Uwielbiam przewodniki, wspomnienia z podróży. To pozwala mi na namiastkę oderwania się od codzienności, wędrowanie w odległe regiony, podglądanie otoczeniu cudzym spojrzeniem i dystansowaniem do własnej miejscowości. Często wychodzi na plus, bo otoczenie okiem przybysza zawsze jest ciekawe. Nawet, kiedy szpetne, brzydkie fizycznie to przecież zawsze są ludzie, którzy dodają innym miejscom pikanterii, pewnego rodzaju egzotyki, pomagają spojrzeć nieco inaczej na własną codzienność. Kiedy otoczenie jest zniszczone i widać biedę, wówczas można pokusić się o poszukiwanie „trudnego piękna”, takiego, którego nie opiszą przewodniki – jak zauważa Grzegorz Musiał w jednym z tomów „Dziennika włoskiego” pisząc o osadzie Ojca Pio. W cyklu znajdziemy już trzy dzienniki. Jeden zabiera nas na wędrówkę po Apulii, Abruzji i Rzymie, drugi po Sycylii, a trzeci to podróż do Umbry i Toskanii. Każdy jest autonomiczną opowieścią, którą otwiera spotkanie na lotnisku. Swoją przygodę z tym cyklem zaczęłam po lekturze cudnie napisanych wspomnienień Piotra Kempińskiego w „Po Rzymie” i muszę przyznać, że lektura wywołała u mnie mieszane uczucia. Oczekiwałam czegoś z efektem „wow oraz otwartości umysłu, która powinna towarzyszyć osobie, która sporo podróżowała, ma wiele doświadczeń z kontaktów z innymi kulturami, napisała świetne publikacje o kontrowersyjnej artystce jaką była Tamara Łempicka. Zamiast otwartości jaka towarzyszyła pisaniu biografii mamy tu oceny kobiet z perspektywy pogardliwego katolicyzmu, z którym autor łączy tożsamość narodową i pojęcie patriotyzmu. W każdym tomie powraca ten wątek i zobaczymy, że poza religią owe pojęcia dla niego nie istnieją.
W przeciwieństwie do poprzednich tomów tu mamy też krytyczne spojrzenie na goszczącego
go przyjaciela. Dostrzega, że jest to osoba coraz gorzej radząca sobie ze
zmieniającym się światem i zaraz potem pojawia się pełna niepokoju
autorefleksja czy sam nie jest już takim oderwanym od życia starcem, czy za
chwilę nie będzie sobie radził z wieloma rzeczami, nie będzie nadążał za
pędzącym życiem. Wątpliwości wymieszane są z postawą oświeconego, który nie
zadaje sobie pytań na temat tego, czy może się mylić. I tym sposobem
dowiadujemy się, że dla autora nie istnieje miłość do kraju bez domieszki
konkretnej wiary. Do tego dochodzi szowinistyczna pogarda dla kobiet, ich
sposobów ubierania się, podejścia do seksualności, bo jak tak można kusić i
gorszyć? A wszystko to przy jednoczesnym trzeźwym spojrzeniu na wszelkie bękarty
władzy, ale z pominięciem, że i oni są katolikami grającymi na religijną nutę,
realizującymi w Polsce od kilkudziesięciu lat plan Watykanu i pozującymi na tle
wszelkiej maści wizerunków świętych, wybierani przez religijny lud. Do tego
autor w swojej wyższości i spojrzeniu na nowe elity, humanistów zapomina, że
mają oni chłopsko-robotnicze korzenie, które nie pozostały bez śladu na
sposobie posługiwania się językiem i umiejętnością analizy faktów (sam zresztą
nie grzeszy tu wyżynami). Wypowiada się pogardliwie o intelektualistach, którzy
w pierwszym lub drugim pokoleniu są tymi, którym udało skończyć się uczelnie
wyższe i zapomina, że kształcili ich ludzie o podobnych korzeniach, a to
przekłada się na umiejętność władania poprawną polszczyzną. Do tego dochodzi
dystans czy wręcz pogarda do postkomunistycznych zachowań, poczucia
konieczności walki o wszystko przy jednoczesnym zapominaniu, że przez prawie
pół wieku ludzie byli tresowani przez władzę brakami i rzucaniem ochłapów, aby
skupili się na walce o nie zamiast na buncie. Nie chce widzieć, że te same
narzędzia nadal są stosowane przez religijnych patriotów To spojrzenie pełne
wzgardy na ludzi szykujących się do lotu poraża i zaskakuje, kiedy z większą
wyrozumiałością patrzy na dziwne zachowania Włochów, ale tylko tych, którzy
mieszczą się w łączących go z nimi poglądami. Ich żywiołowość jest dla niego
czymś mniej zaskakującym, mniej zasługującym na grymas niesmaku niż tłoczenie
się Polaków na lotnisku. No, chyba że są młodą kobietą pokazującą swoją goliznę.
I to są wątki powracające w każdym z tomów zabierających nas w inne miejsce.
Podróże są pretekstem do dzielenia się wrażeniami z innymi, ale też przemyśleniami,
zdziwieniem, dostrzeganiem paradoksów. A tych jest sporo: od sposobu bycia Włochów
i Polaków po wygląd targowisk z ciągle powracającym pytaniem o to, co w Polsce
poszło nie tak, że nie ma tak rozbudowanych bazarów.
„Dziennik włoski” to cykl wspomnień z lat 2002-2007. Znajdziemy tu zapis zmian,
jakie wówczas zachodziły. Polska od kilku lat jest w Uni Europejskiej, dzięki
czemu można łatwiej podróżować. Mamy tu bardzo osobiste spojrzenie wymieszane z
sentymentem do historii, pominięciem procesów sukcesji funkcjonalnej rybackich
i przemysłowych terenów, zauważenie, że czasie przemian coś poszło nie tak i
nadal pozostajemy daleko za Europą. Wchodzimy na place, targowiska, przyglądamy
się bogactwu towarów, zapachów, kolorów i różnorodności etnicznej. Odwiedzamy
też kościoły i muzea, które staną się pretekstem do podzielenia się wrażeniami
z odwiedzania tych miejsc. Sporo tu miejsc ważnych dla katolików. Można pokusić
się o stwierdzenie, że wędrówka jest pielgrzymką, w czasie której obrazy z
Włoch zestawia z doświadczeniami z Polski, porównuje, przywołuje z sentymentem.
Każde nowe miejsce to pretekst do odwiedzenia lokalnych świątyń, uczestniczenia
w obrządkach religijnych, dzielenia się przemyśleniami.
Po „Stworzonych dla losów szczęśliwych” napisanych przez Zygmunta Barczyka
(opozycjonisty) oraz po „Po Rzymie” Piotra Kempińskiego szukałam kolejnej
wyprawy pozwalającej na otwartość, doświadczanie kontaktu z innością. Pomyślałam,
że połączenie opozycjonisty z wyprawą do „kolebki” naszej cywilizacji może być
ciekawe i pouczające. Nie do końca jestem zadowolona z lektury. Dostałam bardzo
plastyczny dziennik, ale okraszony nietolerancją. Z drugiej strony jest to
lektura pozwalająca uzmysłowić nam jak niesamowicie bardzo zmieniliśmy się. Z
zamkniętego na świat zaścianka jesteśmy Polakami korzystającymi z możliwości podróżowania,
podziwiania innych kultur. Dziennik włoski jest przewodnikiem po przeżyciach,
przemyśleniach i zachodzących przemianach. Ze wschodniej bylejakości stajemy
się powoli krajem, który chce dogonić inne. Grzegorz Musiał dostrzega jak wiele
łączy nas z żywiołowymi Włochami. Nie zabraknie też uświadomienia sobie różnic,
wpływu zaborów i komunizmu na nasze społeczne postawy. Wisienką na torcie jest
pojawiająca się wątpliwość czy i on nie jest przesiąknięty tą masową edukacją gardzącą
innością. Dostrzega znaczenie indywidualizmu, niepowtarzalności, ale zapomina
wprowadzić je w życie.
Autor jest gawędziarzem, dzielącym się z nami spostrzeżeniami. Mamy tu opisy
sporej ilości miejsc, w których drobiazgi mają duże znaczenie. Przez lekturę
płynie się. Do tego porusza wiele ważnych problemów społecznych wynikających z
zadawania sobie pytania: „Ale dlaczego w Polsce wygląda to inaczej? Dlaczego w
Polsce to nie działa?”. Myślę, że warto sięgnąć po nią, żeby zadać sobie te
pytania i zastanowić się jak sami możemy wpłynąć na nasze otoczenie i kraj.
Zapraszam na stronę wydawcy
Zapraszam na stronę wydawcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz