Andy Griffiths, 52-piętrowy
domek na drzewie, il. Terry Denton, tł. Maciejka Mazan, Warszawa „Nasza
Księgarnia” 2017
Do moich rąk właśnie trafił kolejny tom opowieści o
domku na drzewie należącego do Andy’ego i Terry’ego. Od pierwszego tomu stał
się jedną z ulubionych książek młodych czytelników. Wszystko przez szybką i
niezobowiązującą, a do tego pokręconą akcję oraz licznym ilustracjom
(zapełniają chyba więcej miejsca niż sam tekst). To sprawia, że początkowi
czytelnicy nie nudzą się, czyta im się bardzo szybko, a do tego porusza temat,
który jest nie tylko dzieciom bliski (jeśli nie w rzeczywistości to w
marzeniach), bo kto z nas nie marzył lub marzy o domku na drzewie? Niektórzy budowali lub
budują skomplikowane tunele, szałasy, rysowali zawiłe plany, które nie zawsze
można było wprowadzić w życie, ale z nostalgią do nich wracają. Opowieść jest
też dla wszystkich miłośników techniki (tej we wspaniałym domku książkowych bohaterów
nie zabraknie) i ma rozbudzić ich zainteresowanie fantazjowaniem, rozwijaniem
wyobraźni, oderwania się od technologii.
Serię zaczyna tom nazwany „13- piętrowy domek na
drzewie”, w którym tytułowa budowla w porównaniu do naszych dziecięcych planów wydaje nam się nierealnie
wielkim wieżowcem z niesamowitymi urządzeniami. Dzięki temu Andy i Terry nigdy się
nie nudzą. Kolejne tomy mają w tytule o 13 pięter więcej: 26, 39 i 52. Życie bohaterów
toczy się tam beztrosko. Oczywiście zawsze do czasu, kiedy wydawca przypomina o
kolejnym terminie oddania książki do wydania. Nagle okazuje się, że już nie
mają tak wiele czasu jak im się wydawało, ale jedynie całą dobę, a w takim
czasie trudno cokolwiek mądrego napisać. Kiedy już nie mają pomysłów, co oddać
wydawcy stwierdzają, że opis zajęć oraz rysunki uzupełniające go doskonale się
sprawdzą. Podobnie jest w przypadku kolejnego tomu.
Z czasem jednak bohaterowie postanawiają zrobić coś,
dzięki czemu nigdy, ale to nigdy nie będą musieli zawracać sobie głowy
pisaniem. Terry na trzydziestym dziewiątym piętrze konstruuje niezwykłą
maszynę, którą nazywa „Dawno, dawno temu”. Jej zadanie polega na pisaniu
interesujących, zabawnych książek wg wymyślonych przez nich wzorców. Andy na
samą myśl o czekającym ich odpoczynku, licznych zabawach bardzo się cieszy.
Wspólnie ustawiają parametry, których ma się trzymać maszyna i cieszą się
wolnym czasem. Po zmianie zdania odkrywają jak wielkim niebezpieczeństwem jest
oddanie pracy w ręce maszyny. Muszą zmierzyć się z upartą
maszyną-perfekcjonistką, która nie chce oddać w ich ręce swojej pracy i
pozwolić im na tworzenie.
W „52-piętrowym domku na drzewie” następuje załamanie
schematu. Andy Poszukuje Terry’ego, by mógł mu złożyć życzenia urodzinowe.
Niestety długo nigdzie nie może znaleźć przyjaciela, co go bardzo denerwuje.
Okazuje się, że zajęty swoimi sprawami (tresurą ślimaków) kolega nie pamięta o
urodzinach. Kiedy próbują zastosować maszynę przypominającą ważne wydarzenia,
przypominają sobie, że koło strony 30 zawsze dzwoni wydawca, a tym razem są na
60 i jeszcze nie przypomniał im o terminie oddania książki. To wywołało w nich
niepokój i przypomnieli sobie jeszcze, że zniknęły latające buraczki. Dziwne
wydarzenia zaprowadziły ich do gabinetu wydawcy, gdzie znaleźli gąsienicę jako
świadka. Jedyną osobą, która może z nią porozmawiać jest Jill - miłośniczka zwierząt, ale tej także
dawno nie widzieli. W domku przyjaciółki okazuje się, że wszyscy smacznie śpią,
jak w bajce o Śpiącej Królewnie. To wymaga specyficznego budzenia: chłopcy
muszą znaleźć odpowiedniego księcia. Odkrywają, że niedaleko nich jest (świeżo
wyrosłe) królestwo warzywne. Ich jedyną szansą jest książę ziemniak.
Nieco zawiła i nieznająca granic rozsądku akcja po raz
kolejny kończy się szczęśliwie, ale nie obudzeniem Jill tylko podwójnym przyjęciem
urodzinowym przyjaciół i dostarczeniem nowej książki do wydawcy.
Autorzy z wielką swobodą pozwalają wyobraźni budować
kolejne pomysły. Akcja jest tu tworzona na zasadzie wzajemnie wprawiających się
w ruch trybików prowadzących do zakończenia, w którym bohaterowie deklarują
stworzenie jeszcze kolejnych 13 pięter (kolejna książka w drodze).
Mam wrażenie, że z każdym tomem autorzy serwują swoim
czytelnikom nie tylko coraz większą dawkę absurdalności i humoru, który pewnie
trudno będzie zrozumieć wielu dorosłym czytelnikom, ale i coraz więcej
przemycają systemów filozoficznych ukrytych pod płaszczykiem zabawnych
historii. Gąsienica jako zobrazowanie teorii względności, czujące i buntujące
się warzywa jako wyrażenie poglądów dotyczących większej wrażliwości etycznej. Nie zabraknie też motywów klasycznych, jak śpiąca Jill uosobienie
Śpiącej Królewny, popkulturowych jak ślimaki ninja zamiast żółwi.
Serię polecam zarówno małym, jak i dużym czytelnikom.
Szybka akcja, doskonale pasujące do tego ilustracje sprawiają, że książka staje
się doskonałą rozrywka w czasie podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz