Irena A.
Stanisławska, Najsztub i Sumińska. O
Polsce, strachu i kobietach, Warszawa „Czarna Owca” 2017
Platon
uważał, że dialog jest najlepszą formą przekazania poglądów. Dobrze
poprowadzona rozmowa pozwala na omówienie i zrozumienie wielu istotnych
kwestii. Książce „Najsztub i Sumińska. O Polsce, strachu i kobietach” wydaje się
przyświecać ta sama idea: poszukiwania odpowiedzi na zachodzące w
społeczeństwie zjawiska. Irena A. Stanisławska jednak pojawia się w rozmowie
bardzo rzadko i tylko sugerując kierunki rozmowy, dzięki czemu daje rozmówcom
duże pole manewru. Piotr Najsztub to dziennikarz, a Dorota Sumińska jest znaną
weterynarką. Z dwóch powodów spotykają się tu dwa światy: populistyczny, męski
i racjonalny (oparty na wiedzy wynikającej ze znajomości literatury naukowej,
specjalistycznej) kobiecy. To sprawia, że można mieć wrażenie wielkiej
postępowości, ponieważ mężczyźni uchodzą za tych racjonalnych, a kobiety za
populistki żonglujące emocjami.
„Najsztub i
Sumińska. O Polsce, strachu i kobietach” to książka, która wywołała we mnie
bardzo negatywne emocje. Spodziewałam się czegoś genialnego, oświeconego,
otwartego, a dostałam pokaźny stos przetworzonych mitów, w których polski,
narodowy gender zabija jakikolwiek postęp. Piotr Najsztub kilkanaście (jak nie
kilkadziesiąt) razy chwali się swoją postępowością i szukaniem miejsca w nowych
formach społecznych. Można złapać się na ten haczyk populizmu, zachwycić jego
postępowością, odmiennym podejściem do wychowania. U mnie w takich momentach
włącza się racjonalne myślenie, analizowanie spójności głoszonych tez z opisem
swojego życia oraz wiedzą opartą na badaniach naukowych. U Piotra Najsztuba postępowość
w wielkim skrócie wygląda tak: jestem bardzo postępowym ojcem, bo nigdy się
swoim ojcostwem nie przejmowałem, nie wchodziłem w rolę tradycyjnego ojca,
nigdy mnie dla małego dziecka nie było. Spójrzmy jak wygląda model tradycyjnego
ojcostwa w Polsce. Profesor Tomasz Szlendak, socjolog, zaznacza, że do lat 60
XX wieku nie zwracano wcale uwagi na nieobecność ojca w życiu dzieci, ponieważ
była ona czymś naturalnym, że ojcowie, jako opiekunowie własnych dzieci zaczęli
pojawiać się w latach 80 XX i nadal jest to opieka w bardzo niewielkim wymiarze[1]. Zgodnie
z tym socjologicznym spojrzeniem Najsztub jak najbardziej wpisuje się w rolę
tradycyjnego (nieobecnego) ojca, który jakieś tam relacje z dziećmi ma dopiero,
kiedy są one dorosłe, kiedy nie trzeba się już nimi opiekować i mogą być
partnerami w rozmowie lub biznesie. Wcześniej nie bardzo, ponieważ prawdziwy
konserwatywny ociec nie zajmuje się damskim babraniem się w pieluchach. Takich
kwiatków jest więcej, a wyłania się z nich obraz człowieka nastawionego na
spełnianie własnych zachcianek. To może wydawać się postępowe, bo (ponoć) dziś
ludzie są bardziej egoistyczni. Mnie to jednak bardziej kojarzy się z XIX
wiecznym (i wcześniejszym) ojcem, który w imię własnego dobra każe coś innym
dostosować się do własne wizji świata. Przez opis tradycyjnej męskiej wygody
przebija się stwierdzenie pokroju: dla wygody też niczego nikomu nie każę i można
dopisać „ale swoimi wyborami i postawą nie daje innego wyboru” (co dla mnie jest
tym samym, co nakazywanie). Postępowy partner gotujący obiadki, żyjący na kocią
łapę i nieopiekujący się swoimi dziećmi szuka swojej nowej męskości. Męskości,
która każe (wg badań socjologicznych) być ojcem angażującym się w opiekę nad
dziećmi, aby w ten sposób dowieść, że jest też dobrym kochankiem. Po Dorocie
Sumińskiej (która ponoć ma odmienne poglądy) spodziewałam się błyskotliwego
dostrzegania paradoksów u Najsztuba. Mamy za to coś innego: grzeczne
przytakiwanie, pozorne niezgadzanie się i jednoczesne poszukiwanie odpowiedzi w
świecie zwierząt. Rozmówców łączy pozornie nieco kontrowersyjny stosunek do
ludzi. Jeśli przyjrzymy się historii ludzkości to nie jest ono ani nowe, ani
takie ekscentryczne. Wielu myślicieli skupiało się na sobie, uszczęśliwianiu
siebie i nie ma w tym nic złego, ale na pewno nie jest kontrowersyjne.
Niedługa
książka będąca długim wywiadem porusza kwestie rodziny, zmian w społeczeństwie,
eksperymentów, szczęścia, kultury, rasizmu, Arabach, polityce, strachu,
pasjach, edukacji, rozwijaniu się, zaniku autorytetów, korzeniach i wielu
innych sprawach. Znajdziemy w niej racjonalne i bardzo ciepłe kobiece
spojrzenie opierające się na dbaniu o siebie bez krzywdzenia innych oraz męskie
zawłaszczanie przestrzeni oparte na polskim gender „mi się należy”.
Irena A.
Stanisławska pięknie reagowała na wypowiedzi rozmówców, ale ograniczyła się do
kierowania rozmową, a nie doszukiwania się w wypowiedziach czegoś więcej,
drążenia niektórych istotnych tematów. Pozostawiła swoich rozmówców z ich
wiarami w obraz świata (co jest dobre), ale nie dała też czytelnikowi sygnału,
że nie są to wiary oświecone i jedyne właściwe.
Poszczególne
rozmowy nie są długie, a rozmowa zgrabnie przeskakuje z tematu na temat. W
książce podobała mi się racjonalna miłość Sumińskiej do zwierząt, dzielenie się
jej sporą wiedzą na temat innych gatunków, jej tłumaczenie świata ludzkiego zachowaniami
spotykanymi u zwierząt. Do tego bardzo wiele dowiemy się na temat życia Polaków
w latach 80 -90 -tych. Całość czyta się bardzo szybko i przyjemnie, ale trzeba
to robić z dużym dystansem.
[1]
Tomasz
Szlendak, Socjologia rodziny. Ewolucja,
historia, zróżnicowanie, Warszawa „PWN” 2012, s. 449.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz