Etykiety

piątek, 18 listopada 2022

Lemony Snicket "Seria niefortunnych zdarzeń. Tom 1: Przykry początek"



„Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło”.
„Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa to historia przerysowana. Nie ma w niej nic dobrego. Każde złe wydarzenie prowadzi do kolejnego złego i tylko cudem udaje się bohaterom przetrwać, przeżyć zaskakujące przygody, które przywodzą na myśl „Proces” Franza Kafki. Podobnie jak bohater czeskiej powieści tu dzieci wpadają w nurt wydarzeń, na które nie mają wielkiego wpływu. Dryfują ku zatraceniu, a towarzyszący im ludzie bezmyślnie wykonują polecenia, rozkazy, poddają się sile sugestii. Cała seria jest świetną satyrą na wszystko, z czym mamy do czynienia. Jest tu ogrom biurokracji, skupienie się na tym, co mają do powiedzenia dorośli, odebranie głosu dzieciom. Podoba mi się w niej to, że nawiązuje do różnorodnych powieści, w których są zarówno zamknięte społeczności religijne z absurdalnymi przepisami, podróże podwodne, poszukiwanie tajemniczego przedmiotu niczym świętego Grala. Nim jednak zawędrujemy z bohaterami tak daleko trzeba zacząć tę przykrą przygodę.
„Jeżeli sami kiedyś straciliście kogoś bardzo ważnego, to dobrze wiecie jak się czuli - a jeśli nie, to i tak nie zdołacie sobie tego wyobrazić”.
„Przykry Początek” to pierwsza księga opowiadająca los rodzeństwa Baudelaire: Wioletki, Klausa i Słoneczka. Poznajemy tu bardzo inteligentne i pomysłowe dzieci, które prześladuje pech. Wszystko zaczyna się od pożaru domu, w którym giną rodzice. Cała opowieść przesiąknięta jest smutkiem. Nawet zwyczajny, piknikowy dzień jest przygnębiający, bo pochmurny. Dzieci jednak widzą w tym zaletę: mają wówczas plażę wyłącznie dla siebie. W takich warunkach mogą przeprowadzać eksperymenty, puszczać wodze fantazji, rozwijać zainteresowania.
„Przyszedł na plażę jakby nigdy nic, powiedział do dzieci parę słów - i na zawsze odmienił całe ich życie”.
To właśnie tam w czasie pikniku zostaje przerwana ich beztroska zabawa, aby poinformować, że już na zawsze będą bez rodziców i domu. Nie mają już swojego miejsca. Strata bliskich połączona z utratą azylu staje się dotkliwa.
„Jak zapewne wiecie, znalezienie się we własnym pokoju, a najlepiej łóżku, przynosi czasem pewną ulgę w przykrej sytuacji”.
Na pierwszych stronach poznajemy bohaterów, w których los wchodzimy coraz bardziej. Mamy tu 14-letnią Wioletkę uwielbiającą wymyślać różnorodne konstrukcje, 12-letniego Klausa uwielbiającego czytać książki i zdobywać wiedzę i Słoneczko będące niemowlakiem, ale już przejawiające zamiłowanie do gryzienia. W wyniku pożaru stają się bezdomnymi sierotami, które trafią do opiekują wskazanego przez pracującego w banku pana Poe. Ten zawozi ich do najbliższego krewnego, hrabiego Olafa, o którym dzieci nigdy nie słyszały, chociaż mieszka dość blisko nich.
Wydawałoby się, że nie będzie gorszej wiadomości od śmierci rodziców i utraty domu. Nic bardziej mylnego. Dom, do którego trafiają jest w fatalnym stanie. Nie tylko jest nieprzystosowany do dzieci, ale jest zaniedbany. Najlepiej obrazowałoby go słowo ruina. Właściciel jest antypatycznym człowiekiem dającym dzieciom całe mnóstwo obowiązków i planujący przejęcie ich majątku.
„Czasem wystarczy powiedzieć głośno, że się czegoś nienawidzi, i usłyszeć, że ktoś się z nami zgadza, aby poczuć się lepiej nawet w najgorszej sytuacji”.
Najgorsze dla młodych bohaterów jest to, że nikt nie wierszy w ich opowieści o wykorzystywaniu i znęcaniu. Pouczane, że muszą pogodzić się z nową sytuacją są pozostawione same sobie.
„(...) gdy się człowiek porządnie i długo wypłacze, na ogół robi mu się lepiej, nawet jeśli okoliczności nie zmieniły się ani na jotę”.
Teoretycznie jest to książka dla młodych czytelników. Jednak sięgnąć może po nią każdy. Seria przyniesie wiele ciekawych spostrzeżeń, pouczających scen. Patrzymy na swoją codzienność w krzywym zwierciadle uwypuklającym wiele społecznych bolączek. Do tego napisana jest takim językiem, że przez tekst niemal się mknie.
„Z bajki o Królewnie Śnieżce wynika morał: „Nigdy nie jedz jabłek”. A z pierwszej wojny światowej wynika morał: „Nigdy nie dokonuj zamachu na arcyksięcia Ferdynanda””.
Duże litery, ciekawe i często zabawne spostrzeżenia zaskakują, urozmaicają akcję, nadają specyficznego tempa akcji i sprawiają, że książkę czyta się szybko, łatwo i z zainteresowaniem. Solidna oprawa i nieliczne szkice dopełniają całość. Bardzo zaskoczyło mnie zaangażowanie córki w tę historię. Jest nią zachwycona.


1 komentarz:

  1. Dotychczas oglądałam tylko serial, bardzo chcę przeczytać też książkę

    OdpowiedzUsuń