Teresa Monika Rudzka, Ona przyszła ostatnia, Radom „Lucky” 2018
Wejdź za skórę pisarzowi, a on Cię uśmierci – takie funkcjonuje
ostrzeżenie w świecie literackim. Może nie naprawdę, ale w powieści. A
jeśli nie uśmierci to zrobi z Ciebie mordercę lub karykaturę, a to czasami jest
gorsze od literackiej zbrodni. Zwłaszcza dla osób bez dystansu i w przypadku
nieżyczliwych pisarzy, o których wiemy, że wcale nie mieli dobrych intencji.
Obok tej zasady funkcjonuje: przysłuż się pisarzowi, a zrobi z Ciebie
superbohatera. Na takich chwytach w tym roku pojawiły się już cztery książki
(może być więcej, ale tyle ja przejrzałam). Wszystkie łączy opisywanie
literackiego światka i zbrodnia, wokół której toczy się akcja. Może zbieg
okoliczności, może publiczne pranie brudów, a może o prostu pisarze umówili się
ze sobą, że zabawią się czytelnikami i ich skojarzeniami? Ostatnia opcja podoba
mi się najbardziej i zachęca do czekania na kolejne takie odsłony życzliwych
karykatur. Może i troszkę z małym dystansem, ale z ogólnie przebijającym
ciepłem, dzięki któremu nawet postaci potraktowane jako ofiary i mordercy
zostają nieco przypudrowane, pokazane ze zrozumiałą motywacją, a przez to
stające nam się bliskie. Jedno jest pewne: jeśli zna się literacki światek to opisane
postaci mniej lub bardziej będą rozpoznawalne w książkach.
Tak jest i u Teresy Moniki Rudzkiej w „Ona przyszła
ostatnia”, o której na razie dziwnie cicho. Może była zbyt życzliwa i przez to
nikt nie robi zamieszania wokół jej książki? Jedno jest pewne: pisarka
umiejętnie opisuje przywary ludzi, funkcjonowanie literackiego światka, mechanizmy
promocji literatury i walki o przetrwanie na rynku wydawniczym bez pominięcia
światka blogerskiego, czyli będzie się działo. Aby podkreślić paradoks
niektórych działań zerkamy na ten światek oczami policjantów, dla których pogoń
za sławą, lajkami, czytelnikami wywołuje zdziwienie i jest czymś w rodzaju
szoku kulturowego.
Cała historia zaczyna się dość banalnie: oto
środowisko literackie spotyka się Nałęczowie w Hotelu Przepióreczka, aby
promować swoje książki. Pierwszy tego rodzaju zjazd ma stać się tradycją w
promowaniu literatury, spotkaniach wydawców i pisarzy. Jak to zwykle w świecie
bywa jedni bohaterzy odnoszą mniejsze, a inni większe sukcesy, a jeszcze inni
nie mogą się przebić, jedni są zasypywani kolejnymi propozycjami, a ich książki
sprzedają się jak ciepłe bułeczki, a inni walczą o przetrwanie. Niektórzy
gotowi są za sławę zapłacić spore pieniądze, a inni wejść w romans z wydawcą, a
nawet zabić. W końcu dzięki przynależności do małego światka literackiego można
być podziwianym w lokalnej społeczności oraz zdobywać fanów wśród osób nieznających
realiów rynku.
Nim rozpocznie się panel literacki Józef Mulawa,
właściciel wydawnictwa Piękne Słowa spędzi przyjemną noc ze swoją korektorką,
redaktorką i doradczynią, matką, żoną i kochanką szukającą odskoczni od
codziennego życia oraz oferującą miłe chwile pracodawcy, którego rano Remedios
Pereiera-Wilk (wybitna neurolożka i pisarka) znajduje martwego. Lekarka szybko
ocenia, że mamy tu do czynienia z morderstwem. Do akcji wkracza policja. Odkrywamy,
że poprzedniego wieczoru przez pokój Mulawy przetoczyły się tłumy interesantów.
Pozostaje poskładanie faktów, poukładania wizyt po kolei, poznanie motywów i
obnażenie wielu intryg. Teresa Monika Rudzka poza pokazywaniem pisarskiego
światka pokazuje też rozłam między zasobnym społeczeństwem i biednym, które
stara się wiązać koniec z końcem.
Jak zwykle u pisarki znajdziemy bogaty przekrój
społeczny: od studentek, biednych prowincjonalnych blogerek po liceum, przez
kobiety po studiach, dziennikarzy, początkujących pisarzy, naukowe gwiazdy
potrzebujące podziwu tłumu, a nie okazujących uznanie garstki kolegów po fachu,
byłych pracowników korporacji, spełniające się literacko matki i żony, kobiety
przedsiębiorcze chcące przejść do pamięci potomnych i być podziwiane przez
otoczenie. Każda osobowość jest specyficzna, dobrze zarysowana i z bogatą
historią.
„Ona przyszła ostatnia” to kryminał czerpiący z
motywu zamkniętej przestrzeni: akcja dzieje się tylko w Hotelu Przepióreczka w
ciągu jednej doby. Noc jest tu czymś w rodzaju „zgaszenia światła” w
kryminałach. To ona sprawia, że wiele rzeczy jest niewyjaśnionych i musimy
stopniowo odkrywać poszczególne karty. Zakończenie dla znawców kryminałów dość
przewidywalne, czyli sprawcą jest bohater, któremu pisarka poświęca najmniej
miejsca. Dla mniej wprawnych czytelników będzie zaskoczeniem, ale na pewno
każda z tych grup będzie się dobrze bawić, bo w powieści istotniejsze od odkrycia
mordercy jest pokazanie życia bohaterów. Każda z postaci ma swoje motywy
zbrodni: równie bardzo potrzebuje Mulawy, co pragnie jego śmierci.
Czytając powieść bawiłam się wybornie. Akcja pędzi, a
wszystko podsuwane w czasie śledztwa tematy pokazujące wiele bolączek naszego
świata. Pisarka bardzo dobrze nagina rzeczywistość, bawi się przepisami i nie
przejmuje tym, że w rzeczywistości osoba, która znalazła ciało nie mogłaby
prowadzić śledztwa z policją. Tu taki motyw pozwala na lepsze przyjrzenie się
bohaterom oraz wywołanie zaufania u przesłuchiwanych.
Już pierwsze strony pokazują nam ofiarę jako antybohatera
i w sumie nie dziwi nas to, że ktoś w końcu się go pozbył. Z każdą stroną
dowiadujemy się coraz więcej faktów z jego życia, a też przy okazji z życia
pisarek i pisarza. Pojawi się tu motyw molestowania, wykorzystania seksualnego,
robienia kariery przez łóżko. Wydawałoby się, że takie rzeczy zarezerwowane są dla
gwiazd filmowych, a tu okazuje się, że każdy szczebel drabiny społecznej ma
swoje seksualne afery, których owocem bywają nieślubne dzieci.
Karykaturalny wymiar zyskuje początkowe bronienie się
wszystkich przed posądzeniami, a następnie dzięki dostrzeżeniu zainteresowania
sprawą w mediach społecznościowych walka o uznanie winy, wokół której szum może
być dobrą reklamą książek. Zmiana postawy ze względu na uświadomienie zysków
płynących z medialnego zainteresowania. W obliczu całego tego medialnego
bałaganu policja czuje się bezradna i tylko dzięki profesjonalnej lekarce i pisarce
Remedios są w stanie opanować bandę pisarzy zachowujących się jak przedszkolaki
chwalące się zabawkami oraz zbierającymi pochwały za błahe rzeczy.
Cała zabawa w powieści polega nie na odkrywaniu
prawdy, kto jest mordercą, ale na poznawaniu życia poszczególnych bohaterów.
Teresa Monika Rudzka świetnie radzi sobie tu z różnorodnymi osobowościami: nie
mamy dwóch takich samych postaci. Każdy jest inny, ma inne doświadczenia,
zalety i wady, mocne i słabe strony. Prowadzone śledztwo pomaga lepiej poznać
historię każdego. Przeszłość jest tu podsuwana w formie opowiadania o sobie i
innych.
Wielkim plusem jest to, że w książce nie znajdziemy
opisów zbrodni. Jest tylko denat i całe grono osób, które miały motywy. Do tego
żywy język, spora dawka humoru, ciągłe utrzymywanie napięcia przez dawkowanie
kolejnych faktów, czyli mamy do czynienia z powieścią napisaną w stylu dawnych
kryminałów i powieści detektywistycznych.
Mnie taka forma kryminału zupełnie nie przekonuje, ale każdy ma swój gust:)
OdpowiedzUsuń