Byłam
„gościem” Pani Magdaleny Drozdek, pracującej dla WP.PL, gdzie ukazał się
artykuł „Rząd PiS nie chce niepełnosprawnych dzieci w szkołach? Rodzice nie kryją oburzenia”.
Zachęcam
do przeczytania całej rozmowy i dzielenia się refleksjami oraz doświadczeniami
w edukacji z dziećmi niepełnosprawnymi. Piszcie z czym obecnie macie problemy, z czym będziecie się borykać, w jaki sposób ustawa Was i Wasze dzieci wykluczy z życia w społeczeństwie.
Magdalena Drozdek: Wielu osobom
nie chciało się wierzyć, że MEN rzeczywiście chce pozbyć się dzieci
niepełnosprawnych ze szkoły. Jaka była pani reakcja, gdy się o tym dowiedziała?
Sytuacja dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności w
szkolnictwie obecnie jest bardzo skomplikowana. Z prawnego punktu widzenia to
od rodzica dziecka, bez względu na to jak bardzo jest one chore, zależy czy
pośle go do placówki publicznej ogólnodostępnej (powszechnej), integracyjnej,
czy specjalnej. Gdy dziecko jest chore i ma orzeczenie o niepełnosprawności, i
gdy chcemy, żeby w szkole miało one wsparcie np. nauczyciela wspomagającego
albo dodatkowe zajęcia z terapeutami lub rehabilitantami (tzw. zajęcia rewalidacyjne)
to wtedy rodzic zwraca się do odpowiedniej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej
o wydanie tzw. orzeczenia o kształceniu specjalnym. W tym orzeczeniu grupa
specjalistów wydaje zalecenia jak powinna wyglądać edukacja dziecka na
poszczególnych poziomach edukacji – czy na przykład wymaga ono wsparcia
nauczyciela wspomagającego, czy powinno uczęszczać do placówki powszechnej,
integracyjnej lub specjalnej, czy wymaga indywidualnego toku nauczania itp.
Orzeczenie te jednak nie jest wiążące. To rodzic, jak już wcześniej
wspominałam, decyduje jak ma wyglądać edukacja dziecka (opinie specjalistów to „tylko”
albo „aż” głos doradczy). W kontrowersyjnym rozporządzeniu MEN chodzi o to, że
dzieci niepełnosprawne, które mają w orzeczeniu o kształceniu specjalnym
wpisane indywidualny tok nauczania i go realizują całkowicie pozbawić kontaktu
z rówieśnikami. Do tej pory uczeń niepełnosprawny z takim zapisem mógł
uczestniczyć w życiu szkoły i rówieśników na wybranych lekcjach (np. plastyki,
muzyki), na wycieczkach, zebraniach lub imprezach szkolnych itp. Mógł, choć
częściowo uczestniczyć w życiu klasy i integrować się z rówieśnikami. Projekt
nowego rozporządzenia o nauczaniu indywidualnym zawierał zapis umożliwiający
całkowite odseparowanie dziecka niepełnosprawnego od rówieśników i zabranie mu
możliwości uczestniczenia we wspomnianych wcześniej zajęciach.
Osobiście – ja – na ten problem patrzę z nieco
szerszej perspektywy: osoby po studiach nauczycielskich, z jakimś tam
doświadczeniem w pracy z dziećmi z różnymi talentami oraz perspektywy rodzica
niepełnosprawnego dziecka. Myślę, że to spojrzenie pozwala mi na mniejszą
emocjonalność i rozumienie pewnych problemów, jakie wynikają z konieczności
dostosowania placówki do dziecka oraz przygotowania uczniów do akceptacji
szeroko rozumianej inności. O ile na pierwsze mamy dość łatwy wpływ, ponieważ
wystarczy odpowiedni sprzęt, dodatkowy nauczyciel czy asystent to to drugie
wymaga od szkół wielkiego zaangażowania, wielogodzinnych rozmów z uczniami oraz
ich rodzicami i często nie sama obecność dziecka niepełnosprawnego w szkole
jest problemem, ale jego relacje z innymi uczniami , którzy mogą rówieśnika
przezywać, przedrzeźniać czy w jakikolwiek sposób dyskryminować. To często
prowadzi do obniżenia samooceny, co z kolei wpływa na osiągnięcia ucznia.
Kolejnym problemem jest to, że czasami rodzice dzieci
niepełnosprawnych do rejonowych (ogólnodostępnych) szkół posyłają dzieci, które
całkowicie nie nadają się do powszechnej edukacji szkolnej, ponieważ taką
możliwość daje im prawo. Zamiast pogodzić się z faktem, że ich pociecha
najpierw musi nauczyć się komunikacji i wykonywania zadań czy nawet
umiejętności skupienia uwagi na określonej rzeczy wysyłają swoje dziecko do
szkoły, w której wymaga się, że dziecko ma te sfery opanowane. To są sytuacje,
które dają rządowi argument do wysuwania tak kontrowersyjnych propozycji, że
dla tych dzieci będzie lepiej kiedy pójdą do szkoły pozwalającej rozwijać im
ich umiejętności (szkoły specjalnej).
Są jednak przypadki, kiedy dziecko ma orzeczenie o
niepełnosprawności i indywidualnym nauczaniu, i jednocześnie doskonale
funkcjonuje, ma rewelacyjną pamięć, potrafi skupić uwagę, komunikuje się,
wykonuje polecenia i wszystko, co robi mieści się w określonych normach, według
których kwalifikuje się do normalnej szkoły.
Z tego powodu uważam, że rodzic czy opiekun nie
powinien mieć zabranej możliwości decydowania o tym do jakiej szkoły pośle
dziecko, ponieważ to on odpowiada za dziecko, to on przejmuje cały ciężar
wychowania i często czasochłonnej terapii.
Ja osobiście każdego dnia obserwuję, analizuję i
zastanawiam się, co będzie dalej. Wiem, że na dzień dzisiejszy moja
pięcioletnia córka nie powinna iść do zwykłej szkoły rejonowej, ponieważ sobie
nie poradzi, a w nauce chodzi przede wszystkim o dążenie do samodzielności. Ze
względu na autyzm wymaga ona stałej opieki. W ciągu roku zrobiliśmy niesamowite
postępy, więc trudno mi powiedzieć jaką decyzję podejmiemy za rok, ale
chciałabym mieć możliwość podjęcia decyzji, a nie ograniczać się do tego, co
uchwali nasz rząd.
Magdalena Drozdek: Pani zdaniem
rząd pomaga wystarczająco rodzinom dzieci niepełnosprawnych?
To bardzo trudne pytanie, ponieważ trzeba rozpatrzyć
wszelkie możliwe pomoce oraz indywidualne potrzeby każdego dziecka. Niektórym
poziom obecnej pomocy oferowanej przez rząd może wystarczyć. Innym nie. Nie
oszukujmy się jednak – większość rodzin z niepełnosprawnym dzieckiem jest
zdania, że pomoc jest niewystarczająca. Weźmy chociaż mój przykład. Według
zaleceń Amerykańskiego Towarzystwa Autyzmu dzieci autystyczne powinny mieć od
30h do 40h terapii różnego rodzaju tygodniowo. A jak jest w Polsce? Wg prawa na
NFZ nie można mieć więcej niż 120 h terapii rocznie, co daje ok. 2-3h terapii
tygodniowo. Całe szczęście, że dla dzieci w wieku przedszkolnym jest jeszcze
specjalny program tzw. WWR (Wczesne Wspieranie Rozwoju), które wg
rozporządzenia MEN ma wynosić od 1h do 2 h tygodniowo. Trzecim źródłem terapii
jest wspomniane wcześniej zajęcia rewalidacyjne w przedszkolu, które wg
rozporządzenia MEN mają być w wymiarze czasowym określonym przez organ
prowadzący jednostkę oświatową (gminę), czyli równie dobrze mogą trwać 15 minut
tygodniowo lub np. 10 h tygodniowo. Reasumując dziecko autystyczne w Polsce w
wieku przedszkolnym ma zapewnione wg prawa realnie ok. 4-6h terapii tygodniowo,
a czy ma więcej zależy to tylko od dobrej woli decydentów. A to tylko jedna
strona medalu. Największym problemem rodziców dzieci niepełnosprawnych, w tym
autystycznych, jest zdobywanie środków na wszystko, co jest związane z terapią:
od materiałów edukacyjnych przez badania specjalistyczne po leczenie. Często są
to koszty sięgające rocznie wartości średniej klasy samochodów. Co prawda
państwo oferuje rodzinom z niepełnosprawnym dzieckiem tzw. świadczenie
pielęgnacyjne, ale żeby je dostać trzeba spełnić odpowiednie kryteria (dziecko
na komisji o niepełnosprawność musi zostać m. im. uznane za niezdolne do
samodzielnej egzystencji nie z powodu wieku, ale choroby lub zaburzenia) oraz
jeden z rodziców musi zrezygnować z pracy na rzecz całodobowej opieki nad
dzieckiem. Zdarza się, że oferowana przez państwo pomoc finansowa pokrywa tylko
30-50% kosztów przeznaczonych przez rodziców na leczenie i terapię dziecka
niepełnosprawnego.
Magdalena Drozdek: Z tego co
widziałam, pani córeczka ma autyzm – opowiedziałaby pani o tym, jak wygląda
wasze życie? Przepraszam, jeśli nie powinnam zadać takiego
pytania, ale być może państwo w rządzie nie zdają sobie sprawy, z jak wieloma
problemami na co dzień się borykacie.
Nasza codzienność toczy się między wyjazdami męża do
pracy -przez co w domu bywa- i moim byciem z córką. Każdego dnia po przedszkolu
idziemy na terapię, a po terapii pozwalam córce na spontaniczną aktywność,
która też jest pewnego rodzaju terapią, ale taką, którą ona nie postrzega jako
męczących ćwiczeń. Ogólnie staram się nie używać słowa „terapia” w komunikacji
z córką. Raczej mówię „pójdziesz pobawić się z panią X” albo „ciekawe jakie
zabawy na dziś wymyśliła pani Y”. Jeśli chodzi o nasze zajęcia to dużo
malujemy, bardzo dużo spacerujemy, staramy się doświadczać świata, aby córka
umiała sobie rodzić w kontakcie ze światem. Z tego powodu nie ograniczam jej na
zakupach, aby potrafiła samodzielnie podejmować decyzje, komunikować swoje
potrzeby. Bardzo długo córka nie mówiła co i czy chce jeść lub pić. Wszystko
trzeba było wkładać jej do buzi, ponieważ sama nie sięgała. Teraz potrafi
pokazać, co chce zjeść i ile. Mój mąż często powtarza, że opieka nad naszą
córką przypomina trochę pracę sapera. Nigdy nie wiadomo, co może się stać,
ciągle musimy być skoncentrowani bo w każdej chwili nasza córka może np. wpaść
na pomysł, żeby nagle wbiec na środek ulicy w trakcie spaceru, wskoczyć do rowu
z głęboką wodą bo przecież „bardzo lubi wodę" czy może zjeść wszystko, co
znajdę pod ręką.
Obecnie mamy
kilka ważnych problemów, z którymi chcielibyśmy już, natychmiast udać się do
specjalistów, a wizyty mamy dopiero za kilka miesięcy i to jest największym
problemem większości niepełnosprawnych
ludzi. Ponad to ciągle brakuje odpowiedniej ilości godzin terapii, która
pozwoliłaby się, uporać z ważnymi na tym etapie rozwoju sprawami, a też musimy,
albo czekać, albo płacić, albo po prostu robić to sami, a nie wszystko da się
zrobić samodzielnie. Kolejny wyzwaniem jest ciągła konieczność walki o każde 30 minut terapii, bo wiele rzeczy zgodnie z przepisami dzieciom się należy, a regionalne władze oraz placówki nie chcą tego dziecku zapewnić. To tak jakby każdy rodzic pełnosprawnego dziecka musiał osobiście zabiegać o to, aby jego dziecko mogło chodzić do przedszkola na więcej iż przepisowe minimum pięć godzin.
Magdalena Drozdek: Co
napisałaby pani o swojej córeczce – jest przecież jedną ze „świetnych
dzieciaków”
Moja
córka ma 5 lat, kocha spacery, czytanie książek, malowanie farbami, kontakt ze
zwierzętami. Jej ulubionym miejscem jest miejscowy las, który dzięki górkom i
pagórkom (morena czołowa po zlodowaceniu) pozwala na ćwiczenie różnych umiejętności. Dzięki takiej aktywności rozwijam jej równowagę, wzmacniam mięśnie, zmuszam do kombinowania jak się wspiąć czy zejść. A kiedy już jest zmęczona siadamy na pniu drzewa lub kamieniu i czytamy.
Dzieci niepełnosprawne powinny przebywać z dziećmi pełnosprawnymi tak często i tak długo, jak tylko jest to możliwe. Powinny się z nimi przyjaźnić i uczyć się im pomagać w codziennym życiu.
OdpowiedzUsuńMoi niepełnosprawni rówieśnicy chodzili do szkoły specjalnej. Myślę, że wiele przez to straciłem, nauczyłem się mniejszej otwartości i zawsze mam problem z osobami niepełnosprawnymi. Głupio mi np., że ktoś może pomyśleć, że się gapię na osobę na wózku, przez co z kolei nienaturalnie nie patrzę się na takie osoby. Gdyby ta niepełnosprawność towarzyszyła mi w młodości dziś lepiej umiałbym się zachować
OdpowiedzUsuń