Jarosław Błahy, Rzeźnik z Niebuszewa, Szczecin, Bezrzecze „Forma”, „DK 13muz” 2019
Każde miasto kryje w sobie mroczne legendy,
każde ma swojego rzeźnika i miejsce, w którym handlował on ludzkim mięsem, ale nie
w każdym miejska legenda jest tak bardzo wpisana w historię miasta jak w
powojennym Szczecinie.
„W pierwszych latach po wojnie Szczecin jest
najniebezpieczniejszym miastem w Polsce, prawie każdego dnia dochodzi do
napadów z bronią w ręku. Spotkać tu można sowieckich dezerterów, niemieckie
oddziały Werewolfu, polskich konspiratorów ukrywających się przed władzą
radziecką. Na przełomie lat 40. i 50. XX wieku szczecińska milicja prowadzi śledztwo
w sprawie brutalnych morderstw, nieuchwytny zabójca rozczłonkowuje swoje
ofiary, części ciał znajdowane są w różnych rejonach miasta (…)”.
Rok 1952. Szczecińscy milicjanci na prośbę
Józefa Jarosza dokonują kontroli u sąsiada Józefa Cyppka, książkowego Josepha Zippka,
gdzie znajdują ciało 20 letniej Ireny, żony zgłaszającego zaginięcie. Te
wydarzenia sprzed lat stają się osią opowieści o okrutnej ludzkiej naturze, o
drzemiącym w każdym z nas złu czekającym tylko na pretekst, aby wypełznąć z zakamarków
naszej świadomości, autodestrukcyjnej sile gotowej na niszczenie siebie i
innych, a wszystko pod dyktando wprawionych w kierowanie tłumów przewodników.
„Oni doskonale znają psychologię tłumu i tanie
chwyty marketingowe. W zarządzaniu nie ma miejsca na jakąkolwiek empatię. Nie trzeba
być psychopatą. Niekiedy wystarczy karta wędkarska. Uprawnienia rolnika. Hycla.
Prezesa firmy. Rakarza. Papieża. Prokuratora generalnego. Szmaty do podłóg,
czyli dziennikarza. Bądź posiadanie aktywnego immunitetu poselskiego.
Ewentualnie papierów ślusarza po podstawówce, które miał Joseph Zippeck, gdy
pracował w zajezdni tramwajowej MPK w Szczecinie. Zwykłego chama nie sposób
wyeliminować z życia małych mrówek Faraona w wielkich wieżowcach. (…) Każdy z
nas jest potencjalnym zabójcą. Rzeźnikiem z Niebuszewa”.
Potencjalność zła wyłania się z każdej
opowieści Jarosława Błahego zawartej w tomie „Rzeźnik z Niebuszewa”. Śmierć
czai się po kątach, aby zaatakować w najmniej spodziewanej chwili: kiedy pogoda
jest piękna, a przyroda zachęca do cieszenia się życiem. Lato nie chroni przed myślami
samobójczymi czy morderczymi zapędami. A tym bardziej jego końcówka, kiedy to w
mieszkaniu Josepha Zippka, wokół którego urosła sława pierwszego seryjnego
mordercy w powojennej Polsce, znaleziono poćwiartowane ciało młodej kobiety, która
osierociła kilkumiesięcznego synka.
"W pokoju na kanapie leżą zwłoki Ireny z
odciętą głową, rękami, nogami i wyciągniętymi wnętrznościami. Ręce i jedno udo
przy szafie. Wnętrzności w wiadrze pod oknem. W kuchni na zlewie, krzesłach i
drzwiach czerwone plamy- część nieudolnie pościerana. Na półce przy kaflowej
kuchni miska do połowy wypełniona czerwoną cieczą. Obok maszynka do mielenia
mięsa ze śladami mielenia. Na talerzach serce i wątroba ludzka. Na stole na
patelni niedojedzona jajecznica z jakimś tłuszczem. Obok chleb ze smalcem, sałatka
z pomidorów i kawałek surowego mięsa, chyba wołowego. Po mieszkaniu walały się
butelki po piwie i po wódce".
Lakoniczna notka policjanta i bardzo skromna
relacja lekarza prowadzącego sekcję zwłok była lakoniczna: "brak głowy -
nie wiadomo więc, co było bezpośrednią przyczyną śmierci". W trakcie
trwania oskarżony przyznał się do winy i wskazał miejsce, w którym pozbył się głowy.
Aby zmniejszyć zainteresowanie prasy wszystko potoczyło się błyskawicznie:
szybki proces, szybki wyrok i wydawałoby się, że to już koniec sprawy. Jednak to,
co tajemnicze, utajone, zakazane nęci najbardziej. Niedomówienia sprawiają, że
ludzie zaczynają fantazjować i tak rodzi się legenda miejska obrastająca w
kolejne brutalne opowieści o brutalnym psychopacie i kanibalu zwabiającym
ofiary do mieszkania, mordującym je i przerabiającym na wędliny. Niesamowite
historie sprawiają, że wydarzenia wydają się nieprawdopodobne. „Legenda miejska
ulega rozmaitym mutacjom, niektórzy uznają ją za wytwór chorej wyobraźni,
jednak Joseph Zippeck, Rzeźnik z Niebuszewa istniał naprawdę”.
Aurę nieprawdopodobieństwa podsyca fakt braku
akt milicyjnych na ten temat, a w archiwum sądowym znajdziemy cienką teczkę –
nieadekwatna do rozmiarów przypisywanych mu zbrodni. Ta niewielka ilość
informacji i sporo miejsca w miejskiej legendzie daje duże pole do popisu oraz refleksji
nad naturą ludzką. Jarosław Błahy, korzystając z dostępnych materiałów, tworzy opowieść
o różnych odcieniach zła. Widzimy tu bohatera wprawionego w zabijaniu,
doskonale znającego anatomię, z wprawą ćwiartującego ciało, co staje się
pretekstem do snucia opowieści o bohaterze wojennym mieszkającym w zakładzie
psychiatrycznym. Zamiast amputowanej nogi mamy tu amputowaną część twarzy po wojennych
doświadczeniach jednego z bohaterów. Osamotniony w czasie II wojny światowej morderca
przywędrował do Szczecina i tu poślubił Niemkę, która trafiła do więzienia za
stręczycielstwo.
W tych opowieściach ciągle powraca motyw
poćwiartowanych ciał i utajnionych akt. Wszystko w imię poprawności politycznej
mającej uchronić miasto przed niepokojami społecznych, o które nie było trudno
wśród ludności pamiętającej wojnę i okrucieństwo Niemców. Ze względu na
konieczność zadbania, aby jak najwięcej specjalistów obcej narodowości zostało
w mieście dbano o dobre relacje. Z tego powodu nie drążono tematu licznych
mordów tylko ograniczono się do skazania na podstawie jednego i szybkiego
zakończenia sprawy, wyciszenia jej wśród mieszkańców. Jednodniowy (wyjątkowo
szybki) proces zakończony karą śmierci i w ciągu dwóch miesięcy wykonaniem
wyroku. Jednak to, co bywa utajone zwykle zaczyna żyć własnym życiem. Z
miejskiego kanibala stał się seryjnym mordercą dostarczającym ludzkie mięso do punktów
sprzedaży, a w czasie wojny należącym do SS (co nie jest możliwe ze względu na
jego kalectwo). Nieuchronność śmierci i jej oczekiwanie, okrucieństwo i
nieprzyjmowanie winy przywodzą na myśl inne równie ważne i trudne lektury: wspomniany
w książce przez autora „Efekt Lucyfera” Philipa Zimbardo i „Zapadnię” Zbigniewa Kosiorowskiego. Nieuchronność
naszej destrukcyjnej siły sprawia, że z „Rzeźnika z Niebuszewa” przebija groza.
Obrazy ścian ze śladami krwi, serca i wątroby na talerzu, ludzkiego pędu ku
śmierci, szukania pretekstów do zabijania. Wszystko na skalę naszych osobistych
możliwości. I z tej perspektywy możności autor dekonstrukcyjnie patrzy na mit
Ameryki jako wybawicielki, która przybiera bardzo dobrze znaną nam trupią twarz
siejącą śmierć pod pretekstem szerzenia demokracji. Niebuszewo staje się
symbolicznym punktem wyjścia, w którym osobiste doświadczenia i zasłyszane
opowieści mieszają się ze sobą prowadząc do pouczających wniosków i zachęcenia
zachowania czujności wobec każdej propagandy, abyśmy nie stali się kolejnymi „Rzeźnikami
z Niebuszewa”. Metaforyczna bestia mocno osadzona w lokalnych opowieściach
staje się pretekstem do snucia opowieści o własnych autodestrukcyjnych zapędach.
„Człowiek to machina autodestrukcyjna, której
nie zawsze wystarczy do oddychania samoświadomość i autorefleksja”.
Jarosław Błahy w „Rzeźniku z Niebuszewa” w
zaskakujący sposób łączy pełną makabrycznych obrazów miejską legendę z
elementami autobiograficznymi mającymi znamiona spowiedzi, ale z dużym
dystansem do siebie i drzemiącego w każdym z nas potencjalnego zła
podkreślonego brutalnym, pełnym wulgaryzmów językiem. Takie spojrzenie na
zwierzęcą naturę człowieka, jego proste instynkty przywodzi na myśl prozę Marka
Hłaski i Marka Nowakowskiego, którzy w dosadny sposób wprowadzali czytelników w
świat ludzi z tzw. marginesu społecznego, peryferii wielkomiejskich, gdzie konflikt
z prawem był czymś powszednim. Ta codzienna brutalność u Jarosława Błahego
wykracza poza dialogi i z rozpędu staje się językiem, którym autor snuje opowieść
o mrocznej naturze każdego człowieka, jego zwierzęcości degradując wzniosłą
duchowość i dążenie do dobra i piękna:
„Otóż muszę przypomnieć tę anegdotę właśnie w
tej chwili, razu pewnego Bogdan, były bokser, który trenował u samego Feliksa
‘Papy’ Stamma, na imprezie z wódką w tle, w okamgnieniu zaplanował, iż puści
cichaczem bąka. W ukrytym wymiarze. W świecie równoległym. Nie wyszło. Stała
się rzecz straszliwa. Puścił kleksa, narobił w swoje rzeczywiste spodnie
uwerturę bigosu dość rzadkiej konsystencji. Ecce homo”. Człowiek odarty z tego,
co wzniosłe, namacalny, brzydki, śmierdzący, krzywdzący i podejrzany w czasie
zwyczajnych rozmów przy wódce:
„– Wiesz co, Jaruś, przyjacielu – rzekł razu
pewnego. – Zastanawiam się nad sensem życia. Człowiek zapierdala, robi mamonę,
stara się utrzymać rodzinę, a w końcu i tak ląduje w piachu i chuj z tego ma!
Chora ambicja
– Bogdan, nie mów spraw, które są oczywiste!
– Może pierdolę, ale jestem katolikiem i nie
wiem czy można, ale wierzę w reinkarnację. Czytałem o tym książkę.
– Teraz to żeś dokładnie przyjebał!”.
Wszystkie drogi prowadzą do konkluzji: w
człowieku jest tyle zła, ile zostanie usprawiedliwione. Mroczna korytarze
ludzkiej świadomości wypełzają na zewnątrz, jeśli tylko uchylimy im drzwi do
naszego świata, więc musimy się bardzo pilnować. O tym właśnie jest ostatni
esej pt. „P.S. Lustrianizm”, w którym podkreśla znaczenie autorefleksji i
krytycyzmu wobec napływających informacji mogących być punktem wyjścia do
ludobójstwa.
W książce Błahego zaczerpnięte z mowy marginesu
społecznego wulgaryzmy stanowiące swoistą narrację podkreślające klimat miejsca
i ludzi w nich żyjących zostały wymieszane z terminami z różnych dziedzin nauki
i kultury. Popularne powiedzonka lub teksty piosenek wymieszano z językiem
obscenicznym, przez co zyskujemy „brudny” obraz, co doskonale podsumowują słowa
pisarza:
„Taka jest właśnie nieświadomość jako język,
wolna od kłamstw kulturowych, od nalotu kamienia nazębnego, od brudu
moralności, od smrodu estetyki, od pedagogiki i modeli nauczania, od
paradontozy gnijących autorytetów, z którymi to pozostaje w odwiecznym
konflikcie. Podświadomość staje się świadomością ocalenia siebie. Biorąc pod
mikroskop względność czasu i przestrzeni, możemy stwierdzić, że dzięki
relatywizmowi dawno już ogłuchliśmy na determinację środowiska społecznego”.
Książka Jarosława Błahego to swoiste studium i
jednocześnie przestroga dla nas przed nami samymi i drzemiącymi w nas pokładami
zła. Brutalna opowieść ubrana w adekwatny język podkreślający przekaz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz