„Zosia z ulicy Kociej” towarzyszy nam od kilku lat. Moja córka zaprzyjaźniła się z tą specyficzną rodziną, po której można spodziewać się najdziwniejszych rzeczy, czyli wychodzenia problemom naprzeciw i wprowadzaniu pomysłów w życie. Tak bardzo zaprzyjaźniłyśmy się z nimi, że nie mogłyśmy przejść obojętnie obok „Mani z ulicy OKciej”, czyli przygód Wierzbowskich i ich znajomych. Zosia wyrosła i nie ma czasu na wprowadzanie w codzienność bliskich, ale jej pałeczkę przejęła młodsza i bardzo pomysłowa siostra Mania słynąca ze swojego słowotwórstwa, więc świat z jej punktu widzenia pełen jest tych przekręconych kwiatków językowych. Za to już doroślejsza, samodzielniejsza chociaż nadal dziecinna i wpadająca na naprawdę zaskakujące pomysły.
Kiedy patrzymy na nasze dzieci zastanawiamy się, kiedy one nam tak szybko
urosły. Podobnie bywa z książkowymi bohaterami, którzy rosną razem z młodymi
czytelnikami. W naszym domu jedną z takich serii opowieści o bohaterkach,
których losy towarzyszą nam od kilku lat jest „Zosia z ulicy Kociej”.
Przeżyliśmy z nią pójście do szkoły, przerobiliśmy ospę w czasie wakacji,
odkryliśmy uroki zimy i wiosny, pochłonęły nas pierwsze zauroczenia, wielkie
remonty, udaliśmy się na majówkę, przerobiliśmy święta i narodziny dziecka. W
rodzinie Wierzbowskich zawsze dzieje się dużo. Czasami nie jest to łatwe do
zaakceptowania. Zwłaszcza, kiedy wchodzi się w tak zwany trudny wiek oraz
martwi się o rozpoczęcie roku szkolnego, w którym będzie się w innej klasie.
Zosia zawsze była dzieckiem bardzo mocno przeżywającym wszystko i to widać w
całej serii. Manie jest jej przeciwieństwem: idzie na żywioł. Mało tego: innym
też radzi takie podejście. Lubi wywoływać terapię szokową i czasami jest niezłą
manipulatorką, a wszystko przez to, że nie chce martwić dorosłych i jednoczenie
nie może powstrzymać swojej ciekawości.
„Mania z ulicy OKciej” to piękna kontynuacja tomów „Zosi z ulicy Kociej”. Mamy
tu dalszy ciąg wydarzeń z „Na wygnaniu” i „Dolce vita” . Na Kociej trwa remont,
więc po powrocie do szkoły dziewczynki mieszkają z babcią, a mama została na
wsi z najmłodszą latoroślą. Można powiedzieć, że rodzinka w rozsypce.
Oczywiście widują się w weekendy. Zwłaszcza, że nadal jest ciepło i można wręcz
stwierdzić, że trwa piękne lato.
„Mania z ulicy OKciej rusza na ratunek” to opowieść o ratowaniu przyrody. Mała
bohaterka jest zagorzałą obrończynią zwierząt. Zwłaszcza tych, z którymi w
pewien sposób zaprzyjaźniła się na ogródkach działkowych, gdzie nie można
trzymać zwierząt. Z tego powodu niektórzy mają kłopoty. Nim o nich się dowiemy
Mania pozna nową sąsiadkę, która ma kota na punkcie kota. Jest tak skupiona na
własnym zwierzaku, że wszystko jej przeszkadza i wszelkie znaki na niebie i
ziemi wskazują, że to od niej mogły zacząć się kłopoty działkowiczów. Mania
musi wkroczyć do akcji i uratować kury pani Broni. Pomysłowa dziewczynka
zabiera drób do mieszkania, w którym tuż za ścianą czuwa czujna sąsiadka gotowa
wezwać straż miejską, czy inne siły wsparcia, aby zapewnić ukochanemu kotu
spokój. W mieszkaniu babci Zelmer robi się ciekawie. Zwłaszcza, kiedy dołączą
kolejne zwierzaki.
Od pierwszej części serii książek „Zosia z ulicy Kociej” w życiu bohaterów
zaszło wiele zmian. Jedno, co się nie zmieniło to wielka dawka humoru,
pozytywne spojrzenie na świat, ciągłe zdobywanie kolejnych doświadczeń i
specyficzna rodzina, w której tata-psycholog uczy dzieci jak bezkonfliktowo
rozwiązywać problemy, a mama bywa dziwna, zaskakująca, a czasami za bardzo
przewrażliwiona, a później zmienia się nie do poznania, czym ciągle szokuje
własne dzieci. Nawet babcie i dziadek na emeryturze doznają wielkiej przemiany.
Mamy tu sporą dawkę rodzinnej miłości, akceptacji i zrozumienia. Najnowsza
seria to świat z perspektywy Mani, którą znamy ze specyficznego podejścia do
życia i słowotwórstwa, dlatego cała fabuła będzie tu bogata w kwiatki z nowych
słów.
„Mania z ulicy OKciej” doskonale wpisuje się we wcześniejsze przygody rodziny,
ale mamy tu mniej napięte akcji, troszeczkę bardziej dziecinne spojrzenie
(zwłaszcza w zderzeniu z ostatnimi tomami Zosi). Książka napisana bardzo
przystępnie. Spora dawka humoru (zwłaszcza takiego kontekstowego i językowego),
dobrego nastawienia do życia, dziecięcego spojrzenia na świat, naiwnego
relacjonowania wydarzeń sprawiają, że kolejne przygody mają też spory urok dla
dorosłych i świetnie zastąpią lekka prozę dla dorosłych, a do tego pozwolą
zmienić nastawienie do świata, rozbudzą empatię, poprawią nastrój.
W książce poznamy różne typy osobowości i nie tylko dorośli bywają tu
specyficzni. Także dzieci mają swoje zainteresowania, sposób zdobywania i
dzielenia się wiedzą, poczucie humoru oraz sympatie i antypatie. Obok
rozrywkowych, nudzących się, poszukujących inspiracji, przekręcających wyrazy,
łatwo poddających się manipulacjom dorosłych znajdą się i małe mole książkowe,
które nie wyobrażają sobie wakacji bez zabrania na nie grubego tomu do
czytania. Każdy tom przygód Zosi z ulicy Kociej niesie też subtelne przesłanie.
W tomach o Mani jest to kontynuowane. Do tego lektura pozwala oswoić się
dzieciom i młodzieży z zachodzącymi wokół nich i w nich zmianami.
Całość wzbogacona licznymi interesującymi i estetycznymi ilustracjami Ewy Poklewskiej-Koziełło sprawia, że po lekturę mogą sięgną i młodsze dzieci z rodzicami.
Możliwość skupienia wzroku na obrazku przypominającym szkic z
zeszytu-pamiętnika sprawia, że zapiski stają się bardziej realne dla małych
czytelników.
Seria „Mania z ulicy OKciej” to nie tylko świetna lektura na lato dla dziewczynek,
ale dla każdego, kto potrzebuje poprawić sobie nastrój, radośniej spojrzeć na
świat. Opisane sytuacje będą świetnym materiałem do dyskusji na lekcjach etyki
lub w czasie rodzinnych dyskusji z pociechami. Wejdziemy tu w świat rodzinnych
i młodzieżowych problemów, budowania relacji z innymi, stawiania sobie wyzwań.
Zdecydowania polecam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz