Dziś opowiem Wam bajkę o rodzicach dzieci niepełnosprawnych. Temat
bardzo delikatny i drażliwy, bo z jednej strony chcemy pokazać trudy,
powiedzieć o bohaterstwie, a z drugiej chcemy też mówić prawdę.
Opiekowanie się pociechą, która ma masę potrzeb i często nawet nie
potrafi wyrazić pozytywnych emocji czy okazać miłości bardzo zaburza
ludzi. Wiem to po sobie. Mają oni wtedy wrażenie, że ciągle są nie dość
dobrzy, że mogliby zrobić coś więcej i lepiej, bo wiadomo, że
niepełnosprawność musi się z czegoś brać i przez wiele dziesiątek lat (a
może i wieków) rodziców (z naciskiem na matki) obwiniano za
niepełnosprawność dzieci. Jego życie toczy się wokół ciągłego
analizowania, obserwowania, zastanawiania, co dalej. Taki rodzic
postawiony pod społecznym murem ma dwie ścieżki: olewa i rzuca wszystko
(prawie 90% alimenciarzy to rodzice niepełnosprawnych dzieci - tak
twierdzą pracownicy UŁ) albo robi wszystko, aby uzdrowić dziecko.
Pierwszy rodzic jest traktowany przez społeczeństwo z pobłażaniem (przez
to tak wiele wśród nich alimenciarzy). Natomiast ten drugi jest
upierdliwy i z czasem nabiera dystansu, zaczyna zdawać sobie sprawę, że
nie każdej metody uleczania trzeba próbować, ale na początku jest jak
ćma lecąca do lampy (albo raczej ogniska). Ten rodzic podążający drugą
drogą przez jakiś czas cierpi na coś, co możemy nazwać osobowością
psychopatyczną: jest impulsywny, egoistyczny i nieempatyczny, a wszystko
w trosce o dziecko. Znawcy tematu (psycholodzy) nazywają to nieco
inaczej, ale myślę, że to najlepiej opisuje dążenia rodziców dzieci
niepełnosprawnych. A wiem to, bo obserwowałam siebie i czytałam mądre
psychologiczne książki na temat etapów "żałoby" jaką przeżywają rodzice
dzieci, u których zdiagnozowano niepełnosprawność.
Pewnego dnia rozmawiałam ze znajomą na temat naszej walki, tego, że próbujemy wszystkiego i koleżanka zadała mi pytanie:
-Serio jesteś gotowa na wszystko?
-Tak.
-A gdyby ci ktoś powiedział, że wystarczyłoby zabić jakiegoś człowieka i twoje dziecko będzie zdrowe?
-Jeśli przedstawiłby solidne dowody naukowe to nie wahałabym się ani chwili - troszkę przerysowałam swoją desperację.
Oczywiście nie muszę Wam mówić, że straciłam wtedy znajomą. Nie, nie zabiłam jej. Ona ze strachu zaczęła mnie unikać. Tak na wszelki wypadek, gdybym znalazła wystarczające dowody naukowe.
Później oczywiście przychodzi czas dystansu i takiego cynicznego spojrzenia na siebie (jak w moim przypadku dziś) i podśmiewania się z miny znajomej, która usłyszała, że w imię walki o dziecko gotowa jesteś na radykalne kroki. #niepełnosprawność #walka #opowiemWamBajkę
Pewnego dnia rozmawiałam ze znajomą na temat naszej walki, tego, że próbujemy wszystkiego i koleżanka zadała mi pytanie:
-Serio jesteś gotowa na wszystko?
-Tak.
-A gdyby ci ktoś powiedział, że wystarczyłoby zabić jakiegoś człowieka i twoje dziecko będzie zdrowe?
-Jeśli przedstawiłby solidne dowody naukowe to nie wahałabym się ani chwili - troszkę przerysowałam swoją desperację.
Oczywiście nie muszę Wam mówić, że straciłam wtedy znajomą. Nie, nie zabiłam jej. Ona ze strachu zaczęła mnie unikać. Tak na wszelki wypadek, gdybym znalazła wystarczające dowody naukowe.
Później oczywiście przychodzi czas dystansu i takiego cynicznego spojrzenia na siebie (jak w moim przypadku dziś) i podśmiewania się z miny znajomej, która usłyszała, że w imię walki o dziecko gotowa jesteś na radykalne kroki. #niepełnosprawność #walka #opowiemWamBajkę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz