Nasz naród jest wyjątkowo majętny i ceni sobie jakość oraz
luksus – do takich wniosków można dojść czytając fora, na których komentowane
są różnego rodzaju markety. W tego rodzaju sklepach kupuje jedynie biedota, a
produkty są kiepskie – stwierdzają forumowicze. Elita kupuje w sklepach, w
których jest drogo, ale za to możemy pozwolić sobie na większy wybór.
Zaczęłam zastanawiać się, jakie elitarne sklepy są u mnie w
okolicy. Oczywiście market z zielonym płazem nie wchodzi w rachubę, ponieważ to
sieciówka, a jak wiadomo tam jest „chłam”. Brytyjski, norweski, portugalski,
polski itd. market też nie wchodzi w grę, bo w miarę tanio i towar poupychany,
czyli jak stwierdziła jedna internautka „mydło i powidło, czyli jedno wielkie
g*wno”.
W jakich sklepach jest drożej? Spożywczakach, których
właścicielami jest „pani Zdzisia” czy „pan Władek”. Dlaczego drożej? „Bo to
takie świeże i dobre”. To dlaczego ludzie nie rzucają się na ową świeżość tylko
po warzywa idą do „pana Gienia” z budki? Oczywiście są sklepy, w których
standard produktów przekracza ten z marketów, ale zwykle jest ten sam za wyższą
cenę, a niekiedy i niższy. Ich plusem jest to, że znajdują się tuż za rogiem
naszej ulicy. Ja do takiego sklepu mam około sto metrów łącznie z wyjściem z
domu. Dla osoby chorej czy starszej jak znalazł, no i oczywiście dla naszej
bogatej elity. W przypadku mojej okolicy ową elitą są uczniowie zawodówki,
ponieważ to oni w roku szkolnym najwięcej tam kupują; drudzy co do
częstotliwości odwiedzania sklepu są uczniowie z technikum, a licealiści bywają
rzadko. Gimnazjaliści bywają tak często jak przeciętny Polak bywa w kościele,
czyli od święta.
Czasami zdarza się tam wpaść ludziom zamieszkującym okolicę,
ale zwykle są to spontaniczne zakupy lub zakupy przed lub po tych w markecie.
Sama tak robię. Ostatnio w markecie kupiłam produkty na ciasto, a po przyjściu
do domu okazało się, że galaretek kupiłam za dużo, a śnieżek za mało. Kilka
minut i byłam w domu bez szkody dla przygotowywanego deseru.
Wyprawa
do marketu trwa oczywiście dłużej. Samo ubranie
dziecka to czasami dwadzieścia do trzydziestu minut (oczywiście w dni
takie jak
dziś są dwie do trzech minut). Później czeka mnie przeprawa przez połowę
miasta
wózkiem z córeczką, która raczej nie jest chętna tylko do siedzenia lub
tylko maszerowania i z dziecięcym zainteresowaniem obserwuje napotkane
robale (przy takiej pogodzie, jak dziś jest na co patrzeć), co
spowalnia
marsz, bo przecież to tu, to tam musi zajrzeć, czy
posprzątać po osobach zaśmiecających miasto (mała ekolożka mi rośnie
kochająca
wrzucać śmieci albo pod wózek albo do kosza, a najlepiej segregować).
Jazda między regałami w sklepie to już przyjemność: wsadzam
córkę do wózka, wręczam pudełeczko czy ulotki i długopis, ja robię zakupy, a
mała rysuje. I tak codziennie, bo przecież codziennie chce się jeść i to w
dodatku świeże produkty. Czasami coś sama jeszcze wybierze: od marchewki po batoniki.
Tak, jestem biedotą, która robi zakupy u największego w
Polsce pracodawcy, który w nazwie i logo ma bardzo sympatycznego insekta.
Lubimy tam świeże bułeczki dla biedoty, wędlinki dla ubogich, pączki dla
żebraków, warzywa dla żuli. A jak nie u nich to u ich sąsiadów przez jezdnię.
Kiedy idziemy do kasy okazuje się, że przychodzi tu również „nie-biedota”!
Statystyki pokazują też, że większość mieszkańców miasta zniża się do poziomu
biedoty! Więc gdzie ci bogacze z forów?
No to dowiedziałam się, że też należę do tych niebogatych :). Jakoś źle mi z tym nie jest . Najczęściej kupuję w sklepie z czerwonym owadem i to mi nie przeszkadza. Co ciekawe? Ruch w tym sklepie większy jest niż w ekskluzywnych pawilonikach, gdzie wieje pustkami a miny znudzonych ekspedientek mówią same za siebie. Przywiędłe warzywa w których trudno odnaleźć resztki życia, a o świeżości słodkich wypieków zapomniano... Pozdrawiam wszystkich ;) Gorąco dzisiaj pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń