Bardzo ważna rzecz, której nie nauczono większości
ludzi w czasie edukacji to nagradzanie się. Dobre oceny za zdobycie wiedzy to
tylko coś w stylu: „Ufff, nie dostałam złej oceny”. I ciągłe tworzenie się
kolejnych wymagań. W procesie edukacyjnym istniejącym w obecnej formie nigdy
nie możemy powiedzieć sobie: teraz zasłużyłem na nagrodę. No chyba, że jesteśmy
wybitni to dostajemy nagrody. One jednak często nie są naszymi wymarzonymi
nagrodami. Ja każdego roku dostawałam lektury na przyszły rok, a wszystko za dobre
świadectwo. Lektury dostępne w bibliotece... Będąc nauczycielką kazałabym
dziecku powiedzieć, co uważa za nagrodę za swoje wysiłki. I uważam, że każde
dziecko zasłużyło na docenienie, a nie tylko ci wzorowi uczniowie. To, że ktoś
ma słabe oceny nie świadczy o tym, że pracował mniej tylko, że po prostu
trudniej przychodzi mu przetwarzanie informacji, ma gorsze warunki do nauki czy
określony sposób nauki nie motywuje do pracy. W obecnym systemie nauczania nie
patrzymy na to, a całość można podsumować stwierdzeniem, że dzieci są karane
złymi ocenami na świadectwie. Zapomina się, że przecież wszyscy uczniowie w
miarę możliwości starają się (chociaż dorosłym może wydawać się inaczej):
chodzą do szkoły, w granicach swoich możliwości słuchają tego, co mają do
powiedzenia nauczyciele, co przemycają autorzy podręczników (dla etyków pełno
szkodliwych treści) i tak przez kilka miesięcy, po kilka godzin dziennie. Nie
ma się co dziwić, że niektórzy dorośli niechętnie wracają do szkolnych murów i nie
chcą rozwijać swoich kompetencji, a przecież nie ma nic wspanialszego niż
kształcenie ukierunkowane, zgodne z naszymi zainteresowaniami, poszerzające
nasze horyzonty i pozwalające nam na większą niezależność finansową oraz psychiczną.
W idealnych warunkach powinniśmy ciągle się uczyć, uczestniczyć w zajęciach nas
rozwijających i czytać. Niestety system oceniania oparty na karze (jeśli się
nie dość dobrze nauczysz to jedynka i zagrożenie powtarzania klasy) sprawia, że
wiele osób z ulgą opuszcza szkolne mury. Miałam niesamowicie duże szczęście, że
swoją edukację zaczęłam pozytywnie (wspomniane nagrody książkowe). Właśnie to
złe dobranie nagród sprawiło, że ja w życiu dorosłym nie potrafiłam się nagradzać.
Nagradzanie siebie jest niesamowicie ważnym elementem życia. Niektórzy stwierdzą,
że to problem pierwszego świata i że nie powinniśmy za dużo marudzić, bo inni
mają gorzej, bo nie mają, co jeść, że myślenie o tym jak sprawić sobie
przyjemność nie powinno nam zaprzątać głowy, bo powinniśmy się umartwiać dla
dobra naszych dusz. Uważam jednak, że każdy ma prawo do zrobienia czegoś dla
siebie. Każdy ma prawo czuć się dobrze, kupić sobie coś, co sprawi mu przyjemność,
dążyć do posiadania czegoś. I nie ma w tym nic z egoizmu, ponieważ szczęśliwi
ludzie są wydajniejsi i mogą zrobić dużo więcej dobrego niż wiecznie
nieszczęśliwi i zadręczeni.
Kiedy urodziłam dziecko mój świat był
nastawiony na moje maleństwo. Nie chciałam nawet prezentu na gwiazdkę, bo
chciałam coś, co uszczęśliwi Olkę. Po diagnozie jedynym prezentem, jaki
chciałam to „pełnosprawne dziecko”. Bardzo dużo czasu zajęło mi uświadomienie
sobie, że muszę myśleć też o sobie, że muszę mieć czas dla siebie, muszę się
nagradzać, znajdować przyjemność w codzienności. Nagradzanie siebie i dziecka
za każdy mały kroczek to bardzo ważny element uczenia niepełnosprawnej pociechy
samodzielności. I to wcale nie musi być nagroda, którą chcieliśmy przed
rozpoczęciem pracy, bo to, co sprawia nam przyjemność ciągle się zmienia.
Jednego dnia może nam zrobić dzień zjedzenie popcornu, a innego spacer do lasu,
a jeszcze jednego opchanie się lodami, a kolejnego przespacerowanie całego
miasta, możliwość posadzenia kwiatów, wtarcia w siebie pięknie pachnący balsam
czy po prostu wypicia cappuccino z dużą ilością bitej śmietany. Po zakończonej
pracy warto pomyśleć sobie, co zrobimy, żeby było nam dobrze. Może być to
godzina patrzenia w sufit, godzina siedzenia w wannie. Liczy się podejście:
zamiast odkładać przyjemności, bo przecież jeszcze niczego wielkiego nie
dokonaliśmy sprawiajmy sobie małe przyjemności każdego dnia. Zapewniam Was, że
wtedy i Wy-rodzice będziecie szczęśliwsi i dzieci będą chętniej pracować, bo
zawsze gdzieś na horyzoncie będą miały nagrodę. I to taką w zasięgu ręki, a nie
taką jak ja miałam w dzieciństwie: po kilku latach oszczędzania mogłam kupić
sobie łyżworolki. Na współkę z bratem, bo razem nam na nie starczyło pieniędzy.
On jednak marzył o innej nagrodzie: deskorolce, a musiał uznać łyżworolki za
nagrodę za wieloletnie oszczędzanie pieniędzy z prezentów i różnych „wynagrodzeń”.
Nagroda musi być taka, jaką chcemy, jakie chce dziecko w danym momencie i musi
być to tylko jego nagroda. Jeśli zechce się nią podzielić to świetnie. Jeśli
nie to też dobrze, bo to jego rzecz, czas, jedzenie czy cokolwiek innego.
Nagradzam Olę za każdym razem, kiedy dąży do
samodzielności, bo niesamodzielność dorosłego człowieka kosztuje rocznie ponad
osiemdziesiąt tysięcy rocznie. Jeśli zakładam, że Ola żyłaby dziesięć lat dłużej
od nas potrzebowałaby ośmiuset tysięcy złotych! I to pod warunkiem, że ceny usług,
by nie rosły, a inflacja nie istniała. Warto o tym pamiętać mówiąc, że nasze
dziecko nie potrafi czy nie może nauczyć się prania, mycia podług, wkładania
naczyń do zmywarki, mycia okien. Z takich obowiązków możecie zrobić wspólną
zabawę. Zapewniam Was, że nawet roczny maluch potrafi wrzucić rzeczy do pralki
i pokręcić pokrętłem, zamknąć drzwiczki pralki, a później z fascynacją będzie
obserwować ja pranie się kręci (dzieci mają w sobie coś z kotów). Wieszanie
prania, zabawy z klamerkami, a później układanie w szafie. Mycie podłóg w
dwójkę? To też nie problem. W moim domu od czasu skończenia przez Olę trzech
lat są dwa mopy: jednym ja myję podłogę, drugim Ola. I co z tego, że przemoczone
panele trzeba było wymienić. Grunt, że dziecko wie, na czym polega umycie podłóg.
Do tego nie ma fajniejszej zabawy niż ryzowanie wzorów na zakurzonej półce,
pryskanie płynem okien i rysowanie paluszkami wzorków, a później ścieranie.
Sadzenie kwiatków i podlewanie ich to wspaniałe zajęcie pozwalające na
przelewaniu wody (nie znam dziecka, które nie lubi rozlewać wodę). O domowych
obowiązkach można pisać tak w nieskończoność. Ważna zasada: robimy to z
dzieckiem i cieszymy się z każdego przejawu samodzielności. Po skończonej pracy
siadamy i pytamy się, na co ma ochotę w nagrodę za świetną pracę.
My uwielbiamy się rozpieszczać, bo wiem, że
rozpieszczanie sprawia, że Ola lepiej pracuje na terapii, jest aktywniejsza ze
mną. Kiedy odbieram Olę z przedszkola mówię: "Chodź kupimy sobie do
zjedzenia co tylko zechcemy" (i tak Ola nie ma niesamowitych oczekiwań, bo
wie, że każdej jej życzenie zostanie spełnione), a później jedząc pędzimy na
terapię, gdzie roześmiana i pozytywnie nastawiona do świata Ola pracuje dużo
efektywniej.
Dziś Ola jako nagrodę zażyczyła sobie bitą
śmietanę, trzy marchewki, kiszoną kapustę, gruszkę i piosenki po francusku o
"lapaa" (króliczku), loda, podlewanie kwiatków, a ja po paru
naprawach zaserwowałam sobie czas z książką i kawę z bitą śmietaną. Pies i kot
też jest nagradzany za trudne warunki pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz