Prowincje mają swój urok. Ucieczka z metropolii często jest punktem do wprowadzenia wielu zmian w życiu. Zwykle to pomaga na skupieniu się na sobie, zrozumieniu własnych potrzeb, aby później móc wyjść naprzeciw ludziom z nową dawką siły i ciepła. Pozytywne, życzliwe i skupiające na własnych potrzebach myślenie pozwoli nam zmienić życie na lepsze, dostrzec w innych dobro oraz to, że oni także mają potrzebę skupiania się na sobie, a także potraktować dotychczasowe doświadczenia jako bardzo ważną lekcję, bez której nie bylibyśmy tymi osobami, którymi jesteśmy. . I tak właśnie jest w dylogii „Na koniec świata” Ewy Mai Maćkowiak.
W pierwszym tomie poznajemy Barbarę, którą spotyka wiele sytuacji zmuszających
ją do tego, aby pewnego dnia rzucić wszystko i wyjechać do Końca Świata. Pewnie
myślicie, że pomyliłam „do” z „na”, ale tak nie jest, ponieważ jest to nazwa
istniejącej naprawdę miejscowości znajdującej się w Wielkopolsce w powiecie
ostrzeszowskim. Zarówno prawdziwa, jak i powieściowa wioska jest niesamowicie
mała. Nikt tam już nie chce mieszkać. Młodzi wyprowadzają się do dużych miast,
a w walących się domach pozostają osoby starsze. Przygnieciona życiem Barbara
znajduje tu miejsce dla siebie. Ruina z otaczającą ją graciarnią dla głównej
bohaterki jest malowniczym zakątkiem z dużym potencjałem i urokliwymi
zakamarkami. Widoczne na zdjęciach walające się w ogrodowych chaszczach sprzęty
ogląda z zafascynowaniem. Niewiele się zastanawiając jedzie, by nabyć
niechciany, opuszczony dom.
I właśnie wtedy zaczyna się akcja książki, która zabiera nas raz do
teraźniejszości raz pozwala zagłębić się w przeszłość. Skulona z zimna,
wychudzona i wyglądająca na pokonaną przez życie Basia szybko i zdecydowanie
staje się właścicielką miejsca, które będzie wymagało od niej dużej ilości
pracy. Ale zajęcie się czymś, planowanie to właśnie to, czego ona teraz
najbardziej potrzebuje. Im ciężej tym lepiej.
Pierwsze tygodnie mieszkania to przede wszystkim ciężka praca nad przywróceniem
tego domu do świetności, ale też stopniowe wchodzenie do małej społeczności,
która traktuje przybyła jak wiedźmę, a wszystko przez jej dziwne zachowania:
przytula się do drzew, śpiewa, zbiera zioła, robi lecznicze mieszanki oraz
uzdrawiające przedmioty. Stopniowo dowiadujemy się, że Basia w nowym miejscu
leczy rany, które do tej pory zadało jej życie: wychowywana przez złą ciotkę,
porzucona przez mężczyznę, który zapewniał ją o swojej miłości dochodzi do
wniosku, że musi całkowicie zmienić swoje życie. Bliskość natury ma jej
przywrócić spokój ducha, odnaleźć sens, oczyścić się ze zła jakie ją spotkało i
pielęgnować miłość do siebie oraz otoczenia.
Młoda, nieznająca trudów życia na wsi kobieta ucieka w miejsce, w którym
najtrudniej przetrwać, bo małe miejscowości to brak pracy, trudy związane z
koniecznością dbania o ogród i dom, izolacja od świata. Szybko okazuje się, że
właśnie tu jest bliżej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej, bo sąsiadka znajdzie
nie jeden pretekst, aby do niej zajrzeć. Basia z odwiedzinami też nie będzie
jej dłużna: a to wpadnie po mleko, a to po ser czy inną potrzebną rzecz. Powoli
między nią, a mieszkańcami zacieśniają się więzi, uczy się nowych rzeczy i coraz
lepiej poznaje siebie oraz moc przyrody. Jej fascynacja siłami natury przebija
z każdej strony, a zapał do pracy wzbudza podziw. Basia jest niczym dobra
wróżka, która na łąkach i w lesie potrafi znaleźć wszystko to, co potrzebne,
aby pomóc w czasie choroby. Bohaterka dookoła siebie tworzy świat pełen
pradawnych obrządków, wzbogacony wiarą w moc słowiańskich rytuałów, które
pozwalają jej zebrać przy wigilijnym stole zaskakujących gości i chociaż „Na
koniec świata” Ewy Mai Maćkowiak nie jest lekturą świąteczną na pewno pomoże w
budowaniu klimatu, pomoże w przywracaniu ważnych obrzędów, zachęci do
samodzielnego wykonywania wielu zdrowych i smacznych potraw, których zapachy
wydają się unosić nad czytanymi stronami.
Drugi tom, „To nie koniec świata” otwiera akcja porodowa. Halinka została
zabrana przez karetkę po wypadku samochodowym. Te wydarzenia przyspieszyły
poród i sprawiły, że kobieta bardzo przeżywa wydarzenia. Boi się o swoje
dziecko. Marzy o tym, aby wszystko skończyło się dobrze. Wiadomość o
nieszczęśliwych wydarzeniach do Barbary dociera bardzo szybko. Miejscowy
policjant odwiedza ją, aby przekazać informacje o pobycie bliskich jej osobom.
Wydarzenia te bardzo niepokoją bohaterkę. Zwłaszcza, że przy młodej mamie nie
ma ojca dziecka. A później nie widuje go w domu przyjaciółki. Jakby tego było
mało Halinka nie radzi sobie z opieką nad dzieckiem, ale jednocześnie nie chce
pomocy. W sprawę zaangażuje się też lekarz z karetki.
Właśnie z powodu tych zaskakujących narodzin na plan pierwszy wysunie się
Halinka. A później dołączy do niej Bogusia. Oczywiście nie zabraknie też i
opowieści o Basi, bo to obserwując ją dowiemy się o innych bohaterach i często
z jej perspektywy będziemy śledzić wiele wydarzeń. I tym razem nie zabraknie
wątku miłosnego. Do tego poruszony zostanie problem depresji poporodowej. Ale
zły stan zdrowia psychicznego przyjaciółki wcale nie znaczy, że będzie tu smutno
i nudno. Bohaterzy potrafią zaskoczyć wieloma rzeczami. Wśród niespodzianek nie
zabraknie ślubu.
Mamy tu ciekawą opowieść zabierającą nas do świata bardzo odmiennych postaci,
które żyją obok siebie i potrafią się wspierać. Nie zabraknie też tematu
rozwijania biznesu na prowincji, przedsiębiorczości i kreatywności.
„Na koniec świata” to specyficzna dylogia, która zaczyna się niby opowieścią o
skrzywdzonej kobiecie, ale ta historia wydaje się tylko pretekstem do
przeniesienia bohaterki na prowincję i pokazania nam jak bogatą mamy kulturę,
jak wiele zwyczajów i powiedzonek odchodzi w zapomnienie oraz jak cenne są na
prowincji relacje między ludźmi. Mamy tu pięknie zżyte, choć nie zawsze lubiące
się, społeczeństwo. Do tego sporo miejsca poświęcono folklorowi religijności.
To sprawia, że klimat polskiej wsi wydaje się być egzotyczny: stajemy się
świadkami wypowiadania zaklęć, wiary w moc ognia, totemów, majowych pali,
łapaczy chwil (do których inspiracją były indiańskie łapacze snów). Wszystko to
wymieszane z namacalną cudownością przyrody karmiącej nas swoimi darami (od
buraczków po kapustę a nawet czereśnie w spirytusie). W treść wpleciono przepis
na zakwas z czerwonych buraków czy opisy pieczenia chleba. I kiedy tak mamy
wrażenie, że jest to przede wszystkim opowieść o obyczajach odkrywamy, że
jednocześnie bardzo dobrze poznaliśmy losy bohaterki od momentu jej poczęcia.
Teraz pewnie pod wpływem mojego opisu macie wrażenie, że to taka bardzo nudna,
sentymentalna opowieść o polskiej prowincji. Nic bardziej mylącego, bo sporo tu
humoru, zabawy słowem i kontrastu wynikającego ze zderzenia kulturowego
dziewczyn (Basi i jej przyjaciółki) z miejscową, bardzo nieliczną ludnością
ograniczającą się do trzech osób: pani Rzepkowa mówiąca gwarą, Remek
(listonosz) i pan Ignac. W drugim tomie liczba postaci rośnie. Przeprowadzka
Basi na wieś wywraca ich życie: młody się zakochuje, a starsi mają w tej
dziwnej miastowej sporą pomoc. Ciotka mieszkająca z bohaterką odkryje swoją
drugą młodość oraz rozwinie nowe zainteresowania i znajomości. Widzimy wiele
jej działań pod wpływem chwili, powolną przemianę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz