Etykiety

czwartek, 26 stycznia 2023

Genetyczna naiwność

Im dłużej żyje tym bardziej jestem przekonana, że jestem naiwna. Jeśli mogę komuś pomóc to pomagam, a później zwykle się okazuje się, że osoba, której pomogłam w ramach podlizywania się innym, którzy o jej problemach nie wiedzieli bądź nie chcieli wiedzieć podkopuje mnie. Ostatnie dni miałam pełne sprzątania. I to nie tylko tego związanego z wygarnianiem kurzy zza szaf, przeglądaniem i układaniem rzeczy, analizowania, co udało mi się zrobić, a czego nie, jakie mam relacje z ludźmi, a jakich nie itd., ale też przyglądania się temu, kiedy byłam naiwna. W tych rozmyślaniach poszłam dalej, bo zaczęłam się zastanawiać nad naiwnością matki, później babki, a nawet prababki i doszłam do wniosku, że w sumie to nie moja wina, że mam taką cechę. Naiwność mam zakodowaną genetycznie. Doszłam też do wniosku, że przy naiwności moich przodkiń moja jest rozsądna i naprawdę w wersji „light”.
Najbardziej niebezpieczna sytuacja, na jaką naraziła się moja prababcia w czasie wojny była tak nieprawdopodobna i absurdalna, że aż niemożliwa. No, ale opowiedziana przez babcię i jej braci, którzy wszystko widzieli. W czasie okupacji był zakaz hodowli i uboju świń poza kontrolą nazistów. I co zrobiła moja babcia? Oczywiście, że tę świnię hodowała. Ponoć wycięła zwierzęciu struny głosowe i nie kwiczało. Trzymane w piwnicy, do której wchodziło się po drabinie wejściem, na którym stał stół, w kuchni… Pominę cały ten fetor, bo nie wierzę, że była to świnia bezzapachowa i to, że Niemcy ot tak wpadali przejrzeć kąty. Zwieńczeniem naiwności było wędzenie kawałków mięsa w wędzarni na strychu. A najlepsze w tej opowieści było to, że ta świnia była nie tylko dla najbliższych, ale połowa miała być dla jej dobrej znajomej, która w żaden sposób się nie narażała, bo przecież to nie u niej tuczono zwierzę, sprzątano po nim i wędzono owo mięso. Kiedy przyszło do podziału kawałków owa znajoma uznała, że powinna dostać więcej niż połowę, bo połowa to niesprawiedliwie. Dlaczego tak? Nie wiem. Prababcia była jednak twarda i powiedziała, że więcej niż połowy nie da. Uwędziła część owej znajomej, przekazała i zaniosła swoją część do wędzarni, rozwiesiła, aby zabezpieczyć mięso przed psuciem. Wszystko oczywiście nocą przy świetle świecy, żeby nikt nic nie widział (taa, bo nikt nic nie czuł). Posprzątała i do drzwi nad ranem puka żandarm informujący, że przyszedł na kontrolę. Czy on miał zaciemnienie umysłu czy brak węchu? Nie wiem. W każdym razie posprzątane było, śladów po uboju nie było (na tyle, na ile faktycznie mogło być posprzątane bez płynów i tylko ciepłą i zimną wodą z popiołem). I w sumie na tym by się historia mogła skończyć, gdyby nie to, że przyleciała do niej znajoma i powiedziała, że na przyszłość niech się o troszkę więcej świniaka nie wykłóca, bo to się dla niej (prababci) znowu źle skończy.
Kiedy myślę o tych wspomnieniach mojej babci o jej mamie to myślę, że jest to tak nieprawdopodobna historia, że może wydawać się nierealna, ale często nierealne są niestety prawdziwe.
I myślę, że we mnie też często jest ta naiwna chęć pomagania innym. Pocieszam się, że nie ma we mnie aż takiej naiwności jak u prababci, ale kto wie? Może to inna forma tej samej naiwności tylko czasy inne? W każdym razie przekonuję się od czasu do czasu, że genetyka robi swoje i mi nie odpuszcza.
A jak tam z Waszą naiwnością i robieniem nieprawdopodobnych rzeczy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz