Marta Magaczewska, Bahama yellow, Pruszków „JanKa” 2011
Zwrot bahama yellow posiada synonim (odpowiednik)
żółtopomarańczowy. Tytuł nic niemówiący o zawartości książki kryje świat
splątany korytarzami ludzkich przemyśleń. Tajemniczy zakład DOPC skąpany w
gorącym powietrzu kryje w sobie tajemnice ludzkich kreacji. Cały wydaje się
zapełniony niczym mrowisko pełne ludzi i wszelkich stworzeń oraz kurzu.
Wszystkie te elementy mają wypełnić przestrzeń tak, by nie dało się
funkcjonować. Przepełnieniu wydaje się towarzyszyć ciasnota, którą potęguje
upał miejsca, które może być wszędzie i nigdzie. Czy na pewno wszędzie? Klimat
i ludzie są dość ekscentryczni. Możemy przypuszczać (mimo poznania garstki
postaci), że inni bohaterowie są też tacy. Na każdym piętrze dzieją się inne
niezwykłe rzeczy, bo przecież powołują je do istnienia ludzie, którzy stanowią
bardzo ekscentryczną i jednocześnie spójną mozaikę, która zostaje pod opieką Tabiołki
obsesyjnie marzącej o macierzyństwie, a jedynym dzieckiem, jakie może powołać
do życia jest zakład badawczy. Co bada? Nie bardzo wiemy. Dowiadujemy się
natomiast, że konieczne było zgromadzenie tam takich osobliwości jak Lelech,
Skomroch, Lala Zajc, Koffel i Kauk – postacie, które z jednej strony potrafią
być dobre, a z drugiej napawają się wspomnieniami swoich złych czynów,
delektują poczuciem niszczenia innych, a jednocześnie potrzebują być w kokonie
zapewniającym bezpieczeństwo, ale on jest gdzieś poza murami zakładu, w którym
nikt nie czuje się dobrze. Uczucie zagrożenia potęguje dokonana zbrodnia: każdy
podejrzewa każdego, każdy szuka w innych motywu działań. To poczucie ich
rozdziela, izoluje, ale paradoksalnie zmusza do wspólnego działania, bo tylko
odkrycie mordercy pozwoli im dalej spokojnie egzystować w nielubianych murach,
które mogą zmienić na jeszcze gorsze. Jak odnaleźć winnego? Czy poświęcą
jednego spośród siebie, by móc dalej trwać w niepokoju i zagrożeniu?
„Bahama yellow” skojarzyła mi się z dwiema dość znanymi
książkami. Pierwszą – ze względu na styl pisania – jest „Długa noc zimowa”
Elizabeth Hand, z którą bardzo się męczyłam jeszcze w liceum, a druga to przeze
mnie wówczas uwielbiana „Podejrzenia Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill”
Kate Summerscale, która w swoich czasach była bardzo nowatorska i zainspirowała
wielu twórców piszących o morderstwach w obiektach zamkniętych. Te dwa skrajne
odczucia towarzyszyły mi przez całą lekturę książki Marty Magaczewskiej, której
dzieło jest o ludziach, ich ciemnej i jasnej naturze człowieka, który stoi
przed dylematem skazania niewinnego. Autorka pokazuje typowy dylemat natury
etycznej: nie wiemy, na kogo padnie los i musimy zdecydować, jaka metodą
wybierzemy winnego. Może siebie skażemy na śmierć…
Książkę momentami czyta się lekko i niemal mknie, ale są też
momenty, przez które się brnie jak w błocie. Jednak styl wobec celu nadrzędnego
wydaje się podrzędny: autorka uświadamia nas, że życie nie jest łatwe i gdziekolwiek
jesteśmy prześladuje nas obecność innych, a zarazem dążymy do niej. Świat
zakładu jest taki jak nas: albo możemy uciec w miejsca gorsze (na pustynię),
albo równie nieprzyjazne jak zakład (miasto spowite smogiem).
Książkę polecam osobom lubiącym klimaty abstrakcyjne
okraszone dylematami etycznymi i psychologicznymi rysami bohaterów. Na pewno w
tym klimacie odnajdą się miłośnicy Witolda Gombrowicza, Josepha Conrada,
Elizabeth Hand, Kate Summerscale czy Marcina Łupkowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz