Z niektórych komiksów wyrasta się z wiekiem, ale są takie, po które nadal się sięga. W moim przypadku seria Lucky Luke należy do tych, które cieszą się u mnie powodzeniem. Wszystko przez to, że twórcy ciągle puszczają oko do czytelnika i pod płaszczykiem prostej historii przemycają bardzo wiele zadziwiających tematów. Tych jest sporo, bo i obszar, na którym działa legendarny kowboj daje duże pole do popisu. Mamy w nich pokazane różnorodne mechanizmy tworzenia się nowych osad, gorączkę złota, rywalizację, napady, ale też wszelkiego rodzaju problemy polityczne, nawiązanie do różnych ustaw. I tak jest i tym razem.
Cała historia zaczyna się od zadziwiających wydarzeń. Nasz bohater już nie jest sławą. Powoli wyprzedza go Pinkerton, który aresztuje zbiegłych braci Daltonów. Wydawałoby się, że na tym rywalizacja się skończy. Nic bardziej mylnego. Zwłaszcza, gdy w okolicy pojawią się fałszywe banknoty i informacje o planowanym zamachu na prezydenta. Przecież nasz kowboj jest człowiekiem od zadań specjalnych i to do niego często należy tropienie przestępców oraz ważne eskorty. Niestety tym razem nikt go o to nie poprosił. Mało tego: dookoła rozeszła się wieść, że planowany jest zamach na prezydenta Abrahama Lincolna, czyli akcja osadzona gdzieś w latach 1861 -1865z naciskiem na końcowy okres, kiedy takich ataków było wiele i w końcu przyczyniły się do śmierci prezydenta przez aktora szekspirowskiego, który przeszedł do historii tylko dlatego, że skutecznie przeprowadził zamach. Lucky Luke nie byłby sobą gdyby nie ruszył ochraniać najważniejszej osoby w kraju. Na miejscu okazuje się, że to właśnie jego podejrzewa się o planowany atak…
Achdé, Pennac i Benacqulista świetnie wykorzystują pomysł Morrisa i podsuwają
wiele ważnych i aktualnych problemów. Spotykamy się tu ze słynnym planem „zero
tolerancji” burmistrza Rudolpha Giulianiego, który powołał Emergency Services
Unit (jednostka zajmująca się nadzwyczajnymi przypadkami i będąca takim troszkę
państwem w państwie). Badacze kryminologii, zjawisk związanych z biznesem więziennictwa
(mokry sen polskich konfederatów o prywatyzacji więzień w USA jest świetnym
sposobem na zarobek) zawsze poruszają problem przepełnienia więzień osobami o
małoistotnych przestępstwach. Tak jest i w najnowszym albumie przygód Lucky
Lucke’a. Widzimy jak zabiegi tajnej agencji Pinkertona robią wszystko, aby
mieć teczkę na każdego i przez to do
więzienie trafia nawet minister sprawiedliwości.
Patrząc na to z drugiej strony autorzy pokazują, że w dobrze funkcjonującym
mechanizmie sprawiedliwości i ścigania nikt nie jest bezkarny. Nawet ważni politycy
i urzędnicy (oj przydałoby się to do zwiększenia uczciwości wszelkiej maści
rządzących). Nie zabraknie tu też tematu pomówienia, dyktatury, siania terroru,
bo skoro te teczki są gromadzone na każdego i tajny wywiad wie wszystko to
zawsze może znaleźć coś, za co można być uwięzionym. Właśnie z takimi
problemami musi zmierzyć się nasz bohater.
„Lucky Luke kontra Pinketon” to kolejny tom pozwalający na przedyskutowanie znanych
z historii rozwiązań, pokazania ich w nieco innym świetle. Do tego nawiązuje do
wielu ważnych wydarzeń, znanych rozwiązań i problemów społecznych.
Główny bohater serii Wielu osobom przede wszystkim kojarzy się z animowanym
serialem bardzo popularnym w latach 90 XX wieku. Pierwowzorem tej lekkiej i
przyjemnej rozrywki były komiksy belgijskiego rysownika i scenarzysty Morrisa
(czyli Maurica de Beverego), który pragnął stworzyć film rysunkowy o Dzikim
Zachodzie. Nim doszło do realizacji studio filmowe zbankrutowało, a szkice
przerobiono na komiks, który od 1947 roku podbija serca małych i dużych
miłośników westernów. Od 1955 roku seria komiksów powstawała przy współpracy z
Reném Goscinnym (znanym z opowieści o Asteriksie), a później kontynuowali ją
miłośnicy opowieści o kowboju, dzięki czemu pomysły Morrisa są realizowane. Nad
przygodami kowboja pracowali Achdé, Gerra i Pessis zabierający nas w świat
Dzikiego Zachodu i bardzo dobrze oddający ducha oryginału (także pod względem
szaty graficznej). Pisałam również o efekcie pracy Goylouisa, Fuche, Léturgie z
ilustracjami Morrisa i Janviera. Prosta kreska, znikające i pojawiające się
tło, minimalistyczna gama kolorystyczna i ciepłe kolory klasycznych cartoonowych
ilustracji to cechy rozpoznawalne całej serii.
Komiksy polecam nauczycielom etyki, bo są naprawdę kopalnią tematów. Do tego
chętnie sięgną po nie także młodzi ludzie niechętnie podchodzący do czytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz