Zdobywanie
nowych terenów w patriarchalnym/ szowinistycznym świecie to wysyłanie grupki
mężczyzn, którzy najadą, zgwałcą, podporządkują sobie miejscową ludność i ustawią
siebie w pozycji panów. Kiedy jednak mamy do czynienia z zaludnianiem terenów całkowicie
bezludnych takie rozwiązanie świadczyłoby o głupocie zdobywców. Wiadomo, że w
takich przypadkach potrzebne jest mieszane towarzystwo gotowe się rozmnażać. O
tym jednak możemy mówić tylko wtedy, kiedy chcemy podporządkować sobie przyrodę
na obszarach bliskich ludzkich siedzib. A co, kiedy w grę wchodzi inna planeta
i trzeba minimalizować koszty, optymalizować procesy? Naukowcy wysuwali wiele
pomysłów, które nasuwały pytanie: „Czy można zmuszać kogoś do współżycia w imię
zaludniania?” Miłośnicy patriarchatu powiedzą, że cel uświęca środki. Zresztą
cała historia męskich podbojów pokazuje, że krzywda ludzka nigdy nie miała
znaczenia, kiedy „dzielni” wojownicy obierali cel. To sprawia, że pojawia nam
się wizja określonej grupki osób wyruszającej w kosmos w celu zaludnienia.
Wydawało się, że skutecznym sposobem jest wysłanie dziewięciu kobiet i jednego
mężczyzny jako dawcy nasienia (niekoniecznie w czasie współżycia, bo mężczyzny
też nie chcemy gwałcić), ale… tu od razu odezwali się genetycy i zauważyli, że
byłaby zbyt mała różnorodność genetyczna. Wysunięto pomysł, że najlepiej wysłać
grupkę kobiet, dla której będą probówki od różnych dawców, co przy dziesięciu
kobietach i dobrze rozwijającej się ciąży oraz szczęśliwym rozwiązaniu daje dziesięcioro
dzieci z różnymi kodami genetycznymi. Po kilku latach kobietom podsyła się
kolejne probówki, dowozi kolejne kobiety, które dobrowolnie zgodziły się być
inkubatorami. I właśnie przez tę funkcję, czyli ograniczenie kobiety do roli
inkubatora (przypomnę, że feministki z takim postrzeganiem kobiet walczą)
sprawia, że projekt jest dość kontrowersyjny. Do tego ideałem byłoby, gdyby
każda kobieta była lekarzem z innej specjalizacji, aby miały większe szanse pomóc
sobie i dzieciom.
Prosta
optymalizacja wywołała wielki szum. Zadziwiające jest to, że nie w środowisku
feministek, ale szowinistów, którzy poczuli się pokrzywdzeni tym, że ich udział
w zaludnianiu zostałby sprowadzony do zapełnienia probówki. Sporo osób
stwierdza, że taka optymalizacja to stek bzdur, a zapomina, że przecież
wszędzie optymalizuje się procesy. Także w zaludnianiu terenów. Wiadomo, że 10
kobiet i 10 probówek plemników od różnych dawców szybciej przyczynią się do
wzrostu populacji niż 5 kobiet i 5 mężczyzn. Histeria "jak baby sobie
poradzą" albo „i kogo będą one skarżyły o alimenty” jest głupia, bo ile
bab radzi sobie bez facetów i alimentów od nich na Ziemi. I to dzięki prawu pisanemu
przez mężczyzn.
Inny
problem: jak one poradzą sobie bez seksu? Ciekawe kto z Was zastanawia się jak
na Ziemi kobiety sobie bez tego radzą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz