W poście „Jak napisać maila do wydawcy?” obiecałam
odpowiadać na Wasze pytania dotyczące blogowania, współpracy z wydawnictwami.
Pytań jeszcze nie ma, ale pojawił się komentarz, do którego chciałam się
odnieść, ponieważ przez ponad pięć lat obserwuję blogosferę pod różnymi
kontami. Także pod kontem tworzenia mitów. One na początku blogowania wydają
nam się prawdę i chcemy w nie wierzyć, ponieważ inni je tworzą. Z własnej
prawdomównej perspektywy zaczynamy myśleć, że tak może być. Niestety wielu
blogerów nie jest prawdomównych, ale za to kochają tworzenie mitów wobec
własnej osoby. Jednym ze sposobów jest przekonywanie początkujących o tym jacy
to są wspaniali, wszyscy się na nich rzucają, wszyscy ich znają, a oni pracują przy
redakcji wszystkich książek, które recenzują. Później wystarczy zerknąć w
stopkę wydanej nowości i mit się rozpływa. Podobnie jest z mitem „wydawcy do
mnie walą drzwiami i oknami i błagają o współpracę”.
Shikatemeku napisała:
To bardzo pomocna rada, kiedys pisałam do wydawnictw,
i muszę przyznać że było to głupota. Jednak uważam że wolę poczekać rok dwa, by
sami napisali niż jak mam prosić się i pisać:)
Jestem Ci niesamowicie wdzięczna za ten komentarz, ponieważ
poruszyłeś bardzo ważny temat: „mitomani”. Mam nadzieję, ze z upływem czasu
napisze Wam o wszelkich mitomaniach, z którymi miałam do czynienia w czasie
naukowego obserwowania blogosfery, ponieważ ani blogerzy nie są od niej wolni,
ani wydawcy, ani agencje i portale pośredniczące.
Cóż ja mogą napisać poza tym, że czekasz na
realizację mitu? Może troszkę opowiedzieć o pracy osoby do kontaktów z mediami.
Mam doświadczenie w tej kwestii w dziedzinie sprzedaży szkoleń dla kierowników
produkcji. Wiem, że to inna bajka, ale po pięciu latach wiem, że nie do końca,
bo szkolenia tak jak książki to produkt, który nie trafi do przeciętnego Kowalskiego
i trzeba wiedzieć, gdzie szukać zainteresowanych. Bardzo pomagają w tym media
skupiające się wokół specjalistów lub osób zainteresowanych. Media zwykle chcą
na takiej reklamie zarobić: podesłać swojego pracownika na darmowe szkolenie
warte kilkadziesiąt tysięcy lub dostać książki. Do tego trzeba pamiętać, że
tych mediów jest naprawdę dużo i odkrywamy to dopiero wtedy, kiedy jesteśmy
zasypywani 200-500 mailami dziennie. Czy po odpowiedzeniu na nie mamy czas
zastanawiać się do kogo jeszcze napisać? Przeglądać portale i grupy z
blogerami? Nie.
Jakiś czas temu miałam okazję rozmawiać z blogerką,
która ciągle chwaliła się „Wydawcy do mnie piszą i ja się bronię przed
współpracą, ale czasami dam się namówić, jeśli książka jest wartościowa”. Pech
dla niej, a szczęście dla mnie, że w jednym z wydawnictw wówczas pracowała moja
koleżanka ze studiów i dopytałam się jej czy ciągle pisuje do pani iksińskiej z
błaganiami o recenzję. Okazało się, że nie. Baa, dowiedziałam się, że to
blogerka ciągle wysyła im prośby o nowe książki. Mity o staraniach wydawców
były dla niej strzeleniem sobie w kolano, ponieważ wydawcy regularnie spotykają
się na targach, rozmawiają, wymieniają informacje o współpracach i bardzo
szybko wszyscy dowiedzieli się, że oni ją błagają. Dziś już nie bloguje, bo
zwyczajnie nikt nie chce jej odpowiedzieć na maile. Jednak nie ona jedna takie
mity tworzy.
Ja mam ponad 3 miliony wejść, napisałam o ponad 1 800
książkach i po czterech latach blogowania z prośbą o napisanie o książkach
napisało do mnie tylko 5 osób. Wszystkie znałam ze współpracy z innymi
wydawnictwami. Dobre relacje przełożyły się na to, że gdy zmieniły pracę chciały
dalej współpracować.
Kolejna rzecz, z której większość początkujących blogerów
nie zdaje sobie sprawy: milion wejść to naprawdę mało. Nawet trzy miliony to
ciągle mało. Liczy się jeszcze to, jakie bloger zdobył nagrody, czy trafia na listy
„najlepszych”. Ja nie trafiam. Kiedyś Wam napiszę, kto i dlaczego tam trafia, w
jaki sposób blogerzy tworzą na swoich blogach sztuczny ruch. Ja zwyczajnie nie
mam na to czasu, ale Wam w dbaniu o statystyki może się przydać.
Wracając do ilości wejść: żaden wydawca, do którego
sami nie napiszemy nie zauważy bloga nawet z 10 milionami wejść, jeśli ten blog
nie jest nagradzany, uważany za wpływowy. I nawet trudno jest zweryfikować, czy
byłby po tym zauważony, ponieważ ich marka została zbudowana na współpracy z
wydawcami.
Kolejny powód, dla którego wydawcy nie napiszą do
blogerów jest taki, że tych blogów jest naprawdę niesamowicie dużo. W ciągu
pięciu lat tworzenia bazy blogów z recenzjami książkowymi mam ponad dziesięć tysięcy
adresów stron, kanałów youtube’a. Wydawcy współpracują z 10-100 blogerami/
vlogerami. Do tego każdego dnia dostają nowych kilkadziesiąt propozycji dotyczących
współpracy. Nadal wierzycie, że jest szansa, że za dwa lata do Was napiszą?
Kiedy ja zaczęłam współpracować? Po miesiącu regularnego
pisania. Miałam zaledwie kilkanaście wejść dziennie i nie dobijałam nawet do tysiąca
odwiedzin. Wydawcy jednak dali mi szansę, ponieważ jasno napisałam, co mnie
motywuje do codziennego pisania. Mało tego. Dostałam wówczas koło czterdziestu egzemplarzy
na regionalny konkurs organizowany z okazji Dnia Dziecka. Pamiętajcie, że nie
liczy się ilość wejść, ale jasne napisane tego, na co może z Waszej strony
liczyć wydawca, nie liczy się czas pisania, ale to, że robicie to regularnie, a
do tego piszecie ciekawie i potraficie krytycznie podejść do swojej pracy zamiast
się nią zachwycać. Większość blogerów, którzy cztery lata temu wzdychali do swojej
wspaniałości do dziś pozostaje na uboczu lub po prostu zniknęła, ponieważ
krytyka obaliła ich wiarę we wspaniałość. Kiedy już odważycie się napisać maila
do wydawcy warto od czasu do czasu zastanowić się „co poprawić” w swoich
umiejętnościach.
Zachęcam Was do dzielenia się własnymi
doświadczeniami i zadawania pytań w komentarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz