„Nad
Wartą stada wróbli
pryskają spod moich stóp
Na brzegu Morza Czarnego
czaple niczym siwe sny piórowe
omijają mnie z daleka”
Bardzo dobrze widać tu łączenie dwóch przestrzeni i różnych czasów. Jedne
obrazy przywołują na myśl inne i prowadzą do kolejnych. Dalej przeskakujemy do
innego czasu, innych skojarzeń:
„Tylko koty z rzymskiej Agory
gdzie ziemia po ziemi
w ziemię coraz głębiej zapada
mrużą oczy pod moimi palcami
słuchając
jak mrok powietrza nas jasności
a jasność cieniom”
A następnie poetka przechodzi do innego wymiaru:
„Puchom wędrownym znad Zamku Anioła
który skrzydłami z kamienia
wplątany w lament czarnych mew
i kwitnącą śnieżycę gwiazd
cierpliwie budzi minione
nawijając na motek
z urn”
Pięknie te zabiegi widać w wierszu „Stół rodzinny”, w którym przedmiot ma
większą wartość niż niesie z sobą przedmiot. Jest czymś więcej niż „jedynie
suche drewno dębu/ z dwoma martwymi sękami”. Jest w nim magia i uważność, którą
dostrzegała w dzieciństwie, kiedy to nie śledziła ruchów rodziców tylko
poddawała się pędom wyobraźni. Gesty bliskich zawieszone nad magiczną
przestrzenią stołu były częścią codzienności i może właśnie owo zaklęcie
pomogło w zapamiętaniu ich i przywoływaniu ich jako obrazów bezpieczeństwa, rodzinnego
posiłku:
„Czy to dusza dębu porzucona?
Czu to ja po kryjomu (przed sobą)
uparcie biegam przez dziesięciolecia
w górę i w dół czasu
wierząc że on nas jeszcze kiedyś
ugości na białym obrusie”.
Sielskość, bliskość z naturą, obcowanie z otoczeniem, ciągłe głębokie
przeżywanie kontaktu z przedmiotami i świadomość świata – wszystko to łączy się
i przeplata czasami wyławiając brutalność życia, mordercze siły przyrody widoczne
w subtelny sposób w wierszu „Na gałęzistej drabinie”:
„Nie widzę go tylko słyszę
w splątanym zielonym nade mną
Czy jest duży piórowy
czy mały jak mój mały palec
i pełen lęku
na tej gałęzistej drabinie życia?
Czy wolny jak liść
zdąży usłyszeć
swój pierwszy i ostatni śpiew lipowy
Mruczy mu go już (z pamięci)
nasz czarny kot
ukryty w miodowej woni”.
Jest w jej poezji ciągłe obcowanie z naturą i zaznaczanie tej inspiracji: „między
jedną łąką a drugą wonią, między słowem a słowem” („Z liter i ziaren”).
Obcowanie z ogrodem, romantyczne dążenie do jedności z przyrodą, która ma różne
poziomy: fizyczny i duchowy. I właśnie dlatego dusza stołu powraca do niej po
latach tak samo jak wspomnienie dziecięcego płaszcza w wierszu „Płaszcz w
jodełkę”:
„Światy rzeczy zagubionych
tłuką się między ziemią a niebem
I nie o światło tu chodzi
które je wskrzesza i gasi na przemian
nie o pamięć
gdy bliscy nie zamykając drzwi za sobą
odchodzą na zawsze
jak drobne słowa wzięte w nawias
między piszącymi palcami
Wierzę, że ten świat umykający
nadal jest jak las w słońcu
łowny
i że potrafię w nim odnaleźć (choćby tylko we śnie)
mój wędrujący za mną
dziecięcy płaszcz – w
jodełkę”.
Jest też w wierszach Bogusławy Latawiec pewnego rodzaju łapanie chwili,
utrwalanie aktywności przyrody, skupienie na jej żywotności:
„Ptaki”
„Ptaki mi się nagle rozptasiły
w oczach i w pamięci – ponad miarę:
są przy ziarnach, koło chałup
przed płotami, za płotami
nieloty co dziobią, pieją, kwaczą, gęgają,
uciekając przed naszymi dłońmi, nożami
te co lecą w chmurach, żeglują,
rozwijając białe skrzydła nad morzami
co śpiewają, dzwonią, echa budzą w lasach
gniazda topią w szumie traw
i te, które oddychają światłem w gałęziach naszych wierszy
-etatowi handlarze piękna”.
Najwięcej jednak dzieje się w jej wierszach nocą. To właśnie sny są świetnym
sposobem na podróże w czasie, wędrówkę duszy do lat dzieciństwa:
„Wiaderko”
„Szelest suchego piasku sprzed dziesięcioleci
sypanego na dno mojego dziecięcego wiaderka
zadzwonił do mnie nocą
jak nagle pęknięta struna”.
W wierszach pojawiają się też motywy wędrówek. Razem z poetką odwiedzamy Rzym,
wędrujemy nad Morze Czarne, zaglądamy w rodzinne strony nad Wartę i w chodzi w
obszary filozofii, co najlepiej podkreśla w wierszu „Heralkit”:
„Pamięć jak korzeń wolno traci oddech
i łapczywie łowiąc tlen w zieleniach
gubi czas
ale nigdy nie zagnieździ skowronka po raz drugi
w tym samym gnieździe
i nie wydzwoni z wieży
tej samej godziny
bo wtedy całe mijanie
byłoby jedynie pędzącym za innymi snami
lotnym snem
bez biografii”.
Ponowne wchodzenie w te same wspomnienia jest może i ciągłym przeżywaniem ich
na nowo, ale za każdym nieco innym, bo okoliczności są odmienne, podmiot
liryczny też się zmienił. „Pierzchające ogrody” to swoiste zapiski tych
ulatniających się szybko obrazów. Są one ulotne jak teraźniejszość, bujne jak
wspomnienia wzbogacone przez kontakt z przyrodą. Każde spotkanie z wytworami
ludzi czy naturą jest pretekstem, aby od jednego obrazu pójść do kolejnego.
Skojarzenia są tu jak szybki nurt, który nie ma stałego biegu.
Zapraszam na stronę wydawcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz