Etykiety

sobota, 1 czerwca 2019

Wojciech Czaplewski "Książeczka rodzaju"


Wojciech Czaplewski, Książeczka rodzaju, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2018
„Książeczka rodzaju” Wojciecha Czaplewskiego niby taka mała z setką przyjemnych do czytania tekstów, będących swoistymi wycinkami z codzienności w miasteczku Z. i życia Kajetana, ale bardzo problematyczna, kiedy chcemy o niej opowiedzieć, bo bogata w symbole, metafory, nawiązania. Już sam tytuł sugeruje jej niewielkie rozmiary, małość i jednocześnie nawiązuje do fragmentu najważniejszego tekstu w trzech religiach monogamicznych: pierwszej księgi „Biblii” należącą do ksiąg historycznych zawierającą przyczynowo-skutkowy opis wydarzeń. Ta zawierająca echa ważniejszych wydarzeń księga jest też bazą do stworzenia moralności dla ludów, w których jest ona ważna. Czyli możemy domyślić się, że padną tu pytania o dobro i zło, sens życia, sacrum i profanum, kontakt z wiecznością i umiejętność wykorzystania chwili. Będzie też swoista apokaliptyczność, jako nieuchronny gniew siły stwórczej. O ile o „Księdze Rodzaju” łatwo opowiedzieć, ponieważ ma nie tylko prosty język, ale też i – mimo alegoryczności – prostą fabułę to „Książeczka rodzaju” przysparza kłopoty, ponieważ pozornie spokojna akcja jest wartka, naszpikowana wydarzeniami i przez to rozmyta w dużej jej ilości, nawarstwiających się obrazów, podsuwanych problemów i symbolice. Nie ma tu też jako takich początków. Obraz, który wprowadza nas w świat Kajetana niepokoi. Jednak na pewne opisy możemy spojrzeć jako na symboliczne początki kolejnych etapów, ciągłego umierania i odradzania się, co może kojarzyć się z reinkarnacją. Tu jednak ma ona wymiar symbolicznego umierania, poddawania się rytuałom „przejścia”. W pętli tych początków tkwi symboliczny każdy pod postacią Kajetana prowadzonego przez ważne zdaniem narratora wydarzenia.
Sama książka podzielona jest na trzy części czerpiące z kultury chrześcijańskiej, greckiej i arabskiej: I. Moralitety, II. Algorytmy, III. Dionizje. Sto utworów podzielonych na nierówne części zamyka tytułowy utwór podsumowujący całość, opowiadający o mocy stwórczej Kajetana powołującego do życia miasteczko Z. i będącego dla niego lustrem, w którym każdy może się przejrzeć. Ta symbolika zwierciadła w całej książce pojawia się wielokrotnie, a zakończenie pozwala nieco inaczej spojrzeć na kolejne części.
Pierwsza część „Książeczki rodzaju” nawiązuje do ukształtowanego na przełomie średniowiecza i renesansu gatunku dramatycznego o tematyce religijnej. Pokazywały one dzieje jednostki mogącej być symbolicznym Każdym zmuszonym do wybierania między dobrem a złem, zbawieniem a potępieniem. Stanowiący uosobienie każdego człowieka bohater wystawiony na próbę i rzucony na pole walki sił dobra i zła musi podejmować decyzje, które w zależności od wyboru zapewniały mu zbawienie bądź ogień piekielny. Idea czyśćca mimo swojej trzywiekowej już żywotności ciągle jeszcze niepewnie przebijała się przez teksty literackie mające nakłonić do określonej postawy i na swój sposób kierować moralnością ludzi. Z tego powodu utwory roiły się od diabłów, demonów.
Zmagania Kajetana z „Książeczki rodzaju” z wyborami mają szerszy wymiar, bo sięgają zwykłych, codziennych spraw i przeżyć, pozornie nieistotnych, ale wpływających na innych czynów. Wszystko w myśl zasady „Przecież każde działanie jest jak podpis pod nieprzeczytanym wyrokiem. A przecież nie ma żadnych dowodów, rozprawa trwa”. I trwać musi, bo każda istota jest mordercą zabijającym inne istnienia. Nawet niepozorny poranny ptaszek zajmuje się ciągłym zabijaniem.
W miasteczku Z. wszystko działa zgodnie z planem i zarządzeniem burmistrza. Każdy element życia jest nadzorowany, każda istota ma swoje miejsce i cel. W tym świecie nie dzieje się nic bez przyczyny i nie ma nikogo, kto nie miałby swojej przypisanej roli, z której czasami udaje się bohaterom wyśliznąć, by czcić chwile. Życie ludzi w miasteczku toczy się wokół rytuałów, obowiązków, przyzwyczajeń. Nawet zło jest tu uporządkowane, ma swoje miejsce i czas, bo chaosu trzeba się wystrzegać. A mimo to są w nim odczuwalne zgrzytania i ścierania przeciwnych wartości w naszym życiu.
Każdy utwór wchodzący do części „Moralitety” niepokoi dekonstrukcją znanych motywów, przetwarzaniem symboli. Obrazy nasycone tym, co znamy z kultury sprawiają, że zwyczajne, sielankowe wydarzenia urastają do rangi metafor.
Kolejna część pozornie wydaje się być osadzona w tym, co nam kojarzy się z matematyką i programowaniem. Algorytm to skończony ciąg jasno zdefiniowanych czynności koniecznych do wykonania określonego rodzaju zadań, sposób postępowania w określonych sytuacjach. Zadaniem algorytmu jest przeprowadzenie ze stanu początkowego do oczekiwanego zakończenia. Wbrew pozorom nasze życie pełne jest algorytmów: od przepisów kulinarnych, przez drogi do określonych celów po wybory życiowe. Heurystyczne podejście do algorytmu z jednej strony może dotyczyć moralności obowiązującej w danej kulturze, a z drugiej może być wyborem najlepszych rozwiązań na podstawie osobistych doświadczeń.
Bohater będący czasami narratorem oprowadza czytelnika po swoich nawykach, codziennym zachowaniu, tworzeniu pozorów. Po Gofmanowsku wciela się w różne rolach, pokazuje zakładane maski, odgrywa uprzejmą obojętność, bierze udział w codziennym spektaklu życia, w którym widzimy tylko to, co dzieje się na scenie. Na przedłużające się akty też jest skuteczny przepis: cięcie brzytwą: zarówno fizyczną, jak i Ockhamowski lub Hanlonowską. Wszystko ma tu swoją cykliczność, a przez to utarte rozwiązania wynikające z namysłu nad tym, co już było. Nacisk na gotowe wzorce sprawia, że jednostka jest tu postrzegana jak cząstki w zasadzie nieoznaczoności, czyli dość przewidywalne w ich nieprzewidywalności.
Trzecia część – „Dionizje” – nawiązuje nazwą do attyckiego święta w starożytnej Grecji na cześć Dionizosa, będącego bogiem wina, które w ówczesnym świecie należało do najpopularniejszych napojów. Niskoprocentowy alkohol dezynfekował wodę, rozplątywał języki, wywoływał radość przeradzającą się w szaleńcze tańce kojarzące się też z początkami demokracji, wyzwoleniem , odrzuceniem dawnych podziałów społecznych, które tylko pozornie odeszły do lamusa. Taniec, śpiew, przelewające się wino i ofiara złożona bogu – wokół tego toczyło się święto, które z czasem dało początek teatrowi – swoistemu symbolowi greckiej demokracji: bardzo wybiórczej, bo wykluczającej kobiety, dzieci i niewolników. Dionizje to tak naprawdę trzy rodzaje świąt: te rozpoczynające nowy rok winny, w czasie których po raz pierwszy pito wino(Dionizje Małe), te w czasie których proszono boga o urodzaj (Dionizje Duże) i kończące winobranie (Oschoforia).
I w utworach Wojciecha Czaplewskiego pobrzękują szklaneczki whisky, a ludzie rozłożeni z jedzeniem na trawnikach lub drogich samochodach cieszą się chwilą. Ta część poświęcona jest różnego rodzaju świętom. W miasteczku Z. wybrzmiewa muzyka, słychać śmiechy, tupoty nóg, szmery osób oglądających rękodzieła, ofiary z dziewic i wszystkiego, co ludziom w jakiejkolwiek kulturze mogło kojarzyć się ze świętowaniem.
Utwory Wojciecha Czaplewskiego przesiąknięte są bogatą symboliką i niesamowitą ilością odwołań do ważnych tekstów kultury. Poza „Biblią” (z naciskiem na „Księgę Rodzaju”) są tu nawiązania mitologii, do Dantego i jego spaceru po piekielnych kręgach, jaskini Platona, spojrzenia na dobro i zło u Akwinaty i wielu innych ważnych myślicieli. Ważnym motywem jest tu ciągła powtarzalność dziejów, popełniane tych samych błędów przez ludzi żyjących w różnych czasach zmuszonych do powtarzania sobie tych samych pytań, poszukiwania swoich dróg. „Okrutni pytają, po co żyjemy. Śmieszni odpowiadają”









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz