Relacje Oli z rówieśnikami są bardzo proste: albo ją ignorują albo ją zagadują. O pierwszej nie trzeba się rozpisywać, bo to typ uprzejmej nieuwagi. Drugi przypadek oparty jest na życzliwości. Ola ma kilka koleżanek i kilku kolegów, którzy może i jej nie odwiedzają, jakoś specjalnie nie bawią się z nią na placu zabaw, ale zawsze do niej zagadają, powiedzą coś miłego, opowiedzą, co robili, co im się udało. Ich relacja wygląda troszkę jak tablice w mediach społecznościowych. Oni opowiadają, a Ola daje kciuka do góry albo pokazuje serduszko, a czasami robi smutną minkę (kiedy koleżanka opowiadała o rozbitym kolanie). Bywa też, że wybucha śmiechem, a jej śmiech jest tak intensywny, że śmieje się całą sobą (czasami trzeba się za jakimś murkiem za kontenerem od tego szczęścia i śmiechu przebrać, ale i na takie sytuacje jesteśmy zawsze gotowi). Troszkę patrzę na te relacje z boku, bo Ola im nie opowie, co robiła. Ja to staram się robić. Ola wtedy w skupieniu słucha i z uśmiechem kiwa głową, aby potwierdzić, że tak było.
Opowiadania dzieci często uzmysławiają nam jak bardzo dmuchamy i chuchamy na Olę (bo bez tego dmuchania i chuchania Ola nawet do toalety nie zajdzie). Jej rówieśnicy chwalą się, że wędrują po mieście (zasięg 2-3 ulic), kiedy rodzice są w pracy i nawet na ten czas dostają kieszonkowe typu 10 zł, żeby z głodu nie umarli. Sami wchodzą do sklepu, wybierają i płacą. I tak sobie pomyślałam jak to by było, gdybym Olę puściła z 10 zł... Skończyło by się tym, że faktycznie dotarłaby do sklepu, bo z tym problemu nie ma (trasę zna), wybrałaby sobie coś, a nawet pokazałaby przy kasie, ale te produkty byłyby ponadgryzane i na pewno kwota przekroczyłaby 10 zł... Odbieranie na komisariacie dziecka mielibyśmy w pakiecie, bo Ola jest uczciwa i zawsze przy kasie pokaże, co nadgryzła. Po prostu 10 zł by jej nie starczyło, bo zrobiłaby zakupy na kilka dni (jeszcze nie potrafi sobie rozplanować, ile potrzebuje na jeden dzień), chociaż ostatnio robi postępy i już nie chce kilkunastu rzeczy tylko 2-3, ale... te Oli 2 -3 rzeczy to ostatnio były borówki, winogrono, pizzerka i napój, a wszystko za 25 zł. I jeszcze cieszymy się jak dzieci, że wszystko, co sobie kupi to zje i że nie jest to ciągle jedna rzecz, jak w przypadku niektórych dzieci z autyzmem.
Inny kontakt z innymi ludźmi to relacje z właścicielami psów. Tu wachlarz kontaktów bywa trojaki: 1) ło, jaki słodki psi bobas i po miesiącach ten psi bobas wyrasta na świetnego kumpla/kumpele Oli i Tutka, 2) jest to jest, ważne, że zębów nie używa na nas; 3) psy bandytów (osoby atakujące innych psem).
Pierwszy przypadek to właściciele preferowani. Oni są słodcy, ich psy są słodkie, jest, o czym z nimi pogadać, są inteligentni i ta inteligencja przelewa się na psy, są odpowiedzialni i po swoich pupilach sprzątają, wiedzą jak prowadzić/ wychować psa, aby dla nikogo (nawet ulicznych kotów) nie był on zagrożeniem. Pozwalają Oli wziąć szczeniaczka na kolana, zagadują ją, opowiadają o swoim pupilu jak rośnie, jakie robi postępy, socjalizują z Tutkiem.
Drudzy czasami wiedzą, że po psie wypada posprzątać, czasami nie i są obojętni.
Trzeci rodzaj oczywiście uważa, że ulica jest ich i przez to, że żyją inni powinni sprzątać po ich psie. O pracownikach sprzątających ulice wypowiadają się pogardliwie i chcą, aby ci zadbali o czystość (czyli posprzątali odchody ich pupili). Jeśli mieszkają w domach jednorodzinnych to ich zwierzaki wystawiają łeb na całą szerokość chodnika. Bywają chodniki tak wąskie, że z Oli wózkiem się na nich nie mieszczę, Bywają też takie, gdzie na chodniku notorycznie stoi samochód, a przejście między nim, a płotem to 20 cm, które przeciętnemu przechodniowi blokuje taki pies bandyty (bo jak inaczej nazwać celowe parkowanie i celowe niezabezpieczenie płotu oraz wychowanie psa na atakującego agresora?). W blokach próbują wychylić się za balkon tak, aby kogoś ugryźć. Każdy przechodzeń wywołuje głośne szczekanie. Są też tacy, którzy wiedzą, że nie panują nad swoim zwierzakiem i wyprowadzają 2-4 psy za jednym zamachem, bo im się chodzić nie chce. Oczywiście poszczują swoje pupile, żeby rwały się na inne psy, bo bawi ich to, że pies się nakręca, a gdy im się wyrywa i pędzi na ciebie, a ty w obronie walisz takiego kijem i psikasz gazem pieprzowym to później zdziwienie, że nie dałaś się pogryźć, bo przecież powinnaś. Tak, tacy też są. Są też właściciele kłamcy, którzy uważają, że samemu się psa pogryzło, żeby ich prześladować. Wczoraj pisałam Wam o tym jak Tutek w trudne sytuacji spanikował. Byłam przerażona jego reakcją. Dziś zobaczyłam jego dzielną twarz: po uwolnieniu, żeby nie był ugryziony zrobił kółeczko i poczekał, aż uporam się z agresywnymi psami, które wyszarpały się właścicielowi. Najcudowniejsza jednak była reakcja Oli: już nie zareagowała krzykiem paniki tylko śmiechem. Śmiała się tak bardzo, że musiałyśmy się przebrać, bo rozwścieczona matka w akcji to jednak zabawny widok, bo matka to oaza spokoju.
Okazuje się, że zawsze, kiedy między jednym człowiekiem, a drugim jest jakiś dodatkowy czynnik pośredniczący wtedy te relacje są bardziej skomplikowane i wychodzi z ludzi ich prawdziwa natura. Czasami zaskakuje naprawdę miłymi relacjami, świetną energią, a czasami bywa trudno. Ważne, aby wiedzieć, co trzeba zrobić w przypadku tych drugich, aby potrafić się obronić. W szkole uczymy się wielu niepraktycznych rzeczy, a za mało mamy przygotowania „na wypadek”. A „wypadki” się zdarzają. Niektóre kończą tragicznie, bo ciągle u nas za mała świadomość tego, że za zwierzaki to my musimy odpowiadać i nie możemy ich nakręcać, bo może to odwrócić się przeciwko nam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz