Muszę przyznać, że jakichś specjalnych
wspomnień z wakacji z lat dziecięcych niestety nie mam, ale te które mi utkwiły
w pamięci choć są zwyczajne, to ja postrzegam je jako cudowne i niezapomniane.
Wszystkie te ulotne chwile uważam za równie udane, beztroskie i wspaniałe, za
te które dały mi pewną wiedzę i uczyły doświadczać. Pamiętam, że nigdy nie
mogłam się doczekać wakacji. A gdy już ten czas nastąpił cieszyłam się każdym
dniem, każdą chwilą spędzoną z koleżankami, każdą wypożyczoną z biblioteki i
przeczytaną książką, każdą zabawą, spacerem z psem, wszystkim. Jako dziecko
miałam to szczęście, że jedna z moich babć mieszkała na wsi. Ponieważ od zawsze
miałam bujną wyobraźnię, tamto miejsce co roku było dla mnie na swój sposób tajemnicze
i każdego roku odkrywałam je na nowo, a teraz wspominam z rozrzewnieniem. Spytacie,
co najbardziej zapamiętałam z tamtych lat? Bardzo dużo.
Wakacje z dzieciństwa
to przepiękny widok zboża rozpościerającego się tak daleko, że z perspektywy
dziecka trudno mi było odgadnąć, gdzie się kończył. To zapach babcinych
piwonii, w ogródku, zapach polnych truskawek, jagód nazbieranych w lesie, potem
zapach przetworów w kuchni. Wreszcie zapach owocowego placka popijanego
kompotem. To również pyszne podpłomyki na podwieczorek i do tego mleko prosto
od krowy. To wspólne wędrówki do sklepu geesowskiego, gdzie czasami zabierała
mnie babcia i gdzie wydawało mi się, że jest mnóstwo skarbów. I pyszna oranżada
zarówno ta w płynie, ale również ta w proszku. Teraz dzieci takiej nie piją i
nie jedzą, bo by może im zaszkodziła. To niekończące ciepło z jednej strony wynikające
z letniej pogody, a z drugiej bijące od babci. W tamtym czasie miałam kilka
koleżanek i kolegów, którzy pochodzili z tej samej wioski co moja babcia.
Zawsze wspólnie się bawiliśmy, a pomysłów do zabaw nigdy nam nie brakowało.
Czasami pomagałam też w gospodarstwie i wdychałam zapach siana. Nigdy nie
narzekałam. Zawsze najtrudniej było odjeżdżać do domu, lecz może trochę łatwiej
z perspektywą powrotu za rok.
Inne wspomnienia to te z wakacyjnego miasta,
gdzie mieszkałam. Gdy byłam dzieckiem, mało kto jeździł na kolonie. Byłam na nich
chyba ze trzy razy, nad morzem, gdy trochę podrosłam. Przywoziłam stamtąd
bezcenne muszelki, bursztynki i piasek, który długo przetrzymywałam w swoich
skarbach i to tyle. Resztę czasu spędzałam w mieście. Ale i tak chyba wolałam
spędzać czas na osiedlu, przy trzepaku, skacząc w gumę, grając w klasy,
biegając za piłką, robiąc widoczki z polnych kwiatów i szkiełek. Pamiętam las
Puszczy Kozienickiej i czas spędzany na spacerach i wędrówkach. Nikt wtedy nie
myślał o kleszczach lub innych zagrożeniach. Świat był spokojniejszy. Obecnie
dzieci nie mają takiego szczęśliwego dzieciństwa. Nas nikt nie musiał
specjalnie pilnować. Sami się pilnowaliśmy. Nikt nie dzwonił i nie sprawdzał co
pięć minut, co robimy, gdzie się podziewamy, bo na szczęście nie było komórek.
Większość wakacji spędzałam z rówieśnikami na dworze, po środku prawdziwej
budowy, gdyż moje osiedle wciąż się rozrastało. Nikt nam nie kazał nosić kasków
na głowach i nie bał się, że może nam się coś stać. Nikt też nas nie
przywiązywał do laptopów, do smartfonów. Kto by nas utrzymał w jednym miejscu? Karą
był zakaz wychodzenia z domu, gdy się coś przeskrobało. Teraz pewnie byłaby to
nagroda. Cóż wszystko się pozmieniało, a dzieci nie są już takie szczęśliwe jak
my kiedyś. A może po prostu inaczej postrzegają szczęście?
Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum pisarki.
Piękne wspomnienia. I ja spędzałam wakacje u moich babć na wsi. Każda z nich była kochana. I mleko prosto od krowy, które piłam, by zrobić im radość. Każda z nich chciała mnie podtuczyć, bo byłam niejadkiem. I pomoc na polu. Łany zbóż, chabrów, kąkoli. Spanie na sianie itp, itd. A mieszkanie w bliku też miało uroki. I zabawy na podwórku. Skakanki, piłeczki... Ach, nie ma co wspominać, bo serce płacze za tamtymi latami.a
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń