Wojciech Czaplewski, Książeczka rodzaju, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2018
„Książeczka rodzaju” Wojciecha Czaplewskiego niby taka
mała z setką przyjemnych do czytania tekstów, będących swoistymi wycinkami z
codzienności w miasteczku Z. i życia Kajetana, ale bardzo problematyczna, kiedy
chcemy o niej opowiedzieć, bo bogata w symbole, metafory, nawiązania. Już sam
tytuł sugeruje jej niewielkie rozmiary, małość i jednocześnie nawiązuje do
fragmentu najważniejszego tekstu w trzech religiach monogamicznych: pierwszej
księgi „Biblii” należącą do ksiąg historycznych zawierającą przyczynowo-skutkowy
opis wydarzeń. Ta zawierająca echa ważniejszych wydarzeń księga jest też bazą
do stworzenia moralności dla ludów, w których jest ona ważna. Czyli możemy
domyślić się, że padną tu pytania o dobro i zło, sens życia, sacrum i profanum,
kontakt z wiecznością i umiejętność wykorzystania chwili. Będzie też swoista
apokaliptyczność, jako nieuchronny gniew siły stwórczej. O ile o „Księdze
Rodzaju” łatwo opowiedzieć, ponieważ ma nie tylko prosty język, ale też i –
mimo alegoryczności – prostą fabułę to „Książeczka rodzaju” przysparza kłopoty,
ponieważ pozornie spokojna akcja jest wartka, naszpikowana wydarzeniami i przez
to rozmyta w dużej jej ilości, nawarstwiających się obrazów, podsuwanych
problemów i symbolice. Nie ma tu też jako takich początków. Obraz, który
wprowadza nas w świat Kajetana niepokoi. Jednak na pewne opisy możemy spojrzeć
jako na symboliczne początki kolejnych etapów, ciągłego umierania i odradzania
się, co może kojarzyć się z reinkarnacją. Tu jednak ma ona wymiar symbolicznego
umierania, poddawania się rytuałom „przejścia”. W pętli tych początków tkwi
symboliczny każdy pod postacią Kajetana prowadzonego przez ważne zdaniem narratora
wydarzenia.
Sama książka podzielona jest na trzy części czerpiące
z kultury chrześcijańskiej, greckiej i arabskiej: I. Moralitety, II. Algorytmy,
III. Dionizje. Sto utworów podzielonych na nierówne części zamyka tytułowy
utwór podsumowujący całość, opowiadający o mocy stwórczej Kajetana powołującego
do życia miasteczko Z. i będącego dla niego lustrem, w którym każdy może się
przejrzeć. Ta symbolika zwierciadła w całej książce pojawia się wielokrotnie, a
zakończenie pozwala nieco inaczej spojrzeć na kolejne części.
Pierwsza część „Książeczki rodzaju” nawiązuje do
ukształtowanego na przełomie średniowiecza i renesansu gatunku dramatycznego o
tematyce religijnej. Pokazywały one dzieje jednostki mogącej być symbolicznym Każdym
zmuszonym do wybierania między dobrem a złem, zbawieniem a potępieniem.
Stanowiący uosobienie każdego człowieka bohater wystawiony na próbę i rzucony
na pole walki sił dobra i zła musi podejmować decyzje, które w zależności od
wyboru zapewniały mu zbawienie bądź ogień piekielny. Idea czyśćca mimo swojej
trzywiekowej już żywotności ciągle jeszcze niepewnie przebijała się przez
teksty literackie mające nakłonić do określonej postawy i na swój sposób
kierować moralnością ludzi. Z tego powodu utwory roiły się od diabłów, demonów.
Zmagania Kajetana z „Książeczki rodzaju” z wyborami
mają szerszy wymiar, bo sięgają zwykłych, codziennych spraw i przeżyć, pozornie
nieistotnych, ale wpływających na innych czynów. Wszystko w myśl zasady „Przecież
każde działanie jest jak podpis pod nieprzeczytanym wyrokiem. A przecież nie ma
żadnych dowodów, rozprawa trwa”. I trwać musi, bo każda istota jest mordercą
zabijającym inne istnienia. Nawet niepozorny poranny ptaszek zajmuje się ciągłym
zabijaniem.
W miasteczku Z. wszystko działa zgodnie z planem i
zarządzeniem burmistrza. Każdy element życia jest nadzorowany, każda istota ma
swoje miejsce i cel. W tym świecie nie dzieje się nic bez przyczyny i nie ma
nikogo, kto nie miałby swojej przypisanej roli, z której czasami udaje się
bohaterom wyśliznąć, by czcić chwile. Życie ludzi w miasteczku toczy się wokół
rytuałów, obowiązków, przyzwyczajeń. Nawet zło jest tu uporządkowane, ma swoje
miejsce i czas, bo chaosu trzeba się wystrzegać. A mimo to są w nim odczuwalne
zgrzytania i ścierania przeciwnych wartości w naszym życiu.
Każdy utwór wchodzący do części „Moralitety” niepokoi
dekonstrukcją znanych motywów, przetwarzaniem symboli. Obrazy nasycone tym, co
znamy z kultury sprawiają, że zwyczajne, sielankowe wydarzenia urastają do
rangi metafor.
Kolejna część pozornie wydaje się być osadzona w tym,
co nam kojarzy się z matematyką i programowaniem. Algorytm to skończony ciąg
jasno zdefiniowanych czynności koniecznych do wykonania określonego rodzaju
zadań, sposób postępowania w określonych sytuacjach. Zadaniem algorytmu jest
przeprowadzenie ze stanu początkowego do oczekiwanego zakończenia. Wbrew
pozorom nasze życie pełne jest algorytmów: od przepisów kulinarnych, przez
drogi do określonych celów po wybory życiowe. Heurystyczne podejście do
algorytmu z jednej strony może dotyczyć moralności obowiązującej w danej kulturze,
a z drugiej może być wyborem najlepszych rozwiązań na podstawie osobistych
doświadczeń.
Bohater będący czasami narratorem oprowadza czytelnika
po swoich nawykach, codziennym zachowaniu, tworzeniu pozorów. Po Gofmanowsku
wciela się w różne rolach, pokazuje zakładane maski, odgrywa uprzejmą
obojętność, bierze udział w codziennym spektaklu życia, w którym widzimy tylko
to, co dzieje się na scenie. Na przedłużające się akty też jest skuteczny
przepis: cięcie brzytwą: zarówno fizyczną, jak i Ockhamowski lub Hanlonowską.
Wszystko ma tu swoją cykliczność, a przez to utarte rozwiązania wynikające z
namysłu nad tym, co już było. Nacisk na gotowe wzorce sprawia, że jednostka
jest tu postrzegana jak cząstki w zasadzie nieoznaczoności, czyli dość
przewidywalne w ich nieprzewidywalności.
Trzecia część – „Dionizje” – nawiązuje nazwą do
attyckiego święta w starożytnej Grecji na cześć Dionizosa, będącego bogiem
wina, które w ówczesnym świecie należało do najpopularniejszych napojów.
Niskoprocentowy alkohol dezynfekował wodę, rozplątywał języki, wywoływał radość
przeradzającą się w szaleńcze tańce kojarzące się też z początkami demokracji,
wyzwoleniem , odrzuceniem dawnych podziałów społecznych, które tylko pozornie
odeszły do lamusa. Taniec, śpiew, przelewające się wino i ofiara złożona bogu –
wokół tego toczyło się święto, które z czasem dało początek teatrowi –
swoistemu symbolowi greckiej demokracji: bardzo wybiórczej, bo wykluczającej
kobiety, dzieci i niewolników. Dionizje to tak naprawdę trzy rodzaje świąt: te
rozpoczynające nowy rok winny, w czasie których po raz pierwszy pito wino(Dionizje
Małe), te w czasie których proszono boga o urodzaj (Dionizje Duże) i kończące winobranie
(Oschoforia).
I w utworach Wojciecha Czaplewskiego pobrzękują
szklaneczki whisky, a ludzie rozłożeni z jedzeniem na trawnikach lub drogich
samochodach cieszą się chwilą. Ta część poświęcona jest różnego rodzaju świętom.
W miasteczku Z. wybrzmiewa muzyka, słychać śmiechy, tupoty nóg, szmery osób
oglądających rękodzieła, ofiary z dziewic i wszystkiego, co ludziom w
jakiejkolwiek kulturze mogło kojarzyć się ze świętowaniem.
Utwory Wojciecha Czaplewskiego przesiąknięte są bogatą
symboliką i niesamowitą ilością odwołań do ważnych tekstów kultury. Poza „Biblią”
(z naciskiem na „Księgę Rodzaju”) są tu nawiązania mitologii, do Dantego i jego
spaceru po piekielnych kręgach, jaskini Platona, spojrzenia na dobro i zło u
Akwinaty i wielu innych ważnych myślicieli. Ważnym motywem jest tu ciągła
powtarzalność dziejów, popełniane tych samych błędów przez ludzi żyjących w
różnych czasach zmuszonych do powtarzania sobie tych samych pytań, poszukiwania
swoich dróg. „Okrutni pytają, po co żyjemy. Śmieszni odpowiadają”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz