W
związku z konkursem z okazji dnia dziecka mam misję: promować konkurs. To
sprawiło, że wróciły do mnie wspomnienia z pierwszego roku studiów.
Duży
pokój nauczycielski z wielkim starym stołem na jakieś osiemdziesiąt osób. Na
środku tego sędziwego, ale pięknego mebla w kształcie elipsy leży biała
serwetka, a na niej trzy doniczki z kwitnącymi kwiatkami. Brzeg ozdobiony
stosami zeszytów, książek, teczek i innych potrzebnych przyborów.
-Krzysiek?
Masz czerwony? – pyta głośno szczupła brunetka o długich kręconych włosach.
Blond
rudzielec rzuca w jej stronę czerwony długopis, który szybuje przez całą
długość stołu. Ona łapie wprawionym ruchem. To nie pierwszy raz, kiedy przyszła
bez swojego „czerwonego”.
Niektórzy
siedzący przy stole rozmawiają w parach, inni coś czytają, jeszcze inni szybko
i nerwowo sprawdzają prace uczniów. Prawdziwa mieszanka charakterów i typów
urody.
Wsuwam
swoją głowę do ich świątyni prywatności, do której nie mają wstępu uczniowie.
Nie zauważają mnie. Wchodzę. Podchodzę do najbliższych nauczycielek. Starsze
panie mają w sobie już coś z czarownic: nastroszona trwała, ostre, pewne siebie
spojrzenie, które przeszyje każdego.
Myślę
sobie: „Bosze, takie są w stanie mnie uśmiercić na ich terytorium”. Moja uroda
szesnastolatki sprawia, że rzucają w moim kierunku pytanie:
-A
ty tu czego? Z której jesteś klasy?
Wiedziałam,
że tak być może. Łapię oddech i odpowiadam nieśmiało:
-Szukam
pani dyrektor. Pani w sekretariacie powiedziała, że mam tu przyjść.
-Przed
wejściem się puka i czeka - ucina moje wyjaśnienia jedna z wiedźm.
-Z
której jesteś klasy?-druga.
-Ja
mam tu mieć praktyki. Proszono bym jeszcze porozmawiała o tym z panią
dyrektor-odpowiadam.
Trzy,
cztery osoby dalej siedząca kobieta wstaje. Podchodzi do mnie. To pani
dyrektor.
-Zapraszam
do mnie - mówi.
Idziemy.
Z pokoju nauczycielskiego przechodzimy do sekretariatu, a następnie do jej
gabinetu.
Wyjaśniam,
o co chodzi z praktykami, pokazuję stosik dokumentów, które dano mi na uczelni.
Pani dyrektor mierzy mnie wzrokiem.
-Jest
pani pewna, że pani sobie w tej szkole poradzi? Tu mamy patologię- mówi głosem
troskliwej cioci.
-Poradzę
sobie- odpowiadam już pewniejszym głosem.
-Koszty
za materiały do lekcji, różnego rodzaju pomoce naukowe, których nie ma w szkole
pani ponosi. Ale pani chyba to wie?- powiedziała dyrektorka.
-Tak
– potwierdziłam.
Dyrektorka
odłożyła papiery, które jej wręczyłam na biurko i wróciła ze mną do pokoju
nauczycielskiego. Przechodząc przez sekretariat poinformowała panie:
-To
nasza praktykantka.
Podobnie
było w pokoju nauczycielskim. Zajęci swoimi sprawami nauczyciele tylko
zmierzyli mnie wzrokiem i na nowo wrócili do swoich zajęć. Zostałam sama z
niezainteresowanym tłumem. Po przerwie miała do mnie przyjść nauczycielka,
która będzie nadzorować moje praktyki.
Patologia miała polegać na tym, że większość dzieci miała różne dysfunkcje: od społecznych po intelektualne, ale to tylko na papierku, a poza nim znużenie nauką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz