Do
adaptacji książek zawsze podchodzę sceptycznie. W końcu słowo pisane ma
swój niepowtarzalny urok, czar. Film jest zbyt prosty, by przekazać
wszystko to, co możemy zobaczyć oczami wyobraźni podczas czytania.
Stephen Frears, zanurzając się w świat powieści Choderlosa de Laclosa,
miło mnie zaskoczył. Powieść epistolarna francuskiego pisarza należy do
wielu, które cenię, dlatego i na propozycję obejrzenia filmu byłam
nastawiona sceptycznie. Przekonała mnie obsada: Glenn Close jako Marquise
de Merteuil, John Molkovich jako Vicomte de Valmont, Michel Pfeiffer
jako Madame de Tourvel, Swooskie Kurtz jako Madame de Volanges. Byłam
ciekawa jak sobie poradzą sobie z taką kreacją.
Skomplikowane
intrygi salonowe Francji końca XVIII wieku wydają się być dla nich
czymś naturalnym. Początkowo film może robić wrażenie sztywnego, pełnego
bez emocjonalnego wypowiadania słów. Osoba, która nie czytała książki
dowie się jednak, że tak właśnie wyglądało życie salonowe. Nieuważny
gest, emocje mogły zgubić w towarzystwie, które było niezwykle surowe.
Każde potknięcie było powodem do „zjedzenia” upadającego, z czego
doskonale zdają sobie też czytelnicy Balzaca.
W
„Niebezpiecznych związkach” cyniczny wicehrabia de Valmont zakłada się
ze swoją byłą kochanką, Marquisą de Merteuil, że uda mu się usidlić
piękną, bogatą, cnotliwą i bogobojną mężatkę Madame de Tourvel.
Początkowo jest to gonienie króliczka dla sportu, dla zachowania
kondycji, pokazania na ile go stać. Umiejętnie manipuluje jej emocjami,
myślami, aż w końcu udaje mu się rozkochać w sobie kobietę. Nagrodą za
uległość podbitej niewiasty miała być noc z Marquisą, ale ta jest
jeszcze bardziej wytworną graczką ludzkimi emocjami i woli młodszego
kochanka, którego skradła niewinnej dziewczynie.
Wicehrabia
de Valmont jest tu postacią kluczową. John Malkovich z pozoru wydaje
się całkowicie nie pasować do tej roli. Brak mu uroku amanta. Nie należy
do najprzystojniejszych, najzgrabniejszych, a jednak jego
charakterystyczne rysy twarzy przykuwają uwagę. Jego bezczelne, natrętne
spojrzenie obezwładnia każdą przedstawicielkę płci pięknej.
Markiza
de Merteuili - czyli Glenn Close – to uosobienie bezsensownego
okrucieństwa. Zła i zmysłowa kochanka po trupach zmierza do celu.
Wyrafinowana intrygantka jest przy tym tak wiarygodna, że aż przeraża
swoją bezwzględną determinacją czynienia zła. Potrafi się przy tym
odpowiednio usprawiedliwić: "Urodziłam się, by zwyciężyć waszą płeć i
mścić się za moją". Swój plan realizuje przebiegle pod maską pozorów i
nienagannej reputacji, która jest dla niej najcenniejszą wartością.
Bardzo
znacząca pod tym względem jest scena mająca charakter wstępu do
właściwej historii: widzimy, jak dwoje głównych bohaterów jest przez
zastęp służących starannie ubieranych, malowanych. Narzuca się wręcz
skojarzenie, iż jest to symboliczna maska, jaką codziennie nakładają,
ukrywając w ten sposób prawdziwe, okrutne oblicze. Przygotowują się do
swoich codziennych ról jak aktorzy w teatrze, teatrze codzienności, który towarzyszy i nam.
Moim zdaniem film jest udaną ekranizacją powieści epistolarnej.
Moim zdaniem film jest udaną ekranizacją powieści epistolarnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz