liczy się to, że opinia trafia na
strony księgarń, portali książkowych i społecznościowych.
Ważne, aby egzemplarze nie trafiały do osób, które nie
patronują książce (one mogą wymusić na bibliotekach ich zakup, a biblioteki
przez obserwację ilości pozytywnych opinii same chętnie kupią takie pozycje; do
tego osoby zainteresowane przeczytaniem i pisaniem o nich bez patronatu zostaną
zmuszone do ich kupna).
Będę niezmiernie wdzięczna za podzielenie się ze mną
Waszymi przemyśleniami dotyczącymi tego sposobu promocji oraz informowania mnie
o wdrożeniu go w promocję, ponieważ do dalszych badań bardzo potrzebne są mi
statystyki.
Chętnie wezmę udział w projektach, których celem będzie
wyprodukowanie bestseleru. Czynny udział pozwoli mi nadzorować, weryfikować i usuwać
błędy w czasie promocji książki oraz zebrać niezbędne dane, a Wy możecie zyskać
sławę i pieniądze.
Powyższe wskazówki oparte są na moich wieloletnich obserwacjach statystyk, zmian w sposobie promowania różnorodnych produktów, możliwości web 2.0 oraz rynkiem książek. Wiele rzeczy omówiłam tu bardzo pobieżnie, ale mam nadzieję, że uchwyciłam najważniejszy sens promocji: wspólnymi siłami można wiele. Trzeba tylko chcieć.
Wszystko to pięknie wygląda, ale wyłącznie z punktu widzenia autora i wydawcy. Co ma z tego bloger? Bo jednak kupa roboty z tym całym pisaniem, wywiadowaniem, przeklejaniem linków, że już nie wspomnę o spadającej oglądalności własnego bloga, bo taki jest skutek siania własnymi tekstami po całym internecie. Słowo "zysk" pojawia się bardzo nieśmiało :)
OdpowiedzUsuńNie wiem jaki jest u innych skutek zamieszczania swojej opinii na stronach księgarń, portali i wydawnictw, ale ja u siebie nie zauważyłam spadku, ale inną tendencję: dawniej 90% odwiedzin było ze stałych IP, teraz jest to zaledwie 50%, co tak naprawdę oznacza, że stali nadal wchodzą, dołączają do nich kolejni stali czytelnicy i pojawiają się tacy, którzy na stronie wydawcy lub księgarni przeczytali opinię i zerknęli jakiego bloga prowadzę. Kiedyś dodawałam na opinie na strony księgarń na bieżąco,a teraz pod koniec każdego miesiąca i wtedy na początku kolejnego też jest wzrost, co przekłada się na propozycje od wydawców, księgarń, producentów zabawek, pomocy dydaktycznych. osobiście uważam, że statystki odwiedzin przy współpracy z blogerem nie są aż tak istotne. Wydawcy uważają, że nie warto współpracować z osobami, które mają poniżej 100 tys. wejść. Jestem innego zdania: regularna weryfikacja blogów, z którymi się współpracuje sprawia, że jest większa konkurencja, a wtedy można więcej wymagać (również pod względem jakości pisanych opinii, jakości kontaktów blogera z czytelnikami). Niestety moją wizją nie jest zainteresowany żaden bloger ani wydawca, więc trudno przy takim nastawieniu mówić o zyskach. Musiałyby być dokładnie zmierzone, zbadane i opisane (co zrobię za dwa lata, bo na razie gromadzę dane). To jakie może być wówczas wynagrodzenie dla osób biorących udział w projekcie będzie zależało jak ściśle są w stanie współpracować ze sobą wszystkie strony (nie jest tajemnicą,że niektórzy blogerzy przeciwko niektórym prowadzą wojny i spotkałam się nawet z opowieściami osób pracujących w wydawnictwach o tym jak niektórzy blogerzy nie czytają i nie opiniują książek, którym patronują określeni blogerzy, co dla mnie jest wyjątkowo dziecinne, bo uważam, że pracy nie wolno mieszać z własnymi sympatiami i antypatiami), czy blogerzy mający po 2 miliony wejść będą gotowi ściśle współpracować z tymi mającymi niecały tysiąc wejść i ile środków uda się zdobyć n NCNu lub innego źródła finansowania badań polskiej gospodarki. Obecnie większość blogerów pracuje za darmo (egzemplarz recenzencki to przecież nie dochód), co jest dla mnie wielkim nieporozumieniem. Chcę badaniami pokazać, że blogosfery nie wolno traktować jak darmowej siły roboczej, udowodnić, że tkwi w niej siła, w którą warto inwestować. Jeszcze dziesięć lat temu wydawcom nie śniło się, że mogą współpracować ze "zwykłym" czytelnikiem, jakim jest bloger. Sytuacja bardzo się zmieniła. Jedynie wydawnictwa naukowe pozwalają sobie na ignorowanie przeciętnego czytelnika, ponieważ większość książek i tak jest wydana ze środków państwowych i w tak małej ilości, że starcza tylko dla specjalistów oraz bibliotek uniwersyteckich. Marzy mi się zmiana podejścia i w tym środowisku.
UsuńKolejna ważna rzecz w działalności blogerskiej: jeśli widzimy, że tak wiele osób czyta to mobilizujemy się do czytania i mam nadzieję, że dzięki temu ludzie zaczną bardziej dbać o swoje nawyki czytelnicze, że więcej osób będzie opisywało swoje doświadczenia książkowe, odczucia, szlifowało umiejętności pisania.
Wydaje mi się to trochę utopią. Trudno mi sobie wyobrazić blogerów recenzenckich tak ze sobą współpracujących w celu wypromowania czyjejś książki. Jeżeli nie ma z tego zysku finansowego (a przecież blogerzy "książkowi" chyba jako jedyni w sieci nie zarabiają), to nic z tego nie będzie. Chętnie poddałabym swoją książkę takiemu eksperymentowi, ale wątpię, żeby wydawca zgodził się na umieszczenie na okładce kilkunastu (czy 30) patronatów.
OdpowiedzUsuń