Słowiańska krew i temperament bywają problematyczne. Umiłowanie do uczestniczenia w niebezpiecznych akcjach, władczość, zamiłowanie do wypijania mocnych trunków, żądza przygody, wplątywanie się w tarapaty i nieszablonowe postępowanie pojawiają się w kontekście słowiańskich bohaterów w czterdziestym albumie „Lucky Luke” pt. „Wielki książę”.
Przygoda Lucky Luke’a ze słowiańskimi bohaterami zaczyna się od powierzenia mu
misjo specjalnej. Nie będzie to zadanie łatwe, bo musi pilnować wielkiego
księcia Leonida i towarzyszącemu mu tłumaczowi oraz pułkownikowi carskiej
gwardii przybocznej. Carski wysłannik chce zobaczyć tzw. Dziki Zachód w pełnej
krasie, przez co wyznacza trasę przez niebezpieczne miejsca, wymaga
uczestnictwa w walce z Indianami. I to w sumie nie było by takie niebezpieczne,
gdyby jego tropem nie podążał zamachowiec. Dzięki sprytowi najsłynniejszego
rewolwerowca oraz szarmanckości wielkiego księcia bohaterom udaje się ominąć
wiele tarapatów.
W każdym tomie autorzy poruszają wiele ważnych tematów społecznych. Tym razem
pojawia się uprzejmość i dobre maniery. Jest też kwestia przekonania
przełożonych o nieomylności. Do tego mamy tu pokazany mechanizm działania
mediów, plotki, powstawania fake newsów. Zobaczymy, w jaki sposób załatwiane
jest wiele spraw, przekonamy się, że czasami sentyment do wspólnego pochodzenia
sprawia, że nawet najgroźniejsi przestępcy stają się bardzo mili.
Całość bardzo prosta, zabawna, z szybką akcją, przyciągającymi wzrok
ilustracjami doskonale oddającymi uroki westernów. Lucky Luke należy do
bohaterów znanych mojemu pokoleniu. Niezwykłe wyczyny niepozornego, chudego
kowboja kończące się odjazdem w stronę zachodzącego słońca to znam
rozpoznawalny serialu animowanego i jego kilkuminutowych odcinków. Niektórzy
kojarzą filmy aktorskie i animowane powstałe od lat siedemdziesiątych XX wieku.
Jednak to nie serial ani filmy były pierwsze tylko komiksowa seria, której
twórcą był belgijski rysownik i scenarzysta Morris i francuski pisarz René
Goscinny, po którego śmierci ilustrator zaprosił do współpracy m.in. Lo Hartoga
van Bandę. Humor komiksy zawdzięczają ich scenarzystom Morrisowi i René
Goscinnemu. Twórca przygód kowboja słynie także z serii o Asterixie oraz
książek o Mikołajku. Z Polską łączą go korzenie: jego rodzice to polscy
emigranci żydowskiego pochodzenia.
Tytułowy bohater serii „Lucky Luke” to najszybszy (szybszy od własnego cienia)
rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu podróżujący na koniu Jolly Jumper i z psem
Bzikiem, którego zadaniem jest tropienie lub pilnowanie Daltonów w więzieniu. Tym
razem nie spotkamy tu słynnych braci ani zbzikowanego psa, ale akcent
humorystyczny związany z zachowaniem zwierząt pojawia się w postaci koni
nabierających akcentu od krów. Tu śmiech wywołuje zderzenie dążeń wielkiego
księcia z zabiegami Lucky Luke’a. Opowieści o przygodach kowboja doskonale
wpisywały się w stylistykę westernów i trafiały do młodych czytelników, którzy
przyjęli jego przygody entuzjastycznie. Od 1946 roku bohater nie traci na
powodzeniu. W Polsce komiksy o nim znane są od lat 60 XX wieku, kiedy to
opublikowano pierwsze jego przygody w harcerskiej gazecie „Na przełaj”.
Kontynuatorów tworzących przygody było wielu.
Obecnie wznowiono wydanie kolejnych tomów. Od 2016 roku Egmont Polska wydaje
kolejne tomy stworzone przez Morrisa i kolejnych współtwórców. Wszystkie
przygody mają szczęśliwe zakończenie. Charakterystyczne dla tych opowieści jest
to, że po każdej misji dzielny i uczciwy bohater może odjechać w stronę
zachodzącego słońca. Nowe tomy wydane są pięknie i pozwalają na sentymentalną
podróż w świat komiksów z dzieciństw. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz