Ola od
zawsze kochała zwierzęta. Na spacerach lgnęła do psów, kotów, kaczek i
zaskrońców czy żab. Te ostatnie spotykała w lesie. Do dziś mam przed oczami
scenę, kiedy Ola pobiegła w krzaki i wyjęła z nich dwa węże… Były to kopulujące
zaskrońce… Albo jeśli nie zdążyłam zareagować podbiegała do namierzonego na
ulicy pieska i go przytulała. Głaskanie kurek, kaczek, gołębi, królików
sprawiało jej dużą radość. Bardzo długo tylko widok gołębi potrafił ją
uaktywnić i przekonać do zjedzenia chociaż bułki. A jak już zjadła bułkę to i
coś jeszcze dało się przemycić. Na spacerach chętnie brała też napotkane koty
na kolana. Nawet udało nam się oswoić kilka dzikich, których właściciele byli
przekonani, że ich zwierzak toleruje ludzi z odległości ponad 2 metrów (i to
bez epidemiologicznych zagrożeń!). Ola swoją cierpliwością i jakąś taką aurą
potrafiła zdziałać cuda.
W
końcu musiało do tego dojść i w naszym życiu pojawił się pies – nieodłączny Oli
czworonożny przyjaciel odprowadzający ją do przedszkola, odbierający stamtąd,
zaprowadzający na terapie i jeżdżący na wycieczki, spacerujący. Towarzyszy Oli
już od pięciu lat. Decyzja o posiadaniu psa nie była łatwa. Z córką pracowało się
niesamowicie trudno (mam porównanie z innymi dziećmi, z którymi miałam okazję
pracować zawodowo), dlatego wizja zwierzaka w naszym domu mnie przerażała. Miałam
długaśną listę przeciw łącznie z „wszystko będzie na mojej głowie” po „jak sam
zajmiesz się codziennym wyprowadzaniem to proszę bardzo, ale mnie w to nie
mieszaj, bo jestem zmęczona” i „zwierzak to dużo brudu”. Myślę, że byłam jednym
z tych rodziców, którzy robią wszystko, żeby żaden zwierzak nie zakłócał codzienności.
Bo nie ma co ukrywać, ale mnogość obowiązków oraz kosztów związanych z posiadaniem
pupila nie jest mała. Nie ma jednak kontrargumentu do wyłączającego się dziecka,
które nawiązuje uaktywnia się na widok czworonoga.
Pewnego
wiosennego dnia byłam z Olą na spacerze i mijałyśmy blok, do którego wchodzi
się po schodach. Szczeniaka wyprowadzała dziewczynka. Maluch stanął i wpatrzył
się w Olę, a ona w niego. Patrzyli na siebie jak zaczarowani, więc spytałam,
czy Ola mogłaby pogłaskać pieska. Dziewczynka się zgodziła, a później
dowiedziałam się, że piesek jest do oddania. „To ja go chcę” – powiedziałam bez
zastanawiania się. Ustaliłam, że przyjdę następnego dnia, bo dzieciaki chcą się
jeszcze ze szczeniaczkiem pożegnać. Z perspektywy czasu wiem, że to była
najlepsza decyzja. Tutuś pomagał mi w największych kryzysach. Nim jednak
potrafił to zrobić musiał przejść intensywne szkolenie. Codziennie po posłaniu
córki do przedszkola przez cztery godziny dziennie intensywnie z nim pracowałam.
Był pojętny, szybko się uczył, łagodny, ale wszystkiego musiał się nauczyć
wyczuwać Oli ataki, przytulać się do niej całym ciałem, kiedy Ola tego
potrzebowała i jeździć na spacery. Pomagał mi także w uczeniu Oli korzystania z
toalety. Na spacerach pomaga mi uaktywnić odpływającą kruszynkę. Jego bieg
przez las skutecznie zachęca jego małą przyjaciółkę do biegania, tarzania się w
liściach, obsypywaniu liśćmi. Odpowiedni rozmiar (nieplanowany, bo jego matka
jest mniejsza) sprawił, że niejednokrotnie pomógł mi zatrzymać Olę pędzącą
chodnikiem. Kiedy była mniejsza miała wiele momentów niekontrolowanego biegu.
Nie reagowała wówczas na nic. Wołanie nie pomagało. Pies zastawiający drogę był
niezawodny. W wielkich kryzysach nic tak nie wyciszało córki jak wspólne kąpiele
z psem. Masowanie mokrych włosów (też taki piękny przypadek), przytulanie
mokrego psa pozwalało na dostarczenie wielu potrzebnych bodźców sensorycznych.
Do tego tulenie w czasie zasypiania i czytania, ganianie po domu za psem,
rzucanie mu piłeczek, malowanie farbami plakatowymi, wspólne posiłki (zwłaszcza
na spacerze) oraz karmienie sprawiły, że Ola stała się bardziej otwarta na kontakt
fizyczny z innymi osobami, a nie tylko ze mną.
W
ubiegłym roku dołączył kot. I to też bardzo długo podejmowana decyzja.
Odwiedziłam dziesiątki znajomych. Ola chciała kota, ale nie te, które widziała.
Zaakceptowała malutką kotkę należącą do mamy poetki, z którą wydała książkę. I
w ten sposób powiększyła nam się rodzina. Ola doświadcza nowych bodźców, uczy
się większej delikatności, bo o ile pies znosi cierpliwe wszelkie humory, krzyki
to kot jest bardzo wrażliwy i to sprawia, że Ola zaczyna się bardziej
kontrolować. Kot pomógł też psu, ponieważ ciągła praca z niepełnosprawnym
dzieckiem to też obciążenie psychiczne dla niego. Nocne krzyki, szamotanie się,
spacery sprawiły, że znikała u niego radość życia. Zaczął zachowywać się jak
przepracowany człowiek. Teraz wróciła mu szczenięca radość i na nowo chętniej
nawiązuje kontakt z Olą, wchodzi z nią w interakcje.
Jeśli
tylko macie taką możliwość to naprawdę zachęcam do takiej formy terapii.
Pozwala ona aktywizować dziecko, uczy odpowiedzialności. Moja córka wie, że psa
trzeba nakarmić, wyprowadzić na spacer, posprzątać po nim, umyć go, zapewnić mu
ciepły kocyk, przytulić, wyczesać. I te nawyki przeniosła na kota. Robiąc
zakupy pamięta o swoich pupilach.
Istnieje
wiele uprzedzeń dotyczących tego, jaki pies lub kot jest dobry do terapii.
Powstała lista ras wśród których przeszkolone złote rentievery, labradory czy
labradooly wśród psów osiągają zawrotne ceny. Prawda jest jednak taka, że
bardzo dużo zależy od właściciela i tresera. Najlepiej jeśli sami jesteśmy
dobrymi behawiorystami i potrafimy na bieżąco korygować zachowania psa, bo
nawet najlepiej przeszkolony zwierzak, ale źle prowadzony zacznie się źle
zachowywać, a ważne jest, aby zwierzak ciągle miał określone relacje z dzieckiem
i był całkowicie pozbawiony agresywnych zachowań. Aby tego dokonać trzeba
ciągle obserwować i pracować z psem czy kotem, bo kota dotyczą te same zasady.
Musi na polecenie potrafić przyjść i przytulić się, podać łapę, usiąść czy
bawić się w berka lub przynosić piłeczki. Jeśli jest taki duet jak w naszym
domu te zabawy są urozmaicone droczeniem się zwierzaków ze sobą: czasami
trącają się łapami, nosami, przepychają zabierając sobie koc czy wpychając się
na kolana.
Decydując
się na zwierzaka pamiętajcie, że najłatwiej uczy się młode zwierzęta. Skrzywdzonego
kilkulatka trudno pokierować tak, aby potrafił pracować z dzieckiem z autyzmem,
ponieważ jest to zajęcie ekstremalnie trudne. Za to wynagradzajcie swoje
czworonogi zabierając je na długie wyprawy i pozwalając im się wybiegać w
towarzystwie dziecka, a na pewno odwdzięczą Wam się oddaniem podopiecznym.
Jeśli
nie macie możliwości posiadania psa czy kota być może chomik lub świnka morska
pomoże dziecku w pracy nad odpowiedzialnością, opieką nad zwierzakami.
Pamiętajcie, żeby nie brać małych zwierząt, jeśli dziecko nie kontroluje
uścisku. Może się to dla takich maleństw źle skończyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz