Etykiety

sobota, 4 kwietnia 2015

Ałbena Grabowska: Wielkanocny nastrój

Moi rodzice starali się, żeby Święta Wielkanocne miały podobną magię do świąt Bożego Narodzenia. Rytuałów związanych z tym właśnie świętem było u nas w domu znacznie więcej. Zaczynaliśmy w czwartek od malowania jajek. Jajka musiały być czerwone. Tak się je maluje w Rodopach, skąd pochodzi moja mama. W stanie wojennym, kiedy trudno było dostać farbę, a łupiny cebuli nie dawały pożądanego koloru, używałyśmy farby do płótna kupowanej z farbiarni, która stała na podwórku mojego osiedla. Dziś zastanawiam się jak przeżyliśmy jedząc jajka farbowane w toksycznej pewnie farbie...
Czerwone jajka można było dowolnie ozdabiać. Ja żyletką wydrapywałam wzorki, mój ojciec malował je moimi szkolnymi plakatówkami. Mam miała inny patent. Odrywała liść geranium i naklejała na jajo, potem umieszczała je w pończosze, wiązała i dopiero farbowała. Charakterystyczny pierzasty kształt liścia dawał niezwykły efekt po ufarbowaniu i posmarowaniu olejkiem.
W piątek odbywało się zwykle pieczenie ciast, pasztetów i gotowanie potraw świątecznych. Wszyscy siedzieliśmy w kuchni. Tata łupał orzechy włoskie i laskowe, ja kroiłam warzywa na sałatę, mama przygotowywała ryby do pieczenia na sobotę. Wtedy "zatrzymywaliśmy się" w zapędzeniu i gonitwie. Czas płynął wolniej, nikt się nie spieszył, robiliśmy sobie przerwy na rodzinne oglądanie telewizji, ponieważ w święta były emitowane zawsze znakomite filmy i ciekawe programy.
Sobota to czas spokoju i refleksji. W domu posprzątane, ugotowane, ale jeszcze nie można korzystać z dobra zgromadzonego w lodówce i za oknem. Jedliśmy lekki obiad, przeważnie rybę i szliśmy na spacer. W dzieciństwie szczęśliwie nie mieliśmy grobów do odwiedzenia, nie pamiętam wypraw na cmentarz. Szliśmy zwykle do Tworek, gdzie na terenie szpitala psychiatrycznego były dzikie miejsca, potoczki, bajorka, dywany kaczeńców i wijąca się rzeka Utrata. Dreszczyk emocji wywoływała we mnie myśl, że możemy spotkać "wariata". Niedziela to czas korzystania z przygotowanych potraw. Od rana przygotowywałyśmy z mamą świąteczny stół. Wszystko było ważne, serwetki, obrus, dekoracje wykonane samodzielnie, z wielką pieczołowitością, co rok nowe, żeby podkreślić jak bardzo ten czas jest ważny. Tradycyjna Wielkanoc bułgarska wymaga jedzenia jagnięciny, ale u nas w Polsce jagnięciny, nawet baraniny nie można było dostać, a rodzina była niezaradna w kwestii kombinowania, nie mieliśmy krewnych na wsi. Któregoś roku w ciężkich czasach mój ojciec zdołał kupić tylko kurczaka. Kurczak był dość rachityczny, a my zaprosiliśmy na śniadanie znajomych. Mam upiekła go, potem pokroiła na kawałki i podała jako sałatkę z pomarańczą (dostałam z kościoła), przyprawami z Rodopów (czarnuszka, oregano i dżodżen z ogrodu babci), majonezem i warzywami z naszej działki (kabaczki i patisony). Podany został w kieliszkach obłożonych liśćmi winorośli. Goście byli zachwyceni. Od tego czasu tak zrobiony i podany kurczak stał się tradycją rodzinną. Czasami zdradzam tradycję na rzecz indyka nadziewanego wątróbką i selerem naciowym, ale tego kurczaka pamiętam doskonale. 
W poniedziałek nie było oblewania wodą, tata skraplał nas perfumami i to było bardzo miłe. Nie wychodziłam tego dnia "na dwór", bo nigdy nie lubiłam polewania wodą. Wprawdzie słyszałam, że "jak mnie nie obleją, to nie będę miała dobrego męża", ale puszczałam te gadki mimo uszu, może zresztą niesłusznie. Do kościoła chodziłam na 8.00 i przemykałam się bocznym wejściem. Główne polewanie z pompy odbywało się od godziny 10.00 i kończyło po sumie o 13.00. Uwielbiałam te wolne dni, oglądanie telewizji, czytanie książek i gości.
Dziś staram się pokazać moim dzieciom, że warto starać się uczynić święta czymś niezwykłym. Bardzo mnie cieszy, kiedy widzę jak mały Franek nieporadnie maluje jajka. Pani w przedszkolu powiedziała, że tak bardzo zaangażował się w robienie palemki, że prawie płakał, kiedy rozdarł bibułkę. Bardzo pilnował, żeby ustawić wszystkie kurczaczki, baranki i króliczki. W niedzielę po obiedzie pójdziemy na glinki, może uda się zerwać witki wierzbowe i bazie - kotki. Może pojedziemy do Tworek w poszukiwaniu dywanu z kaczeńców, może to się nie zmieniło, kto wie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz