Moje dzieciństwo i wszelkie wspomnienia z nim
związane ściśle łączą się z regionem, z którego pochodzę. Jednak choć na
Podlasiu zwyczaje wielkanocne są podobne do tych w pozostałych częściach
Polski, to myślę, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jest odrobinę inaczej.
A przynajmniej było wtedy, gdy jako kilkuletnia dziewczynka z dumą niosłam do
kościoła świąteczny koszyczek - udekorowany gałązkami borówek, kokardkami,
cukrowymi barankami. Pod szydełkową serwetką prócz tradycyjnych pokarmów do
poświęcenia były też oczywiście pisanki – jajka gotowane w cebulowych łupinach,
z własnoręcznie wyskrobanymi wzorkami. Wszystkie najładniejsze i wszystkie
koniecznie do pokazania koleżankom, dlatego czasem niektóre po drodze wypadały
z przeładowanego nimi koszyczka.
Pierwszy dzień świąt był zawsze w moim domu
przeznaczony wyłącznie dla rodziny. Świąteczne śniadanie, potem spotkania,
rozmowy dorosłych, podczas których dzieci niestety czasem się nudziły. Za to
drugi dzień, czyli lany poniedziałek należał już niemal w całości do nich. Radosne
święto zaczynało się wcześnie rano i całkiem nieoczekiwanie, dlatego warto było
wstać z łóżka zanim zostało się polanym wodą przez kogoś, kto obudził się
wcześniej. Dyngusowe szaleństwo trwało zwykle do wieczora, już nie w domu, a w
licznym towarzystwie rówieśników na podwórku. Często wracało się do domu
przemoczonym od stóp do głów, jednak nikt się z tego powodu nie obrażał ani nie
gniewał. Było raczej na odwrót – przykro było raczej tym pominiętym w
polewaniu.
Tegoroczne święta też zamierzam spędzić na
Podlasiu. Na pewno będą jak zwykle magiczne, choć raczej już nie takie same jak
te widziane oczami dziecka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz