Nie
należę do osób przepadających za filmami Sci-Ficion. Wszystko przez zbyt
naiwne fabuły, jeszcze naiwniejsze zachowania bohaterów i przeciętne
efekty specjalne (mało który film ma je naprawdę powalające), a mimo
tego dałam się namówić na Sztuczną inteligencję Spilberga.
Wstęp
do takiego filmu jest tendencyjny: sala konferencyjna i dyskusja nad
ulepszeniem robotów, które doskonale potrafią naśladować ludzi.
Posiadają jednak małą wadę: nie mają uczuć. Problem jest nam znany z
życia codziennego. Nasze sprzęty nie pałają do nas żadnym uczuciem,
chociaż czasami mam wrażenie, że to i owo psuje się specjalnie, kiedy
super tego potrzebuję, ale wiem, że to jedynie złudzenie.
Kolejne
sceny to małżeństwo odwiedzające swojego prawie-nieżywego syna. Nie
wiadomo, co się stało. Wiadomo, że są zdesperowani i zrobią wszystko, by
odzyskać dziecko. Lekarz nie daje nadziei. Ojcem jest uczony pracujący
nad robotami i jak to zwykle bywa tak i tu potrzeba staje się matką
wynalazków. Ojciec wynalazca buduje nowy model robota-dziecka. Jest to
innowacja, ponieważ do tej pory roboty miały formę dorosłych ludzi,
którzy służyli ludziom, będącym na uprzywilejowanej pozycji, ponieważ
jako władcy nie mają litości wobec maszyn. Dla mnie te odczucia są
normalne, bo jakoś nie odczuwałam litości nad pralką czy samochodem,
które przyszło mi zezłomować.
Wynalazca
przyprowadza swój model do domu i pokazuje zrozpaczonej żonie, która
tęskni za synem. Ta go nie potrafi zaakceptować. Traktuje jak intruza i
maszynę. Momentami jest przerażona zachowaniem małego androida, który
podobno ma uczucia. Nikt jednak nie jest pewny, że tak faktycznie jest.
Po
wielu „ucieczkach”, omijaniach sztucznego dziecka (David) w końcu
przyzwyczaja się do niego i postanawia zaprogramować mu miłość do
siebie. David jest przekonany o swoim człowieczeństwie. Jego stan i
status zostaje mu uświadomiony, kiedy w domu pojawia się prawdziwy syn
małżonków. Medycyna zrobiła spore postępy i dziecko zostało uratowane.
Mimo niesprawności i konieczności rehabilitacji jest on typowo ludzkim
dzieckiem: pała gniewem, nie szanuje przedmiotów, wykorzystuje naiwność
Davida, który pod jego wpływem chce zdobyć pukiel włosów matki.
Oczywiście androidek nie poprosi przybranej matki o to tylko skrada się
nocą i ścina jej włosy. Kiedy kobieta budzi się widzi stojącego nad nią
robota z nożyczkami. Każdy normalny człowiek bez chwili wahania oddałby
wadliwy, groźny model do degradacji. Ona jednak tego nie potrafi.
Kolejne
niepokojące zachowanie to próba utopienia chorego dziecka przez androida.
Dopiero to sprawia, że chcą pozbyć się robota. Kobieta mimo tego
posiada dziwne sztuczne rozterki moralne dotyczące losów malca-robota.
Postanawia oddać model, ale po drodze wyrzuca go w lesie. David zaczyna
wierzyć, że wróci do domu, kiedy stanie się prawdziwy. Utożsamia się z
Pinokiem i przeżywa szereg absurdalnych przygód, które w realnym świecie
nie miałyby miejsca.
Jak widać fabuła kiepska, przewidywalna, problemy sztuczne. Przy tego typu historiach film jest zazwyczaj ładnie oprawiony (np. Avatar 3D),
ale ten niestety nie powala również efektami specjalnymi. Mimo tego
porusza o ważne problemy etyczne: czy kiedyś będziemy mieli rozterki
dotyczące traktowania maszyn? Czy maszyny będą tak zaprogramowane, żeby
czuć? Obecnie jest to dla nas wyrzucających zepsute sprzęty na wysypisko
lub złomowisko dziwny problem, ale kiedy uzmysłowimy sobie, że w XVIII
wieku ludzie mieli podobne podejście do zwierząt przestaje nam się ów
problem wydawać wydumanym i zaczynamy dostrzegać potencjał takich
rozważań, poszukiwania najlepszych rozwiązań.
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń