Etykiety

niedziela, 6 sierpnia 2017

"Niebezpieczne związki" reż. Stephen Frears

Niebezpieczne związki reż. Stephen Frears
Do adaptacji książek zawsze podchodzę sceptycznie. W końcu słowo pisane ma swój niepowtarzalny urok, czar. Film jest zbyt prosty, by przekazać wszystko to, co możemy zobaczyć oczami wyobraźni podczas czytania. Stephen Frears, zanurzając się w świat powieści Choderlosa de Laclosa, miło mnie zaskoczył. Powieść epistolarna francuskiego pisarza należy do wielu, które cenię, dlatego i na propozycję obejrzenia filmu byłam nastawiona sceptycznie. Przekonała mnie obsada: Glenn Close jako Marquise de Merteuil, John Molkovich jako Vicomte de Valmont, Michel Pfeiffer jako Madame de Tourvel, Swooskie Kurtz jako Madame de Volanges. Byłam ciekawa jak sobie poradzą sobie z taką kreacją.
Skomplikowane intrygi salonowe Francji końca XVIII wieku wydają się być dla nich czymś naturalnym. Początkowo film może robić wrażenie sztywnego, pełnego bez emocjonalnego wypowiadania słów. Osoba, która nie czytała książki dowie się jednak, że tak właśnie wyglądało życie salonowe. Nieuważny gest, emocje mogły zgubić w towarzystwie, które było niezwykle surowe. Każde potknięcie było powodem do „zjedzenia” upadającego, z czego doskonale zdają sobie też czytelnicy Balzaca.
W „Niebezpiecznych związkach” cyniczny wicehrabia de Valmont zakłada się ze swoją byłą kochanką, Marquisą de Merteuil, że uda mu się usidlić piękną, bogatą, cnotliwą i bogobojną mężatkę Madame de Tourvel. Początkowo jest to gonienie króliczka dla sportu, dla zachowania kondycji, pokazania na ile go stać. Umiejętnie manipuluje jej emocjami, myślami, aż w końcu udaje mu się rozkochać w sobie kobietę. Nagrodą za uległość podbitej niewiasty miała być noc z Marquisą, ale ta jest jeszcze bardziej wytworną graczką ludzkimi emocjami i woli młodszego kochanka, którego skradła niewinnej dziewczynie.
Wicehrabia de Valmont jest tu postacią kluczową. John Malkovich z pozoru wydaje się całkowicie nie pasować do tej roli. Brak mu uroku amanta. Nie należy do najprzystojniejszych, najzgrabniejszych, a jednak jego charakterystyczne rysy twarzy przykuwają uwagę. Jego bezczelne, natrętne spojrzenie obezwładnia każdą przedstawicielkę płci pięknej.
Markiza de Merteuili - czyli Glenn Close – to uosobienie bezsensownego okrucieństwa. Zła i zmysłowa kochanka po trupach zmierza do celu. Wyrafinowana intrygantka jest przy tym tak wiarygodna, że aż przeraża swoją bezwzględną determinacją czynienia zła. Potrafi się przy tym odpowiednio usprawiedliwić: "Urodziłam się, by zwyciężyć waszą płeć i mścić się za moją". Swój plan realizuje przebiegle pod maską pozorów i nienagannej reputacji, która jest dla niej najcenniejszą wartością.
Bardzo znacząca pod tym względem jest scena mająca charakter wstępu do właściwej historii: widzimy, jak dwoje głównych bohaterów jest przez zastęp służących starannie ubieranych, malowanych. Narzuca się wręcz skojarzenie, iż jest to symboliczna maska, jaką codziennie nakładają, ukrywając w ten sposób prawdziwe, okrutne oblicze. Przygotowują się do swoich codziennych ról jak aktorzy w teatrze, teatrze codzienności, który towarzyszy i nam.
Moim zdaniem film jest udaną ekranizacją powieści epistolarnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz