Każdy z nas nosi w sobie magiczną krainę lub
marzenia o świecie odległym. Renata Klamerus w swoich książkach dla dzieci
dzieli się swoimi kreacjami świata niezwykłego, bo pełnego magii i pozytywnych
wzorców, o które zawsze było trudno. Zachęcam Państwa do przeczytania książek
autorki, a teraz zapraszam do przeczytania naszej rozmowy. Jeśli mają Państwo
pytania do autorki to proszę wpisywać je do komentarzy.
AS: Dlaczego akurat Kapadocja? Skąd u pani fascynacja tą niezwykłą krainą?
Renata Klamerus: Zaczęło się wiele lat temu,
kiedy jeszcze wycieczki do Kapadocji nie były popularne, a może jeszcze w ogóle
nie jeździło się do Kapadocji. Zobaczyłam w TV film, na którym mignęły mi
olbrzymie groty i coś mi wówczas zakiełkowało w głowie. Potem minęły długie
miesiące za apteczną ladą. Onegdaj zwierzyłam się starszej koleżance, poetce
podhalańskiej -Wandzie Czubernatowej, że zamierzam napisać sagę rodzinną.
Powiedziała wówczas „Może lepiej napisz coś dla dzieci”. Z sagi nie
zrezygnowałam, ale to jedno jej zdanie przywołało na myśl olbrzymie groty.
Kapadocją nie można się nie fascynować.
Kiedy się tak teraz zastanawiam, myślę, czy nie odezwały się we mnie
geny przodków. Pradziadek podobno pochodził z Bałkanów, ale mało o tym wiem.
Miał na imię Sawa. Kapadocja w języku Hetytów znaczy dokładnie Kraina Pięknych
Koni, ale nigdzie nie znalazłam wyjaśnienia, dlaczego tak właśnie nazwano tę
krainę. Rozmawiałam z ludźmi, szukałam w Internecie, ale nic nie znalazłam.
Może moja baśniowa wersja, którą wymyśliłam na potrzeby książki przyjmie się i
się spodoba.
Renata Klamerus: Adresując
książkę do dzieci, bardzo się bałam. Bałam się, że mnie przyłapią na jakiejś nieścisłości,
że coś przegapię, ponieważ dzieci są bardzo wnikliwe. Nie, nie sadzę, by dla
dzieci pisało się łatwiej. Ja moich czytelników, czyli głównie dzieci traktuję
bardzo serio. Wychowałam dwójkę i mam doświadczenie, np. jak reagowały, kiedy
im czytałam, jakie padały wówczas pytania. Pisząc starałam się unikać tego, co
mnie jako dziecko nudziło, kiedy czytałam, mianowicie długich opisów przyrody,
co nie znaczy, że unikałam ich w ogóle. Pisanie dla mnie jest niejako
malowaniem obrazu piórem. Ponadto chciałam, żeby akcja była na tyle wartka, by
przytrzymała dziecko na dłużej przy książce. Jeden z listów potwierdził, że w jakimś
sensie to mi się udało. Emilka Karnafel z Lipnicy Wielkiej w 2011 roku miała 10
lat, a przeczytała książkę( I tom) w dwa dni.
AS: Co najbardziej podoba się pani w spotkaniach autorskich?
Renata Klamerus: Moje spotkania autorskie
staram się tak prowadzić, by sprawiały wrażenie audycji radiowej, ale niekiedy
podpieram się plakatami, na których są domy bohaterów i zmuszam również do
patrzenia. Bywa, że na spotkaniu są dzieci w mieszanym wieku. Tak miałam w
Instytucie Chorób Płuc w Rabce. Miałam wówczas dzieci w wieku od 6 do 17 lat. W
spotkaniach autorskich najciekawsze i najbardziej satysfakcjonujące jest to,
kiedy udaje się utrzymać napięcie przez cały czas spotkania i nikt się nie
nudzi. Podobno nieźle mi to wychodzi – powtarzam za słuchaczami.
AS: Przez wiele lat była pani zwykłą „panią aptekarką”. Skąd wzięła się
chęć zmiany swego statusu?
Renata Klamerus: Nie uważam, że to, co robię
teraz jest ważniejsze, od tego, co robiłam wcześniej. W każdym z tych
przypadków było ( jest) to coś w rodzaju misji. Jestem magistrem farmacji ze
specjalizacją apteczną. Farmaceutką będę do końca życia. Zaraz po stażu
zostałam samodzielnym kierownikiem apteki i tak było przez 40 lat, tyle, że w
1990 roku zostałam właścicielką apteki, w której pracowałam. Dodam, że jedną z
pierwszych w Małopolsce. To bardzo odpowiedzialna praca. Często jest tak, że
farmaceuta ( również pielęgniarka) jest ostatnią osobą w kontakcie z pacjentem.
O błąd nietrudno. Bardzo lubiłam swoja pracę. Ten zawód wymaga cierpliwości,
skupienia, empatii i w moim wypadku, ciągłego zaangażowania, ciągłego bycia w
aptece. Ale jeden etap się skończył, drugi zaczął się zanim przestałam
pracować. Teraz życie jest spokojniejsze. Nie zakładałam, że będę pisać baśnie,
skupiałam się na poezji. Tak wyszło.
AS: Pisała pani z myślą o konkretnym czytelniku czy z wewnętrznej potrzeby
opowiedzenia niezwykłej historii?
Renata Klamerus: I tak, i tak. Potrzebę
pisania miałam zawsze, niemal od dziecka. Bardzo lubiłam język polski. Ale,
żeby cokolwiek napisać najpierw trzeba dużo czytać. Początkowo, zafascynowana
Anną Frank pisałam dla siebie pamiętniki. Potem czytałam. Raz więcej, innym
razem mniej. Studia na farmacji nie dawały zbyt wiele szans na zatopienie się w
lekturze. Zajęcia trwały od 8- 13 i od 15-20-stej. Człowiek padał ze zmęczenia.
Po zdaniu egzaminów, ze spokojną głową można było już czytać. Moja potrzeba
opowiedzenia, jak pani nazwała, niezwykłej historii zderzyła się z pomysłem, o
którym mówiłam wyżej. Ta książka, czyli dwutomowa baśń nie mogła powstać
wcześniej. Pisząc czerpałam z życia i wreszcie miałam czas na pisanie.
Nie ukrywam, zakładałam, że ta książka ma być
dobra – w sensie przekaźników. Miało nie być brutalności, miało nie być krwi. W
dzisiejszym świecie dzieci, co chwila trafiają na brutalne sceny, chciałam
pokazać, że można się bawić inaczej, a magia nie musi być czarna.
AS: Czytelnicy mogą liczyć na kolejne części Tami?
Renata Klamerus: Na wszelki wypadek zostawiłam sobie mała furtkę. Czekałam na pytanie od
czytelników, i takie padło.
AS: Co przygotowuje pani teraz?
Renata Klamerus: Zaczęłam pisać „ coś ” dla
młodzieży. Ma być współcześnie z nutą historyczną, ponieważ zahaczam o drugą
Wojnę Światową. Trochę faktów, trochę ubarwienia. Dla mnie liczą się emocje.
Więcej nie zdradzę. Ponadto przygotowuje drugi tomik poezji. Pierwszy ukazał
się w roku 2004. Na podstawie analizy tego tomiku przyjęto mnie do Klubu
Literackiego TRAWERS w Zakopanem, do którego należał onegdaj Kornel
Makuszyński.
AS: Pani dzieciństwo (moje zresztą też) wyglądało zupełnie inaczej niż
dzieciństwo dzieci teraz. Co pani najlepiej wspomina z tamtego czasu?
Renata Klamerus: Och, między pani
dzieciństwem, a moim jest ogromna przepaść. Tak jak miedzy pani dzieciństwem, a
obecnych 5-7-latków. Ja się wychowałam przy radiu. Słuchając miałam na pewno
wypieki na policzkach. Długo „siedziałam” w bajkach, wierzyłam w krasnoludki, w
św. Mikołaja i jak się okazuje nie przeszkodziło mi to zdobyć bardzo konkretny
zawód i skończyć studia o charakterze politechniczno-medycznym. Bo takie były
studia na farmacji, pełne chemii, fizyki i maszyn, ale i fizjologii i
mikrobiologii. Chociaż świat idzie na przód, uważam, że nie należy dzieci
pozbawiać tych fantastycznych przeżyć. Jestem zdania, że od dzieci trzeba
wymagać, tak jak ode mnie wymagano, to hartuje, ale nie wprowadzać na siłę w
świat dorosłych. Ten świat idzie im naprzeciw i dzieci to powoli zauważają. Same
wyrzucą krasnoludki z życia, by potem je wspominać. Co jeszcze wspominam?
Zawsze był tata, mama, siostra, dziadkowie na wsi. Był kult pracy. Nie było
obijania się. Co sobotę trzeba było umyć schody, myć naczynia, a kiedy
jechaliśmy na wieś, robiłyśmy z siostra wszystko to, co się robi w
gospodarstwie, nikt nas nie rozpieszczał. Dziadkowie nie byli chłopami, i nie
dawali sobie rady na 22 hektarowym gospodarstwie. Trzeba było pomóc. I chociaż
30 km od ich domu było morze, nie mogłyśmy się wylegiwać na piasku. No i na
pewno nie malowałyśmy wówczas paznokci, i nie farbowałyśmy włosów.
AS: Dużo czytała pani wtedy książek?
Renata Klamerus: Zdziwi się pani, nie tyle
ile chciałabym. Miałam zrywy. Wszystko było podporządkowane nauce w szkole,
poza tym chodziłam na lekcje gry na fortepianie, na naukę języka zachodniego,
którego nie było w szkole podstawowej. Wówczas był tylko rosyjski i ten język,
poza polskim, znam bodaj najlepiej. Chodziłam na wieczorowe lekcje rysunku, no
i przykładałam się do matematyki, bo raczej byłam ( tak wówczas myślałam)
humanistką. A kiedy mama prosiła, by gasić już światło i spać, w ruch szła
latarka… pod kołdrą. Zdecydowanie chciałam więcej czytać, ale polonistką i tak
byłam niezłą.
AS: Kiedy świadomie sięgnęła pani po baśnie?
Renata Klamerus: Znów Panią rozczaruję. Wcale nie lubiłam tych baśni, które były dostępne.
Mam do dzisiaj „Cudowną podróż”, więc kiedyś do niej zajrzałam, by sprawdzić, dlaczego
mnie nie ujęła. No, i dzisiaj potwierdzam, nie tego szukałam. Zdecydowanie
ujęło mnie „Serce” Edmunda de Amicisa, które nie jest tym gatunkiem literackim,
o który pani pyta. Podobały mi się baśnie Andersena, ale też nie wszystkie. To
nie zabrzmi skromnie, ale ja czekałam na taką baśń, którą sama napisałam. W
niej zawarłam moje dziecięce oczekiwania i ta baśń podoba się dzieciom. Wiem,
bo dostaje prywatne maile od czytelników. W pierwszym tomie jest mój adres mailowy.
Gdybym była na powrót dzieckiem, tę baśń przeczytałabym bez oporów. Wcześniej,
w dzieciństwie, czytałam dużo bajek, chodziłam do kina na poranki filmowe.
Królowała bajka rosyjska, w której postacie chodząc, prawie pływały. To
zdecydowanie były piękne bajki.
AS: Jaka pani lubi najbardziej?
Renata Klamerus: Dawno nie czytałam baśni. Pisząc moją, nie chciałam się niczym sugerować. Oczywiście,
nie sposób odciąć się od tego, co się w życiu usłyszało, zobaczyło. Największe
wrażenie zrobiła na mnie „Baśń o zaklętym kaczorze”. Tej baśni nie czytałam,
usłyszałam ją w radiu. Dlaczego tak mi się spodobała? Nie wiem. To kwestia
wrażliwości i oczekiwań. Tak jak napisałam we wstępie do pierwszego tomu, tę
baśń, na płytce CD, kupiłam od Polskiego Radia jakieś 7-10 lat temu. Nie dla
siebie, dla wnuków. Sprawdzę, czy im też się tak spodoba.
AS: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów pisarskich. Z
niecierpliwością czekam na kolejną pani książkę.
Renata Klamerus: Dziękuję.
Książki autorki:
„ Zdziwiłam się , oniemiałam”
„Tami z Krainy Pięknych Koni”
„Tami z Krainy Pięknych Koni –Tami z
Kapadoclandii”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz