Etykiety

niedziela, 18 grudnia 2022

Ewa Maja Maćkowiak "To nie koniec świata"


Prowincje mają swój urok. Ucieczka z metropolii często jest punktem do wprowadzenia wielu zmian w życiu. Zwykle to pomaga na skupieniu się na sobie, zrozumieniu własnych potrzeb, aby później móc wyjść naprzeciw ludziom z nową dawką siły i ciepła. Pozytywne, życzliwe i skupiające na własnych potrzebach myślenie pozwoli nam zmienić życie na lepsze, dostrzec w innych dobro oraz to, że oni także mają potrzebę skupiania się na sobie, a także potraktować dotychczasowe doświadczenia jako bardzo ważną lekcję, bez której nie bylibyśmy tymi osobami, którymi jesteśmy. . I tak właśnie jest w dylogii „Na koniec świata” Ewy Mai Maćkowiak.
W pierwszym tomie poznajemy Barbarę, którą spotyka wiele sytuacji zmuszających ją do tego, aby pewnego dnia rzucić wszystko i wyjechać do Końca Świata. Pewnie myślicie, że pomyliłam „do” z „na”, ale tak nie jest, ponieważ jest to nazwa istniejącej naprawdę miejscowości znajdującej się w Wielkopolsce w powiecie ostrzeszowskim. Zarówno prawdziwa, jak i powieściowa wioska jest niesamowicie mała. Nikt tam już nie chce mieszkać. Młodzi wyprowadzają się do dużych miast, a w walących się domach pozostają osoby starsze. Przygnieciona życiem Barbara znajduje tu miejsce dla siebie. Ruina z otaczającą ją graciarnią dla głównej bohaterki jest malowniczym zakątkiem z dużym potencjałem i urokliwymi zakamarkami. Widoczne na zdjęciach walające się w ogrodowych chaszczach sprzęty ogląda z zafascynowaniem. Niewiele się zastanawiając jedzie, by nabyć niechciany, opuszczony dom.
I właśnie wtedy zaczyna się akcja książki, która zabiera nas raz do teraźniejszości raz pozwala zagłębić się w przeszłość. Skulona z zimna, wychudzona i wyglądająca na pokonaną przez życie Basia szybko i zdecydowanie staje się właścicielką miejsca, które będzie wymagało od niej dużej ilości pracy. Ale zajęcie się czymś, planowanie to właśnie to, czego ona teraz najbardziej potrzebuje. Im ciężej tym lepiej.
Pierwsze tygodnie mieszkania to przede wszystkim ciężka praca nad przywróceniem tego domu do świetności, ale też stopniowe wchodzenie do małej społeczności, która traktuje przybyła jak wiedźmę, a wszystko przez jej dziwne zachowania: przytula się do drzew, śpiewa, zbiera zioła, robi lecznicze mieszanki oraz uzdrawiające przedmioty. Stopniowo dowiadujemy się, że Basia w nowym miejscu leczy rany, które do tej pory zadało jej życie: wychowywana przez złą ciotkę, porzucona przez mężczyznę, który zapewniał ją o swojej miłości dochodzi do wniosku, że musi całkowicie zmienić swoje życie. Bliskość natury ma jej przywrócić spokój ducha, odnaleźć sens, oczyścić się ze zła jakie ją spotkało i pielęgnować miłość do siebie oraz otoczenia.
Młoda, nieznająca trudów życia na wsi kobieta ucieka w miejsce, w którym najtrudniej przetrwać, bo małe miejscowości to brak pracy, trudy związane z koniecznością dbania o ogród i dom, izolacja od świata. Szybko okazuje się, że właśnie tu jest bliżej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej, bo sąsiadka znajdzie nie jeden pretekst, aby do niej zajrzeć. Basia z odwiedzinami też nie będzie jej dłużna: a to wpadnie po mleko, a to po ser czy inną potrzebną rzecz. Powoli między nią, a mieszkańcami zacieśniają się więzi, uczy się nowych rzeczy i coraz lepiej poznaje siebie oraz moc przyrody. Jej fascynacja siłami natury przebija z każdej strony, a zapał do pracy wzbudza podziw. Basia jest niczym dobra wróżka, która na łąkach i w lesie potrafi znaleźć wszystko to, co potrzebne, aby pomóc w czasie choroby. Bohaterka dookoła siebie tworzy świat pełen pradawnych obrządków, wzbogacony wiarą w moc słowiańskich rytuałów, które pozwalają jej zebrać przy wigilijnym stole zaskakujących gości i chociaż „Na koniec świata” Ewy Mai Maćkowiak nie jest lekturą świąteczną na pewno pomoże w budowaniu klimatu, pomoże w przywracaniu ważnych obrzędów, zachęci do samodzielnego wykonywania wielu zdrowych i smacznych potraw, których zapachy wydają się unosić nad czytanymi stronami.
Drugi tom, „To nie koniec świata” otwiera akcja porodowa. Halinka została zabrana przez karetkę po wypadku samochodowym. Te wydarzenia przyspieszyły poród i sprawiły, że kobieta bardzo przeżywa wydarzenia. Boi się o swoje dziecko. Marzy o tym, aby wszystko skończyło się dobrze. Wiadomość o nieszczęśliwych wydarzeniach do Barbary dociera bardzo szybko. Miejscowy policjant odwiedza ją, aby przekazać informacje o pobycie bliskich jej osobom. Wydarzenia te bardzo niepokoją bohaterkę. Zwłaszcza, że przy młodej mamie nie ma ojca dziecka. A później nie widuje go w domu przyjaciółki. Jakby tego było mało Halinka nie radzi sobie z opieką nad dzieckiem, ale jednocześnie nie chce pomocy. W sprawę zaangażuje się też lekarz z karetki.
Właśnie z powodu tych zaskakujących narodzin na plan pierwszy wysunie się Halinka. A później dołączy do niej Bogusia. Oczywiście nie zabraknie też i opowieści o Basi, bo to obserwując ją dowiemy się o innych bohaterach i często z jej perspektywy będziemy śledzić wiele wydarzeń. I tym razem nie zabraknie wątku miłosnego. Do tego poruszony zostanie problem depresji poporodowej. Ale zły stan zdrowia psychicznego przyjaciółki wcale nie znaczy, że będzie tu smutno i nudno. Bohaterzy potrafią zaskoczyć wieloma rzeczami. Wśród niespodzianek nie zabraknie ślubu.
Mamy tu ciekawą opowieść zabierającą nas do świata bardzo odmiennych postaci, które żyją obok siebie i potrafią się wspierać. Nie zabraknie też tematu rozwijania biznesu na prowincji, przedsiębiorczości i kreatywności.
„Na koniec świata” to specyficzna dylogia, która zaczyna się niby opowieścią o skrzywdzonej kobiecie, ale ta historia wydaje się tylko pretekstem do przeniesienia bohaterki na prowincję i pokazania nam jak bogatą mamy kulturę, jak wiele zwyczajów i powiedzonek odchodzi w zapomnienie oraz jak cenne są na prowincji relacje między ludźmi. Mamy tu pięknie zżyte, choć nie zawsze lubiące się, społeczeństwo. Do tego sporo miejsca poświęcono folklorowi religijności. To sprawia, że klimat polskiej wsi wydaje się być egzotyczny: stajemy się świadkami wypowiadania zaklęć, wiary w moc ognia, totemów, majowych pali, łapaczy chwil (do których inspiracją były indiańskie łapacze snów). Wszystko to wymieszane z namacalną cudownością przyrody karmiącej nas swoimi darami (od buraczków po kapustę a nawet czereśnie w spirytusie). W treść wpleciono przepis na zakwas z czerwonych buraków czy opisy pieczenia chleba. I kiedy tak mamy wrażenie, że jest to przede wszystkim opowieść o obyczajach odkrywamy, że jednocześnie bardzo dobrze poznaliśmy losy bohaterki od momentu jej poczęcia.
Teraz pewnie pod wpływem mojego opisu macie wrażenie, że to taka bardzo nudna, sentymentalna opowieść o polskiej prowincji. Nic bardziej mylącego, bo sporo tu humoru, zabawy słowem i kontrastu wynikającego ze zderzenia kulturowego dziewczyn (Basi i jej przyjaciółki) z miejscową, bardzo nieliczną ludnością ograniczającą się do trzech osób: pani Rzepkowa mówiąca gwarą, Remek (listonosz) i pan Ignac. W drugim tomie liczba postaci rośnie. Przeprowadzka Basi na wieś wywraca ich życie: młody się zakochuje, a starsi mają w tej dziwnej miastowej sporą pomoc. Ciotka mieszkająca z bohaterką odkryje swoją drugą młodość oraz rozwinie nowe zainteresowania i znajomości. Widzimy wiele jej działań pod wpływem chwili, powolną przemianę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz