Odkąd pamiętam, Święta Wielkanocne cała rodzina
spędzała u mojej babci, mieszkającej samotnie, bo mój dziadek zginął na wojnie.
Kiedy wspominam Święta Wielkanocne z mojego
dzieciństwa, to okazuje się, że tak naprawdę, to niewiele pamiętam. Może
dlatego że radosne wydarzenia poprzedzał surowy Wielki Post. No i Wielki
Tydzień. Jako małe dziecko niewiele z tego rozumiałam. Myślę, że wtedy byłam
bardzo podatna na emocje. Babcia opowiadała mi o ukrzyżowaniu Jezusa, a mnie
było go żal, bo przecież był niewinny, a ci źli ludzie robili mu takie złe
rzeczy.
Babcia
zakazywała mi oglądania telewizji, bo według niej w Święta, telewizor w ogóle
nie powinien być włączany. Rodzice już nie byli tacy zasadniczy, bo sami
chętnie oglądali telewizję, i ja czasami też mogłam z nimi coś obejrzeć.
Niestety, rodzice nie oglądali bajek, które uwielbiałam. Programów w telewizji
było wtedy mało. Tylko dwa.
Teraz, mimo
podeszłego wieku, babcia zmieniła swoje zasady. W Wielki Piątek ogląda
transmisję Drogi Krzyżowej z Koloseum.
Tuż przed
świętami w babcinej kuchni wszyscy bardzo się spieszyli z przygotowaniami, bo
mimo, że Wielkanoc nigdy nie należała do
świąt wymagających pod względem kulinarnym, to jednak oprócz żurku i święconki,
obowiązkowa była dobra sałatka, do której warzywa kroili wszyscy, i domowe
ciasta. Drożdżowe baby, makowce, serniki, mazurki, szarlotki. Dla mnie mama
piekła bezy. Bardzo je lubiłam.
Nie pamiętam,
żeby babcia przejmowała się malowaniem jajek. Uczyły mnie tego jej sąsiadki.
Razem gotowałyśmy jajka w łupinach z cebuli. Potem ja wyskrobywałam na nich
wzorki. Byłam dumna ze swoich jajek. Potem zanosiłam je do domu i wszyscy je
podziwiali.Babcia kupowała gotowe pisanki, najchętniej drewniane. Zawsze
powtarzała, że jestem dzieckiem i te swoje jajka pewnie potłukę. Ja oczywiście
starałam się ich nie stłuc.
Co roku
kupowane były cukrowe baranki i zajączki, małe żółte kurczaczki, koguciki.
Baranki i zajączki zwykle "dożywały" do świąt, a potem je po prostu
zjadałam. Były również baranki gipsowe, ale one mi się nie podobały. Dla mnie
były sztuczne.
Do
wielkanocnego koszyka babcia wkładała jajka, te moje również, kawałek kiełbasy,
sól, pieprz, chrzan, małą babkę drożdżową, chleb, no i te baranki. Koszyczek
zawsze przystrojony był czymś zielonym. Potem wszyscy szli do Kościoła.
Zawartość
koszyka znikała podczas wielkanocnego śniadania, co nie było trudne, bo do
stołu zasiadało kilkanaście osób. Ciocie, wujkowie, moi rodzice, babcia i ja.
Jako dziecko mogłam być tylko obserwatorem. Dorośli biesiadowali, rozmawiali, a
ja patrzyłam i słuchałam.
Jak byłam
mała, miałam mniej więcej 9 - 10 lat, uwielbiałam drugi dzień Świąt - Lany
Poniedziałek. Ponieważ zawsze lubiłam długo spać, to ja byłam oblewana wodą
przez rodziców. Babcia oblewała mnie perfumami. Potem z pełną wody butelką
siedziałam w oknie i wypatrywałam kolegów i koleżanek. Jak tylko kogoś
zobaczyłam, wychodziłam przed dom. Byłam szczęśliwa. Niestety, kiedy pojawili
się chłopcy, moja butelka była już prawie pusta, bo wodę wylałam po drodze na
dziewczyny, które też chciały mnie oblać. Chłopcy mieli radochę, bo my,
dziewczyny, z tymi pustymi butelkami mogłyśmy tylko uciekać. Do domu wracałam
cała mokra.
Z biegiem lat
lanie wodą już w ogóle nie sprawia mi frajdy. Ostatnio w ten dzień nawet z psem
nie wychodzę na dłuższy spacer, bo nie chcę być oblana. Tradycja polewania wodą
powoli zanika.
Czy warto
wspominać dawne świąteczne obchody? Według mnie, tak. Teraz niestety zwykle
świętujemy w gronach kameralnych. Tradycja zanika. Nie decydują o tym względy
finansowe ani ciasnota w naszych mieszkaniach. Przed laty wcale nie było
lepiej. Bywało nawet gorzej. Teraz wszystko kupujemy w sklepach. Prawie nikt
już nie trze chrzanu. Sałatki też można kupić gotowe. Większość uważa, że jest
mniej pracy przy przygotowaniu Świąt. Już chyba tylko na wsiach i w małych
miasteczkach Święta są tak celebrowane. A szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz