Matka-Polka upolowała dziś
białego króliczka. Biegał sam po trawniku, więc go znęciłam, złapałam, dałam
Olce do przytulenia, Tutkowi do powąchania. Oboje (córka i pies) uczyli się
cierpliwości i delikatności, a królik był niesamowicie cierpliwy. Po paru
minutach zaczęłam zastanawiać się: co teraz? Jak go wezmę do domu to mi zeżre
wszystkie kable, sierści zostawi za meblami, wejdzie pod meble i się zaklinuje.
Może do weterynarza prowadzącego przytułek dla zwierzaków? I już miałam ruszać,
kiedy dwie dziewczynki zadały mi pytanie:
-Możemy pogłaskać?
-Psa czy królika
-Psa. Królika to znamy.
-Wiecie czyj jest?
-Nie do końca, ale mniej
więcej.
Zaprowadziły mnie na
podwórze kamienicy, ja zawołałam, że znalazłam królika i oddam właścicielce i
od razu zwierzak wrócił szczęśliwy do domu.
I to jest właśnie plus
małych miejscowości: zawsze ktoś wie, co, gdzie, jak i czyje. Tu zwierzęta mają
małe szanse na dłuższe zaginięcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz