Etykiety

sobota, 25 stycznia 2014

studentów leczyć się nie opłaca

Ponad trzy lata temu moje przeziębienie ciągnęło się jak smród za wojskiem. W międzyczasie zdążyła się pochorować też koleżanka ze studiów (sympatyczna dziewczyna kilka lat młodsza ode mnie). Zapisałyśmy się w tym samym terminie do lekarza, żeby sobie przy okazji poplotkować, potowarzyszyć. Ona jest spoza miasta i w dodatku z innego województwa. Niezarejestrowana do przychodni, więc czekało ją jeszcze zapisanie się, wybór lekarza, a później umówiona wizyta.
Administracja, rejestracja i inne sprawy znajdowały się na parterze budynku, więc nie trzeba było biegać. Kiedy weszłyśmy do przychodni kolejka do okienka wydawała się nie mieć końca. Ja osłabiona po chorobie, ona chora. Stałyśmy na zmianę. W końcu udało nam się dobić do „czarującej” pani w okienku.
Dziewczyna podała wypełnioną deklarację, potrzebne dokumenty (rodziców miała po jakimś wypadku na rentach inwalidzkich, a jako studentka pracowała na umowę zlecenie, więc sama nie miała ubezpieczenia): ksera legitymacji rencisty i ostatnich odcinków renty i jakiś świstek potwierdzający, że jest ubezpieczona. Pani w okienku poprawiła okulary, skrzywiła się i stwierdziła, że nie przyjmuje i nie zapisuje dziś dodatkowych pacjentów, bo lekarz się rozchorował i zostało tylko dwóch. Po czym dodała: „Poza tym pani jest studentką. Nam się nie opłaca”.
Zaczęłyśmy coś tam tłumaczyć jej o przysiędze Hipokratesa, że tam nie ma nic o opłacaniu się. Pani poradziła nam, aby iść do pobliskiej przychodni. Ja sprawdziłam jak tam moja kolejka do lekarza. Okazało się, że znowu kolejki się nałożyły i jeszcze z godzinkę muszę czekać, więc poszłyśmy do przychodni, w której koleżanka już kiedyś była zapisana, ale kilka lat temu i z jakiś powodów musiała przepisać się do lekarza w swoim mieście.
Pani w rejestracji kazała nam poczekać i spytać się o zgodę lekarza. Po kilkunastu minutach wyszła z gabinetu pacjentka a za nią lekarz. Koleżanka pokazała dokumenty i spytała się czy lekarz ją przyjmie. Mówiła mu, że kilka lat temu była zapisana do przychodni. On kazał poczekać. Sprawdził w komputerze, że faktycznie mają ją w danych, ale nie ma kartoteki, bo się przepisała. Prosiła, aby móc się zapisać do przychodni. Lekarz zaczął tłumaczyć, że jemu studentów przyjmować się nie opłaca, bo oni dziś w jednej przychodni, jutro w innej. Tłumaczenie koleżanki, że potrzebuje jednorazowej wizyty, a byłaby zapisana przynajmniej rok, nie pomogło.
Lekarz zaproponował jej wizytę prywatną, za którą skasował sto złotych! Dla studentki, która pracuje, aby mieć od pierwszego do pierwszego to wcale nie mała kwota. Gdyby to były pieniądze z stypendium socjalnego pewnie mniej, by ją zabolało, ale takich pieniędzy nie dostanie, bo jako pracująca studentka o kilkanaście złotych przekracza dochód na osobę w rodzinie, a bez pracy nie miałaby za co żyć. Czasami mam wrażenie, że w przysiędze Hipokratesa znajdujemy słowa: „i obiecuję leczyć tych, których się opłaca”.
Sytuacja od tamtego czasu się nie zmieniła. Wczoraj do lekarza próbowała się dobić moja inna młodsza studiująca koleżanka i scenariusz ten sam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz