Los
lubi płatać nam różne figle. Zwykłe złe samopoczucie lub niechęć do
działania może okazać się czymś poważniejszym niż tylko lenistwem.
Zwykły ból głowy, tendencyjne przeziębienie może okazać się początkiem
końca, czyli objawem śmiertelnej choroby.
„Kamień
w rzece” właśnie od takich prostych rzeczy się zaczyna: szesnastoletnia
dziewczyna źle się czuje z powodu przeziębienia. Jest rozkojarzona,
przez co irytuje nauczycielkę, która odgrywa się na uczennicy zadając
dodatkowe wypracowanie. Helen ma inne plany an wieczór i nie ma ochoty
pisać dodatkowej pracy w domu. Nie wie jeszcze, że za rok sama będzie
chciała się uczyć, że „przeziębienie” przewróci jej życie. "Ale się
namieszało! W środku dnia kładę się do łóżka. Nie mam gorączki, gardło
nie boli... Nie czuję się chora, ani trochę. Co ja tu robię? To jakaś
paranoja".
Po
kilku tygodniach choroby zostaje dokładnie przebadana i okazuje się, że
choruje na białaczkę. Od tego momentu zaczyna się jej walka o życie,
ale traci wszelkie nadzieje, kiedy zaczyna zauważać, że jest
pozostawiona sama sobie, że dawca nie chce oddać jej szpiku, że chłopak
się oddala, siostra ma tajemnice, a rodzice ważniejsze sprawy.
"Obudziłam
się nagle z uczuciem ogromnego strachu. Mam białaczkę, umieram...
pomyślałam. Wstrząsały mną zimne dreszcze i znów się rozryczałam.
Wydawało mi się, że jestem na przerażającym ogromnym pustkowiu, z
którego nie ma ucieczki i nikt nie jest w stanie mnie uratować. Umrę! Ja
umrę!".
Bliscy
oczywiście się starają, ale oni mają swoje codzienne sprawy, a Helen
wyłącznie siebie i chorobę, z którą nie może się uporać.
Książka
robi wrażenie bardzo naiwnej powieści dla młodzieży, ale mogę ją śmiało
polecić osobom posiadającym nastoletnie dzieci lub chcące zastanowić
się nad własnym życiem. Być może doświadczenie Helen zmieni podejście do
codziennych spraw. W przypadku bohaterki życie i nastawienie do niego
zdecydowanie uległo zmianie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz