Od czasu, kiedy wystartowałam z bazarkiem, żeby zdobyć środki na terapię córki (Ola ma autyzm i epilepsję) zostałam zaskoczona dużą ilością dobra. Bardzo długo wzbraniałam się przed tym, ale w pewnym momencie, kiedy inflacja zaczęła galopować nam po prostu zaczęło brakować pieniędzy, bo to, co oferuje państwo (1% wówczas) starczało na zaledwie miesiąc, a w bardzo dobrych czasach dwa miesiące terapii i leczenia, a nie - tak jak niektórzy opowiadają o osobach z niepełnosprawnościami – „na życie z 1%”. Postawiona pod murem rosnących kosztów nieśmiało wkroczyłam z bazarkiem, w którym można znaleźć książki, o których piszę. Znalazło się też kilkanaście życzliwych osób, które podzieliły się swoimi bibliotekami i w ten sposób wsparło nas. Bardzo miło nas to zaskoczyło. I mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że bazarek naprawdę ratuje nasz domowy budżet, bo czasami brakowałoby nam 1-2 tys. na leczenie i terapię. Nie jesteśmy osobami, które nie oferują nic w zamian. Oferujemy książki i różne drobiazgi oraz Oli prace, czyli troszkę na zasadzie sklepu, w którym jest towar i płaci się za niego. Wielkim plusem było to, że ja go mam i nie muszę wypisywać do różnych instytucji, przedsiębiorstw, ludzi z prośbą o fanty. A takich ludzi, którzy muszą prosić jest wielu, bo sama otrzymuję po kilka wiadomości dziennie i doskonale rozumiem to przyparcie do muru, kiedy wie się, że to jedyny sposób na zapewnienie dziecku wszystkiego, czego potrzebuje. Niestety nie mogę wspierać. Nie oczekuję też od innych, że będą to robić. Na lokalne akcje zbierania nie mam, co liczyć, bo tu zbiórki są po znajomości i jak „dobrze sobie radzi z bazarkiem i nie potrzebuje wsparcia” to trzeba po prostu zakasać rękawy i pisać, robić, aby było, co puścić w świat. Bywa to frustrujące, bo czasami nie ma sił, ale później widzę, że to mi robi dobrze, bo nie rozmyślam o tym w jak fatalnej jestem sytuacji tylko patrzę jak mam świetnie, bo mam dowolną ilość książek, robię to, co kocham, robię to, w czym jestem dobra, moje zajęcie jest elastyczne i dostosowuję je do potrzeb oraz zainteresowań dziecka. Do tego lokalnie nie muszę się nikomu przymilać, żeby mieć pracę. Mogę być zwyczajnie miła dla miłych, życzliwa dla życzliwych, robić wspaniałe rzeczy z ludźmi, którzy potrafią współpracować i nie muszę się tym chwalić, bo czują wystarczającą satysfakcję. Ogólnie wychodzę na bardzo wielki plus na blogowaniu. A już miodem na serce jest, kiedy dostaję maile od specjalistów (literaturoznawców, poetów, pisarzy i ilustratorów), którzy doceniają moje zaangażowanie i to, co zrobiłam.
Jakiś czas temu pod książkami umieszczałam informację, że książka jest dostępna
na bazarku. Kto chciał to wszedł i licytował. Średnia cena to 12 zł (spisuję kwoty,
za jakie schodzą książki), więc naprawdę nie są to wielkie pieniądze, ale
rozumiem, że można kupić książki taniej na wyprzedażach. Można też drożej w
księgarniach. U nas jest to za darowiznę, ale mechanizm ten sam: wpłaca się i
dostaje się towar. No i wparowała mi niepełnosprawna osoba ze świata
pisarskiego, aby mi objaśnić świat i pokazać, że na kimś żeruję, bo mam
zbiórkę. Nie interesowało jej, że za wpłatę ludzie dostają książki. Bolała ją
zbiórka i zbierania na dziecko. Objaśniła mi, że turnusy są tańsze. Mam w
opisie turnus, bo nie mam siły zmieniać opisu; do tego opieka nad Olą to
24h/dobę i nie ma nikogo, kto byłby w stanie sam wytrzymać takiej ilości godzin
czuwania nad bezpieczeństwem i zorganizować czas. Inaczej jest, kiedy na turnus
czy do sanatorium jedzie dorosła samodzielna osoba na NFZ, a inaczej, kiedy trzeba
prywatnie i z osobami opiekującymi się, bo wtedy koszty są wyższe. Nikt nie
oczekiwał od nikogo, że dostanie coś za darmo. To, co robię wymaga wiele
energii. Czy jak idzie do sklepu i kupuje chleb, masło czy książkę i musi za nią
zapłacić też atakuje sprzedawcę? Pomyślałam sobie, że nie. No, ale zrobiłam poranne
zakupy i byłam świadkiem bardzo żenującej sceny w sklepie: klient nakrzyczał na
sprzedawczynię, że musi dużo płacić i ona z niego zdziera, jakby to ona była
odpowiedzialna za ceny w sklepie.
Ja czasami przekomarzam się z lubianymi sprzedawczyniami na takie tematy, same
zresztą żartują, że mnie oskubują, ale to jest w żartach, które przeplecione są
też komplementami na temat wyglądu, życzliwości, profesjonalizmu i empatii.
A teraz do meritum: pamiętajcie, że cokolwiek robicie zawsze znajdzie się taka
osoba, która wparuje ocenić, wylać swoje frustracje. Tego ostatnio doświadczyło
kilku pisarzy od jednej bardzo aktywnej osoby, której chciało się zakładać całe
mnóstwo kont na lubimyczytac.pl, aby wstawić jedną gwiazdkę książkom. Takie
osoby poza robieniem innym na złość, pisaniem chamskich, nie merytorycznych złośliwości
już później nie mają czasu na nic, więc nie przejmujcie się. Róbcie swoje. Ja
wiem, że boli. Ale bardziej boli, kiedy o tym więcej piszecie. Bardziej boli,
kiedy dużo o tym myślicie. Im mniej uwagi poświęcacie takim osobom tym mniejszą
mają moc sprawczą. Ja takie osoby nauczyłam się zgłaszać na policji w celu
udokumentowania ich złośliwości i przestrogi, że mogę pociągnąć sprawę dalej,
jeśli będą robić określone rzeczy. Róbcie swoje, a toksy niech się kiszą we
własnej frustracji. Nie zmienimy ich, ale zmożemy uwolnić swoją przestrzeń od
nich. Róbcie swoje i otaczajcie się ludźmi życzliwymi. Ja tak robię. Dzięki
temu działalności zazdrośników, którzy tylko hejtują nie widać. Im mniej im
uwagi poświęcamy tym są słabsi. Kopanie się z hejterami nie ma sensu. A kolejna
rzecz: nie jesteśmy zupą pomidorową, żeby nas wszyscy lubili. Baa, nawet zupę
pomidorową nie każdy lubi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz