Poezję zwykle czyta się bardzo wolno, powoli wchodzi w świat nakreślony słowami poety, szuka kontekstów, odwołań, przetrawia, ponawia lekturę, aby spojrzeć na nią z innej perspektywy, uchwycić jej sens. W przypadku twórczości Marka Czuku jest inaczej, bo przez jego wiersze frunie się jak na skrzydłach, płynie przez słowa niczym wprawiony pływak. Tak też jest z tomem „Róbta, co chceta”, przez który popędziłam jak przez doskonale znane otoczenie. Mogłabym wręcz rzec, że prawie z zamkniętymi oczami. Poeta zabiera nas w zakamarki polityki, zmusza do żeglowania po najnowszych wydarzeniach, pokazuje powiązania wydarzeń i ciągłość doktryn, skutki złych decyzji i toksycznego stosunku do relacji oraz odpowiedzialności społecznej, zakładanie masek, szafowania obietnicami, życia bez zasad, co najlepiej uwidacznia się w tytułowym wierszu:
„Nie liczta się z innymi, hałasujta
Urządzajta parady techno
Pijta, palta, ćpajta
Plujta, wymiotujta, startujta w wyborach
Obiecujta złote góry i gruszki na wierzbie
Oszukujta, korumpujta, bierzta łapówki” (s.42).
Cała bardzo długa wyliczanka podsumowana: „Wychowujta dzieci na swój obraz i
podobieństwo” (s. 43), co przywodzi na myśl biblijne stworzenie świata. Różnica
jest jednak istotna: w starożytnym tekście człowiek stworzony był na obraz i
podobieństwo Boga, czyli można by oczekiwać, że istoty doskonałej i dobrej. Ale
czy na pewno dobrej skoro starotestamentowy Bóg był okrutnikiem?
W spojrzeniu podmiotu lirycznego jest też trafne dostrzeżenie powszechnych
tendencji, uwypuklenie paradoksów, poczucie małości w obliczu potężnych sił:
„Walec gniecie świat,
ciebie, mnie,
osie mienią się złotem,
a za nim na postronku
wlecze się ludzkość” (*** (Walec gniecie świat), s. 8).
Poruszany jest problem chaosu w polityce, przenikania się postaw, a przez to
dezorientacji wyborcy obserwującego scenę polityczną przepełnioną kłamstwami i
propagandą:
„Przestałem już
cokolwiek rozumieć
i kojarzyć ze sobą.
W głowie rośnie mi
kaszka manna
Mówię więc:
panie pośle,
panie terrorysto,
panie prezydencie” („Kaszka”, s. 18)
W spojrzeniu tym politykę od terroryzmu dzieli niewiele. Do tego mamy tu piękną
zabawę słowem: coś prostego to kaszka z mleczkiem, a w głowie można mieć
sieczkę, a tu rośnie kaszka manna. Jeśli skojarzymy z cechami fizycznymi to jest
to obraz czegoś prostego, co potrafi bardzo szybko i mocno zwiększyć swoją
objętość pod wpływem wilgoci i wysokiej temperatury. Im więcej płynów i ciepła tym
przyrost większy. Powstaje papka taka, jakimi zalewają nas populiści
manipulujący wyborcami, zrzucającymi na nich winę za nieudolne rządy:
„Mówi, że psuję państwo,
a może to państwo psuje mnie.
Mówił o kneblowaniu czegoś tam,
teraz sam knebluje coś tam
i nadal mówi” („Mówi” s. 20).
Podmiot liryczny stawia wiele ważnych i trafnych pytań dotyczących problemów
społecznych, organizowania społeczeństwa, zjawisk zachodzących w polityce,
manipulowania ludźmi, mówienia tak, aby wydawało się, że mówi się coś mądrego,
a w istocie jest to puste, pozbawione sensu:
„Dochodził wyborczy bełkot.
-Upaństwowić człowieka
czy uczłowieczyć państwo?
-Demokratyczny totalitaryzm
czy totalna demokracja?
Nie krzycz, nie jesteś w sejmie!” („Transformacja” s. 21).
Zaskakujące w tych utworach jest to, że mimo opisywania zjawisk zachodzących
przez dwie ostatnie dekady ubiegłego wieku doskonale wpisują się w aktualne
wydarzenia, łączą się z nimi, przeplatają, uzupełniają, wynikają z siebie
nawzajem i podkreślają, że mimo upływu czasu nic się nie zmieniło. Nadal jest
szczucie ludzi na siebie, uświadamianie, że różnice są po to, aby silniejsi
niszczyli słabszych:
„Gdzieś i kiedyś mysz i kot
jadły z jednej miski.
Trwałoby to do dzisiaj,
gdyby ktoś nie powiedział kotu,
że myszy są jadalne” („Polityka” s. 11)
Wiersze czasami przywodzą na myśl bajki. Pojawiają się w nich różnorodne motywy
pozwalające obśmiać określone postawy społeczne, morał czasami jest lekko zaznaczony,
a innym razem powiedziany wprost. Do tego sporo w nich nawiązań do
dwudziestowiecznych bajek, co najlepiej widać w utworze „Czas buraka”, który
wydaje się żywcem wyjęty z realiów Jana Brzechwy i okoliczności powstania „Na
straganie”. Uważny czytelnik dostrzeże też całe mnóstwo tropów filozoficznych,
stawiania ważnych pytań etycznych, ale to najdobitniej widać w wierszu „Na każdy
temat” przywodzącego na myśl stwierdzenie przypisywane Sokratesowi na temat własnej
wiedzy:
„sądzę że
nic nie sądzę
nie mam zdania
jednym zdaniem
nie uważam
na siebie
w zasadzie
mam zasady i
nie wybieram tak
jak leci bo wiem
bowiem że
nic naprawdę
się nie wydarzy
chyba że” (s. 46).
Pierwsze wrażenie, jakie odniosłam w czasie lektury to zdziwienie, że tak
prosto i pięknie można mówić o naszych narodowych bolączkach, z dystansu
patrzeć na każdego polityka. Każda kolejna lektura pozwalała mi na wyłonienie
kolejnych kontekstów, nawiązań. Mamy w tym tomie wszystko to, co
charakterystyczne jest dla twórczości Marka Czuku, czyli jego bawienie się
językiem, skojarzeniami społecznymi i politycznymi. Wszystko pokazuje nam z
dystansu, przyprawione ironią, a czasami rozczarowaniem i uświadomieniem sobie,
że jednostki biorą udział w starciu z machina dziejów, która czasami przybiera
postać totalitaryzmów pod różnymi nazwami. Prostota utworów sprawia, że
ważniejszy staje się tu czytający, którego doświadczenie i podejście do spraw
społecznych kształtuje sposób, w jaki odbierze jego zbiór. Hermeneutyczna
wędrówka po osobistych lekturach i doświadczeniach w połączeniu z tomem „Róbta,
co chceta” to ciekawe doświadczenie pozwalające dostrzec, że nie ma niczego
złego w nieposiadaniu politycznych autorytetów. Można wręcz odnieść wrażenie płynącego
ku czytelnikowi przesłania, że każdemu populiście trzeba z uwagą patrzeć na
ręce. Zdecydowanie polecam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz